12 października 2016
Cieszmy się z trzech punktów, ale może niezbyt głośno.
Przed meczem, w Polsacie Sport, trafiam na ciekawą dyskusję na temat Artura Jędrzejczyka i jego pozycji na boisku. Trafnie, trochę złośliwie punktuje Romana Kołtonia Wojciech Kowalczyk („- To urodzony lewy obrońca. – Urodzony lewy obrońca bez prawej nogi”). Z przejęciem podawane głupoty i banały przez Kołtonia sprawiają, że wyłączam. Nie mogę go słuchać.
***
Fakt: to w sumie ciekawe, że Jędza – nominalny prawy obrońca – chyba nigdy na swojej pozycji u Nawałki nie zagrał, a próbowany był tam nawet Bartosz Kapustka.
Łukasza Piszczka zastąpił Jakub Błaszczykowski, który dawno temu grywał na prawej obronie. Za Arka Milika – Łukasz Teodorczyk. W pomocy Maciej Rybus.
Goście – co chyba wystarczy, jeżeli chodzi o analizę ich składu – bez kontuzjowanego Henricha Mychitariana.
***
Na sztucznej nawierzchni w Astanie Rumuni potwornie męczyli się z Kazachami. I wymęczyli – podobnie jak Polacy – jedynie remis. Tyle że mniej efektowny – 0:0.
***
Gdyby tylko Polacy grali w drugich połowach tak, jak w pierwszych… – mógł pomyśleć niejeden kibic. Ale też inny mógł to skontrować: gdyby w pierwszych grali tak, jak w drugich, moglibyśmy zapomnieć o mistrzostwach świata. Mecze przeciwko Kazachom i Duńczykom ewidentnie pokazały, że jeśli pierwsze 45 minut to dla naszych spacerek, to drugie – irracjonalnie koszmarna przeprawa.
***
„Jak szczelimy pierwszą bramkę, będzie nam się łatwiej grało”, stwierdził Tomasz Hajto. Święte słowa, panie Tomku!
***
Wydawało się, że Polacy posłuchają komentatora Polsatu i załatwią sprawę raz dwa. Główka Macieja Rybusa, akcja Roberta Lewandowskiego, brak karnego dla nas (choć dziś przepisy dotyczące zagrania ręką zmieniają się, mam wrażenie, co kwadrans, więc może Sławomir Stempniewski uznałby, że słowacki sędzia Ivan Kružliak zachował się prawidłowo), Łukasz Teodorczyk mija się z piłką, znów Lewy mógł trafić, obrońca gości wybija futbolówkę z linii… Działo się. Aż dziw, że Arsen Beglarjan zachował czyste konto.
Trzeba też jednak przyznać, że podopieczni Warużana Sukiasjana wyprowadzili groźną kontrę, na szczęście dla nas zakończoną nieudacznie. Do myślenia mógł dać fakt, że ta akcja została stworzona, gdy Ormianie grali w dziesięciu, bowiem w 31. minucie z boiska wyleciał Gaël Andonian. Hajto marudził coś o głupim faulu zawodnika Olympique’u Marsylia, a ten po prostu zagrał źle, próbując zatrzymać Teodorczyka. Zdarza się. To nie było zagranie głupie, jak to Rybusa. O czym za chwilę.
***
Druga połowa miała zadać kłam twierdzeniu, że nasza reprezentacja nie potrafi grać po przerwie. I wydawało się, że tym razem szybko załatwimy rywala. Rzut wolny, zły strzał Lewandowskiego, który zamienił się w samobój Hrajra Mkojana. 1:0, Ormianie grają w dziesięciu, nie da się tego zepsuć.
Chyba że ktoś głupio sfauluje – jak Maciej Rybus. Rzut wolny, znów jakiś farfocel, nieszczęśliwa interwencja Łukasza Fabiańskiego i Marcos Pizzelli trafia na 1:1.
***
A potem to już leciało jak w komedii omyłek. Jakby silniejszy chciał spuścić wpierdol słabszemu, ale co chwilę się potykał, trafiał pięściami w powietrze albo w ścianę. Polacy dominowali, ale przecież Ormianie, grający – powtórzmy – w dziesięciu, mieli swoje okazje.