2018. To był rok…

To było całkiem udane 12 miesięcy pod względem wyjazdowym, chociaż wiadomo chciałoby się więcej i częściej – jak z żoną.

Nie było jednak źle. Rosja i Ukraina (oraz Białystok!) na wschodzie, Andaluzja na południu, Wielka Brytania na zachodzie, a na północy, to… nie wiem… Chłapowo, czyli wieś obok Władysławowa, tuż obok Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie, gdzie m.in. szykowali się do bicia innych pięściarze od Feliksa „Papy” Stamma, ale to bardziej służbowo na statek niż dla przyjemności.

STYCZEŃ
Z okazji wkroczenia do krainy inżyniera Karwowskiego, wybrałem się z rodziną całą do Andaluzji. Czemu tam, przeczytajcie tu.

Futbol stał akurat na drugim miejscu, ale akurat Cadiz grał z Lugo, to co było nie iść wraz z niezbyt przypadkowo spotkanymi znajomymi Belgami.

1

Oprócz Kadyksu na trasie była Tarifa, Sewilla i Gibraltar, jednak to w pierwszym z tych miejsc otarłem się o śmierć. Oto fragment reportażu stamtąd:

(…) Wchodzę na chybił trafił na klatkę schodową, walę w drzwi, a tu jakiś Hiszpan nerwowo krzyczy coś w piżamie. Dobrze, że nie byliśmy w Montanie i nie miał strzelby. Gdzie indziej pukam – szczeka pies, psa chyba nie braliśmy? Wszedłem na strych, już układam się do spania, piękny urlop – myślę sobie. Wreszcie chwila natchnienia, dzwonię do chłopaków z Belgii, oni pewnie jeszcze piją, położę się u nich, trudno. I już ruszyłem w ich stronę, gdy ostatkiem sił przypomniałem sobie dokładny adres. Idę, pukam, walę, dzwonię, szykuję się na najgorsze, a tu żona, która zapomniała telefonu z Berlina (dzieciom się oczywiście rozładowały) otwiera zaspana, niezbyt szczęśliwa, za to ja jak stęskniony owczarek trzymany w parkingu koło marketu, bo już się pogodziłem ze spaniem z dala od szosy. 

LUTY
Główne obchody przejścia na drugą stronę lustra (tak zwana popularna „czterdziestka”) odbyły się już po powrocie na teren Wolnego Miasta. Pierwsi goście zaczęli zjeżdżać w czwartek, główna bania w piątek, w sobotę wznowiła rozgrywki tzw. Ekstraklasa, w niedzielę tuż obok mej hacjendy zagrali Depeche Mode, w poniedziałek była przerwa, we wtorek śledzik, czyli ostatki, dlatego nie dziwne, że w środę dopadła mnie 40-stopniowa gorączka. Starość nie radość. Jaki ze mnie wiekowy dziad, niech świadczy fakt, że grałem w piłkę, gdy była na boisku taka pozycja jak FORSTOPER.

1

MARZEC
Po tak hucznych obchodach długo się człowiek odkręcał, dlatego na kolejny miesiąc wybrałem się nie za daleko, do Poznania. Kilka razy byłem bliski wejścia na obiekt Lecha, raz nawet pod stadionem byłem bez biletu, który ostatecznie nie dotarł, teraz się wreszcie udało. Gospodarze łatwo nas ogolili 3:0, w przenikliwym zimnie. Mecz bez historii, dlatego oprócz jednej, fot nie porobiłem. W przerwie poszliśmy się z synem ogrzać do kibla, gdzie zastał nas swąd smażonego zioła i lecący z komórki szlagier „Hera, koka, hasz, LSD”…

1

Nie zdobyła mistrza Jaga, nie zdobył „majstra” Lech, tytuł zdobyła Legia, teraz pewnie też tak będzie, chociaż kto wie?

KWIECIEŃ
Postanowiliśmy napaść Beneluks. Najpierw Bruksela, gdzie miejscowy RWD Molenbeek świętował awans na trzeci poziom rozgrywek ligowych. Uczciłem to „chips with mayo”.

1

A nazajutrz portowy Rotterdam, gdzie Feyenoord kopał się z Utrechtem.

