Archiwum lipiec, 2015

  • Gdy mi ciebie zabraknie…

    Tych trzynastu ludzi nie zobaczymy w tej rundzie na polskich boiskach. Trochę żal, bo z pewnością dodaliby nieco kolorytu rozgrywkom ekstraklasy… Czytaj dalej...

  • Lotto Lubelskie Cup – byliśmy tam!

    Pierwszego dnia turnieju nastrój był zdecydowanie piknikowy, ale mieć na wyciągnięcie ręki Jeremy’ego Toulalana, Alexa Teixeirę, Darijo Srnę, czy nawet Sebastiana Milę – bezcenne… Czytaj dalej...

  • TOP 250. Gianluca Zambrotta (109.)

    Subiektywny ranking najlepszych piłkarzy świata ostatnich trzech dekad. Na pozycji 109. Gianluca Zambrotta. Czytaj dalej...

  • Przystanek Bundesliga (17). Vasile Miriuță

    Swoją boiskową postawą wpisał się w bardzo udany rozdział dla klubu z Łużyc Dolnych… Mowa o byłym piłkarzu Energie Cottbus – Vasile Miriucie. Ten niegdyś środkowy pomocnik urodzony w Rumunii i reprezentujący Węgry należał do filarów drużyny prowadzonej przez niezwykle wyrazistego, porywczego i pełnego charyzmy trenera Eduarda Geyera. Bohater tego odcinka zaczął od drugoligowych występów w nieistniejącym już FC Baia Mare, klubie z rodzinnego miasta Miriuțy, w którym przyszedł na świat w 1968 roku. Grał tam w latach 1988-1990. W 1991 r. zaliczył pierwszy awans sportowy w karierze, podpisując kontrakt z Dinamem Bukareszt. Kolejne lata z udziałem tego zawodnika to „wędrówka” od Rumunii przez epizod w francuskim FC Bourges po Węgry. W tym okresie dość częstych przeprowadzek Miriuță zagrał dla siedmiu klubów – dwukrotnie, a w całej karierze trzykrotnie!, w Győri ETO FC (przy okazji tego wątku chciałbym polecić książkę Krzysztofa Vargi „Czardasz z mangalicą”, w której autor sięga między innymi do pradawnych dziejów Madziarów i opisuje także jakby stałą tęsknotę za ziemiami utraconymi)… Po jednym z tych udanych etapów na Węgrzech, w Ferencvárosi, Miriuță poprzez Újpest trafił do drugoligowego Energie Cottbus. I niemal z miejsca stał się wiodącą postacią w drużynie prowadzonej przez wspomnianego na wstępie Geyera. 541miriuta W swoim pierwszym sezonie, 1998/1999, rozegrał dla Energie w 2. Bundeslidze 26 meczów i zanotował dwa trafienia. Klub ze stadionu „Przyjaźni” uplasował się na koniec tych rozgrywek dopiero na jedenastym miejscu w tabeli, uzyskując jedynie czteropunktową przewagę nad spadkowiczem z ligi FC Gütersloh. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że w 1997 r. drużyna z Chociebuża została beniaminkiem, i to był jeden z nielicznych sukcesów w jej historii. Już wtedy „Łużyczanie” mieli w kadrze istną mieszankę narodowości. Jednymi z zawodników w omawianym wyżej sezonie byli także Polacy: Witold Wawrzyczek i Piotr Rowicki (nazywany jeszcze u nas w kraju „Rambo”). Poza tym w kadrze znajdowali się liczni piłkarze z Bałkanów, a nawet po jednym graczu z Beninu, Brazylii, Kanady i Wybrzeża Kości Słoniowej. I tylko rok musiał minąć, żeby kibice ze stadionu o sympatycznej nazwie mogli świętować historyczny awans do Bundesligi. W tym właśnie drugim sezonie pobytu w Energie Miriuță rozegrał 32 mecze, sześciokrotnie wpisując się na listę strzelców. Był więc nadal ważną postacią, od której wiele w grze ekipy Geyera zależało. Trzecie miejsce na finiszu rozgrywek 1999/2000 wystarczyło do bezpośredniego awansu niezbyt znanego klubu, który został dołączony tym samym do tego elitarnego i prestiżowego grona… Łysy i wysoki pomocnik (186 cm wzrostu) miał wymarzone wejście do Bundesligi. W tym debiutanckim dla siebie i „Łużyczan” sezonie zagrał 29 razy, uzyskując 11 trafień (najwięcej ze wszystkich graczy Energie) – co było wynikiem dla wielu obserwatorów tej ligi wprost nieoczekiwanym i oszałamiającym, bo skromny klubik ze skromnymi i bliżej nieznanymi graczami grał w sposób zupełnie pozbawiony kompleksów dla wyżej notowanych rywali. Rozgrywający Energie zachwycał kapitalnie wykonywanymi stałymi fragmentami gry i pełną gamą pomysłowych zagrań. miriuta640 To jednak ledwie wystarczyło, by zachować miejsce w elicie, bowiem podopieczni twardego szkoleniowca Geyera zajęli dopiero 14. miejsce. Był to w sumie i tak pewien sukces, że miejsce w Bundeslidze na kolejny sezon zostało zachowane. Nadmienię przy tej okazji, że całkiem udany sezon miał za sobą również polski skrzydłowy, a kiedyś również napastnik Siarki Tarnobrzeg, Andrzej Kobylański – ojciec Martina, który ma za sobą występy w lidze niemieckiej w barwach Werderu Brema. Kolejne rozgrywki Miriuță zakończył z bilansem: 27 rozegranych meczów i cztery gole. Klub z Łużyc Dolnych znów zdołał się utrzymać, plasując się na 13. miejscu. Do Polaków, Wawrzyczka i Kobylańskiego, dołączył trzeci zawodnik z naszego kraju – reprezentant Polski Radosław Kałużny, który zagrał 25 razy, zdobywając pięć goli. Zarówno popularny „Tata”, jak i Miriuță uzyskali średnią notę za tę kampanię 3,50 – czyli, jak na standardy oceniania graczy w Niemczech, przyzwoicie… Trzeci i ostatni sezon pobytu Miriuțy w Energii był najmniej udany. Drużyna spadła z ligi, bo zajęła ostatnie miejsce w tabeli, a sam ofensywnie usposobiony pomocnik rozegrał 7 meczów i nie wpisał się na listę strzelców. Pomimo ważnej roli, jaką pełnił w EC, po spadku opuścił ten klub i odszedł do MSV Duisburg. To nie był zresztą udany dla niego czas, bowiem w tym górniczym mieście niewiele się nagrał, a i szczebel rozgrywek był ten sam bo „Zebry” także przystąpiły do sezonu jako drużyna drugoligowa… Vasile Miriuță należał do bardzo charakterystycznych (i tu nie chodzi wcale o jego wygląd, jakby Tatara czy do kogo tam jeszcze można by go porównać) graczy drugiej linii. Potrafił świetnie odnaleźć się w rozegraniu akcji kombinacyjnej. Do jego atutów należała przy tym nienaganna technika użytkowa. Sporo też na boisku potrafił zauważyć, popisując się precyzyjnym i trudnym do odczytania zagraniem-asystą. Ponadto wyróżniała go umiejętność wykonywania stałych fragmentów gry. Ceniłem tego zawodnika, choć nie rozegrał setek meczów na tym najwyższym szczeblu niemieckiego futbolu. W Bundeslidze wystąpił łącznie 63 razy, zapisując na swoim koncie 15 trafień do siatki. Poza tym dostąpił zaszczytu występów w węgierskiej kadrze, jakże słabo notowanej od lat, zakładając koszulkę tego kraju na siebie dziewięciokrotnie i raz zdobywając gola w meczu zremisowanym na Ferenc Puskás Stadium w Budapeszcie w Hiszpanią 1:1. Paweł Król Czytaj dalej...