Na De Kuip piknik, bilety mieliśmy na trybunę T, czyli zaraz za bramką. Ciekawostką jest fakt, że na biletach nie ma numerów miejsc – każdy siada, gdzie chce. Jeśli ktoś chce, bo na schodach przez cały mecz stoi ekipa, która najwyraźniej przyszła pogadać; doping raczej śladowy. Mimo znaków zakazu przy wejściu, zewsząd zapach zioła. Co ciekawe, z drzwi kibla patrzy na nas… Ebi Smolarek. Jedną z bramek zdobywa weteran, który wrócił na stare śmieci – Robin van Persie, Feyenoord wygrywa gładko 3:1, zapewniając sobie na mecie sezonu czwarte miejsce, dające w przyszłym roku start w Lidze Europy.

1

MAJ
Gdy tylko dowiedziałem się o miejscu rozgrywania Ligi Mistrzów, od razu jąłem bukować bilety do Kijowa. Bilety na samolot, bo aż tak nie lubię piłki nożnej, by płacić 600 euro za 90 minut kopania. Chociaż akurat o tym finale i błędzie Lorisa Kariusa z Liverpoolu będzie się mówić przez następne lata. O tym i ostatnim meczu boskiego CR7 w Realu. I faulu Ramosa na Salahu. I o naszym powrocie przez Lwów z piłką Mastercard, podwędzoną z firmowego stoiska sponsora Champions League dzień przed finałem.

CZERWIEC
Rok, nie tylko sportowo, stał pod znakiem rosyjskiego mundialu. Co tam się działo, i tak nikt nie uwierzy. Napiszę tylko, że m.in. niemal zgubiłem paszport w Kaliningradzie, zagraliśmy w filmie na stadionie Torpedo, kolega trafił do szpitala, jechaliśmy z Kazania do Moskwy 14 godzin w ponad 50-stopniowym skwarze, żarliśmy kawior nad Wołgą w Samarze, wystąpiłem w Interii, a zaraz potem pogryzł mnie pies. Jakieś mecze też chyba były, nie pamiętam, całość tu.

Jednego tylko żałuję: że nie powróciłem do Matki Rosji do końca roku, kiedy to na samym Fan ID było to możliwe bez wizy. Cóż, nikt nie jest idealny…

1
1
1
1
1

LIPIEC
Czas było powrócić na stare śmieci. Pierwsza kolejka ligowa wypadła dla Lechii w Białymstoku. Po drodze marzyliśmy o remisie, a na koniec roku o miejscu w górnej połowie tabeli. Rzadko się to zdarza, ale rzeczywistość grubo przerosła oczekiwania.

SIERPIEŃ
Trochę człowiek był styrany, więc czas było ruszyć na prawdziwe, rodzinne wakacje. Celem Chorwacja, ale najpierw pit stop w Pradze. Tam a to szczęście – dwa mecze w dwa dni. Najpierw Sparta Praga w kwalifikacjach do Ligi Europy odpadła ze Spartakiem Subotica. Powinna awansować, ale głupi błąd obrońcy, rzut karny dla gości i klops. Decyzja sędziego nie spodobała się miejscowym ultrasom, wylecieli na boisko i zadyma z policją. To dość mocno pobudziło moje dzieci, wcześniej senne. – Tato, jutro też chcemy iść na mecz. – Ale raczej na spotkaniu ligi czeskiej Slavii Praga z Opavą nie będzie awantury. – A to nie….

Jednak coś tam się dymiło.

1
1
1

WRZESIEŃ

Mimo podeszłego wieku próbuję również kopać. W B klasie jeszcze jakoś szło (zdobyłem nawet jednego gola z karnego), A klasa okazała się już za wysokimi progami i robię raczej za kierowcę klubowego busa. Nasza drużyna AS Pomorze została przydzielona do grupy północnej, dlatego większość wyjazdów to kierunek na Półwysep Helski. Zaniosło nas nawet do Chłapowa, miejscowy Klif to wedle moich badań najbardziej na północ wysunięty klub w Polsce. O wynik nie pytajcie.

1

W dziewiątym miesiącu wybrałem się również na mecz Ligi Narodów do Bolonii, Polska grała z Włochami. Tradycyjnie było wesoło, a w drodze powrotnej we włoskim PKP założyliśmy Światową Federację Gry w Kapsle.

Koniec miesiąca to szybki, piątkowy wyjazd na ligową młóckę do Płocka. Senną atmosferę na stadionie nieco zburzyły pozdrowienia z północy dla komentującego mecz dla Eurosportu Andrzeja Strejlaua.