  • Wędrówki Ślimaka. Dalmacja

    W swojej pracy nadal, niezmiennie, najbardziej lubię urlop… Czytaj dalej...

  • Wczorajszy mecz. Lech Poznań – Legia Warszawa 3:1

    Superpuchar Polski dla Kolejorza. Wyluzowany mistrz nie dał szans beznadziejnemu wicemistrzowi. Czytaj dalej...

  • Magiczne dotknięcia (7). Przewrotka Bressana

    Miał chłop wyobraźnię… Czytaj dalej...

  • Wczorajszy mecz. Chile – Argentyna 0:0 (0:0 d.; 4:1 k.)

    Dla gospodarzy Copa América był to pierwszy w historii zwycięski finał. Za to ich rywale po raz drugi w ciągu niespełna roku musieli pogodzić się z porażką w tym ostatnim meczu mistrzostw… Obie reprezentacje przystąpiły do gry prawie w najsilniejszych i podstawowych składach. W spotkaniu rozegranym w Santiago nie mógł wystąpić jedynie środkowy obrońca Argentyńczyków Ezequiel Garay. W bloku obronnym jego miejsce zajął ogromnie doświadczony Martín Demichelis. Chile: Claudio Bravo (kapitan) – Mauricio Isla, Gary Medel, Francisco Silva, Jean Beausejour – Arturo Vidal, Marcelo Díaz, Jorge Valdivia, Charles Aránguiz – Eduardo Vargas, Alexis Sánchez. Argentyna: Sergio Romero – Pablo Zabaleta, Martín Demichelis, Nicolás Otamendi, Marcos Rojo – Lucas Biglia, Javier Mascherano, Javier Pastore – Lionel Messi (kpt), Sergio Agüero, Ángel di María. Zawody poprowadził, zresztą bardzo dobrze – na wysokim poziomie, Wilmar Roldán z Kolumbii. Od początku więcej animuszu wykazywali Chilijczycy, którzy częściej i szybciej wymieniali podania. Ich ataki mogły się podobać, zwłaszcza kilka składnych podań w środku i rozprowadzenie akcji na jedno bądź drugie skrzydło, niosąc nadzieję widzom na wspaniałe widowisko. Podopieczni Gerarda Martino z kolei nie forsowali tempa gry, byli raczej stroną wycofaną i czekającą na błyskawiczne odzyskanie piłki i szybki oraz skuteczny kontratak. Po dwudziestu minutach mecz zrobił się jednak słabszy… TAPA_OLEIMA20150705_0071_20 Warto odnotować, że dosłownie na chwilę przed upływem tego czasu przed dogodną szansą na zdobycie gola stanął Sergio Agüero. Napastnik „Albicelestes” otrzymał piłkę dośrodkowaną na głowę po rzucie wolnym z boku boiska wykonanym przez Lionela Messiego. Pozycja może nie była za wygodna do oddania celnego strzału – popularny „Kun” znajdował się w gąszczu i był naciskany przez obrońców Chile – ale sytuacja miała miejsce w okolicy szóstego metra i dlatego należy określić szansę za raczej dogodną. Agüero więc wcisnął się w wolną przestrzeń i główkował, tyle że dzięki właściwemu ustawieniu Claudio Bravo odbił z powodzeniem piłkę. Kolejne minuty gry zamieniły się w długie, chaotyczne i pozbawione płynności zmagania. Swoje zrobiły także coraz częstsze przerwy, które były spowodowane zaostrzającą się walką przemieniającą się w przekraczanie przepisów przez piłkarzy. Do końca pierwszej połowy nie dotrwał aktywny tego dnia Ángel di María. To on do momentu kontuzji mięśniowej nogi napędzał ataki lewą flanką. Nie nagrał się długo, bo po jednym ze startów do piłki prawdopodobnie naciągnął mięsień uda i musiał opuścić boisko, a jego miejsce zajął Ezequiel Lavezzi. Naprawdę niewiele ciekawego działo się do gwizdka sędziego oznajmiającego przerwę. Za pierwszą część gry można było wyróżnić obu pewnie interweniujących bramkarzy, choć i oni nie mieli jakiegoś nawału pracy… Druga połowa rozpoczęła się podobnie do pierwszej – znowu gracze dowodzeni przez argentyńskiego selekcjonera Jorge Luisa Sampaolego próbowali prowadzić otwartą grę. Argentyńczycy skupiali się głównie na tym, by nie popełnić błędu prowadzącego do straty bramki. Już na samym początku, w 46. min, mogli jednak ją stracić. Wszystko za sprawą długiego i górnego podania Alexisa Sáncheza do Arturo Vidala. Na szczęście dla Sergio Romero i spółki piłka po strzale pomocnika Juventusu nie zatrzepotała w siatce. alexis Upływ kolejnych minut tego widowiska obfitował w faule. Za nadmierną ostrość w grze żółtą kartkę otrzymał Marcos Rojo. Chwilę później kartka tego samego koloru powędrowała na konto Javiera Mascherano, choć ten zarzekał się w sposób bardzo plastyczny, że z zagraniem piłki ręką nie miał doprawdy nic wspólnego. Trudno wskazać interesujące momenty, które mocno przykuwałyby wzrok do telewizora. Szczególnie zawodziła w ofensywie utytułowana Argentyna, od początku meczu jakaś taka apatyczna i pozbawiona błysku. Ale to właśnie ona mogła rozstrzygnąć finał na swoją korzyść, mając praktycznie „piłkę meczową” w doliczonym czasie gry… Był już wtedy na murawie ten, któremu się ostatecznie nie powiodło – Gonzalo Higuaín, który kwadrans wcześniej zmienił Agüero. Atak w środku i na połowie Chilijczyków zainicjował Messi. Po uwolnieniu się spod opieki jednego z zawodników „La Roja” zagrał piłkę na lewą stronę do Lavezziego. Rezerwowy tego dnia skrzydłowy doszedł do piłki zagranej na dobiegnięcie, po czym lewą nogą skierował ją bardzo głęboko w okolice pola bramkowego należącego do bramkarza Bravo. Trudno powiedzieć, że zagranie było staranne i dokładnie skierowane do Higuaína. Ale nie można też zaprzeczyć temu, że napastnik Napoli miał i tak wyborną szansę na gola i tym samym na zostanie bohaterem finału – a już na pewno na obwołanie tym, który postawił kropkę nad i czy też przystawił pieczęć. Tak się jednak nie stało, bo wyrzucony i jakby spóźniony w tej akcji były piłkarz Realu nie sięgnął odpowiednio piłki i skierował ją w kierunku bocznej siatki… Tak więc finalistów czekała dogrywka, pierwsza w ogóle w tym turnieju – częściowo ze względu na regulamin CA 2015, w której trudno było wskazać drużynę zdecydowanie przeważającą. Ale w 105. min do pozycji strzeleckiej i jednocześnie najlepszej chyba okazji doszedł dynamiczny Sánchez. Atakujący w tej sytuacji przejął piłkę po sporym błędzie Mascherano, który zwyczajnie na połowie boiska skiksował i w ten okrągły przedmiot nie trafił, po czym pomknął w kierunku bramki strzeżonej przez Romero. Długi i błyskawiczny bieg gracz Arsenalu zakończył silnym uderzeniem, minimalnie posyłając piłkę nad bramką i palcami próbującego interweniować golkipera. „Alexis” sugerował jeszcze, że jego ekipie należał się po tej akcji rzut rożny. Druga część dogrywki nie wyłoniła zwycięzcy i obie reprezentacje przystąpiły do wykonywania rzutów karnych. W nich lepsi okazali się gospodarze finału 44. edycji. Stuprocentowo skuteczne wykonywanie konkursu „jedenastek” rozpoczął pomocnik Chile Matías Fernández. Jako drugi podszedł Messi i też pewnie trafił. Następnie Vidal – dość szczęśliwie trzeba przyznać – znalazł drogę do bramki. Później przyszła kolej na Higuaína. Włożył on mnóstwo siły w swoją szansę na gola, lecz nie skupił się na precyzji i futbolówka powędrowała jak wystrzelona z armaty kula wysoko w górę – za wysoko, żeby spełnić pokładane nadzieje w powodzenie tej próby… igla Wynik na 3:1 podwyższył Charles Aránguiz i Argentyńczycy byli w arcydtrudnej sytuacji. Następnym wykonawcą był Éver Banega, który do wykonania karnego przystąpił spięty i pozbawiony wiary. Jego uderzenie było leciutkie, w dodatku sygnalizowane, więc Bravo nie miał najmniejszych problemów z obroną. Rywalizację w karnych zakończył w efektowny sposób Sánchez, który niczym jak Antonín Panenka podciął delikatnie piłkę z boku. Po technicznym majstersztyku i niewysokim locie wpadła ona w puste miejsce argentyńskiej bramki… Chilijczycy mogli się radować z pierwszej tego typu turniejowej wygranej. Dzień wcześniej trzecie miejsce i otrzymanie brązowych medali przypadło drugi raz pod rząd Peruwiańczykom, którzy pokonali w „finale pocieszenia” Paragwaj 2:0. Przypomniał szerszej publiczności o sobie Paolo Guerrero, zdobywca drugiego z goli w tym meczu. Ten były napastnik Bayernu i HSV został zresztą współkrólem strzelców mistrzostw z Eduardo Vargasem z Chile – obaj zdobyli po cztery gole. Warto przy tej okazji nadmienić, że ten okrzyknięty w swoim czasie następcą Claudio Pizarro i wielkim talentem światowego futbolu wysoki gracz w ostatnim sezonie Corinthians (w nowym przystąpi do zajęć już jako zawodnik Flamengo) w poprzednim turnieju CA z 2011 roku został samodzielnym i najskuteczniejszym snajperem imprezy. Nagroda Fair Play za CA 2015 powędrowała do Peru. Najlepszym młodym graczem wybrano Kolumbijczyka Jeisona Murillo. Tytuł bramkarza mistrzostw otrzymał Claudio Bravo. Następny turniej odbędzie się już za rok, w Stanach Zjednoczonych. W nietypowym miejscu, żeby nie został całkowicie przyćmiony przez Mistrzostwa Europy we Francji, jak dowiedziałem się z wywiadu przeprowadzonego przez „Piłkę Nożną” z Bartłomiejem Rabijem. Podobno za oceanem nadal nie brakuje speców w dziedzinie marketingu i reklamy, stąd ten pomysł z wyborem lokalizacji… Paweł Król Czytaj dalej...

  • Retro. Dimitrios Saravakos

    Tym razem w naszym kąciku przypominamy o jednym z najlepszych greckich piłkarzy wszech czasów… Czytaj dalej...