PAŹDZIERNIK
Kolega z Molenbeek, fan Hearts, miał 50. urodziny (tak, tacy też jeszcze żyją), więc trzeba było jechać. Do Pragi, bo tam miał miejsce ten event. Tam stacjonuje legenda „Serc”, niejaki Rudi Skácel…

No to trzeba pogłówkować. Chwyciłem za telefon, by skontaktować się z jednym dziennikarzem „Przeglądu Sportowego”, specjalisty od Czech, ten dał mnie numer do Josefa Csaplára, trenera Przybramu, a niegdyś Wisły Płock. Csaplár od razu odebrał i nienaganną polszczyzną mówi: „Ano, ano, za dni kilka wyślę numer Rudeho. Ahoj!”. Tak zrobił, na co ja za telefon i piszę do Skácela: „Jest sprawa taka i taka”. Było trochę zawirowań, ale ostatecznie na spotkanie wyznaczył miejsce oddalone dwie minuty od hostelu, na godzinę 9 rano. Moim zadaniem było ściągnąć tam skacowanego Belga. Coś wymyśliłem, że reszta „Serc” tam jest, on trochę nie dowierzał, czemu właśnie tam. Ale jeszcze bardziej mu kopara opadła, jak doszliśmy na miejsce. „Cześć, cześć, cześć”. „Ooooo CZEŚĆ!”. Z godzinkę niecałą pogadaliśmy. Pośmialiśmy się najbardziej, gdy chłopcy zapytali, kto był jego ulubionym trenerem w Edynburgu. Bez wahania odparł: „Władimir Romanow!”. Tyle że to w ogóle nie trener, a kontrowersyjny właściciel klubu, który niemal doprowadził go do upadku. Jak powiedział Rudi: „He was special!”.

A potem do Wiednia

Kilka zdjęć:

1
1
1

W tym miesiącu zagościłem jeszcze u teściów w Olsztynie, nie tylko po to by skonfrontować tamtejszą „kiełbę” z czeską.

1

LISTOPAD
Angielski triathlon piłkarski: Londyn i Sheffield. Najpierw „Steel Derby”, potem QPR – Brentford, wreszcie Chelsea – Everton.

0:0, 3:2 i znów 0:0. Najciekawszy chyba ten środkowy mecz, z udziałem naszego Pawła Wszołka.

(…) u gospodarzy na skrzydle śmigał Paweł Wszołek, może to nie do końca precyzyjne określenie, bo koledzy rzadko go widzieli, zwłaszcza grający z numerem „10” Eberechi Eze, którego w myślach przezywam „holownik”. Jednak pierwszy kwadrans drugiej połowy wstrząsa gośćmi, którzy tracą aż trzy gole, ostatni po asyście Wszołka. Po każdym z nich leci ogłuszająca muza z głośników. Ostatecznie pada wynik 3:2, QPR notują najwyższą frekwencję od trzech lat (17 609 – to dla mnie? Nie trzeba było), a ktoś w necie pisze, że koło stacji metra White City (czyż to nie rasizm?) po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy kręcą się koniki. To dobry moment dla Rangers, którzy są na 10. miejscu, ale tylko dwa punkty za play-off – nie wiem, czy nie zostaliby moją drużyną, gdyby los rzucił mnie do Lądka. Oni albo Millwall. Albo Fulham. Zresztą nie wiem…

Wreszcie wieczór, czas do hostelu. Nagle wszyscy moi londyńscy znajomi wyjechali polować na rekiny, szczepić żółwia, mają gości z Rodezji. Zapamiętam, gdy zachce wam się przyjechać nad morze.

W hostelu przy ladzie jedna pani narzekała, że pogryzły ją mendy, w środku nocy wszedł jakiś murzyn z bębnem i zapalił światło, na dole Chińczycy karnie czekali w kolejce na nalewaną z wielkiego gara zupę. Ryżową? Uciekam stamtąd jak najszybciej rano.

GRUDZIEŃ
To już tradycyjny świąteczny wypoczynek, ale Ekstraklasa zadbała, byśmy jeszcze dwa dni (!) przed Wigilią przeżywali sportowe emocje. Wszystkiego dobrego Wam życzę w nowym roku, w którym na szczęście nie ma mundialu. 🙂

Maciej Słomiński