27.09.1989. Celtic – Partizan 5:4

28 lat temu Dariusz Dziekanowski ustrzelił karetę…

6 czerwca obchodzony jest D-Day. Od 28 lat w Glasgow 27 września obchodzą bonusowo DD-Day. Od inicjałów Dariusza Dziekanowskiego.

W ostatnich latach stosunki między Legią Warszawa a Celtikiem Glasgow stały się napięte niczym plandeka na żuku. Jak zwykle, to wina kobiety. W sierpniu 2014 roku w eliminacjach Ligi Mistrzów „Wojskowi” byli zdecydowanie lepsi na boisku, jednak błąd proceduralny pewnej kędzierzawej blondynki zniweczył wszystko w pył, uruchomił oskarżenia o korupcję i kampanię pod kryptonimem „Let Football Win” oraz wpisanie bogu ducha winnego tucznika w herb UEFA. Ale nie zawsze tak było. Kiedyś Legia grała nawet w strojach The Hoops. Gdy w 1989 roku do Glasgow został sprzedany Dariusz Dziekanowski, część gratyfikacji została przekazana w sprzęcie.

Kilka lat wcześniej „Dziekan” miał poważne propozycje m.in. z Interu Mediolan i Bayeru Leverkusen. Z tym drugim negocjacje były tak grube, że pod ważącym 130 kg Rainerem Calmundem złamało się oparcie krzesła, fiknął, uderzył głową w kasę pancerną i tyle było z rozmów.

Nic dziwnego, że Wyspy Brytyjskie i Celtic Glasgow były dla Darka drugim wyborem. Jego wisielczy nastrój dobrze oddaje jeden z dawnych wywiadów:
– Z których zagranicznych klubów otrzymałeś oferty gry?
– Z Dynama Berlin, Spartaka Moskwa, Steauy Bukareszt…
– Najlepsza propozycja, jaką dostałeś?
– Była taka dwa i pół roku temu, moja kariera mogła potoczyć się inaczej…
– To ta oferta z Bukaresztu?
– Nie. Ze Sparty Praga.

Traf chciał, że po raz pierwszy „Dziekan” zaprezentował się fanom biało-zielonych w Glasgow podczas towarzyskiego meczu z Dynamem Moskwa, które można śmiało postawić w jednym rzędzie z wyszydzanymi wyżej klubami zza Żelaznej Kurtyny. W 81. minucie „Jacki” (tak go ochrzcili na East Endzie w Glasgow, nie mogąc wymówić nazwiska) doprowadził Parkhead do wrzenia, a stan meczu do wyrównania 2:2 efektownym strzałem z woleja.

Biało-zielona część Glasgow bardzo na niego liczyła, po tym jak Mo Johnston, od powrotu do Celtiku, wolał ofertę znienawidzonych Rangers, stając się pierwszym w historii tak znanym katolikiem na Ibrox. Kibice nowego klubu napastnika palili szaliki, starego przezwali go Judaszem, sam piłkarz otrzymał ochronę. Najdotkliwszą karę wymierzył Johhstonowi, Jimmy Bell, magazynier Rangers, odmawiając przygotowania stroju dla niego podczas tournée po Italii, a co gorsza nie częstował go czekoladą jak pozostałych graczy.

„Jacki” chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, gdzie trafił.

Do Glasgow na towarzyski przedsezonowy mecz z Rangers przyjechał Tottenham. Pomyślałem sobie, że chciałbym pójść na to spotkanie, zobaczyć na żywo Paula Gascoigne’a. Wszedłem do sekretariatu Celtiku i pytam, czy nie mogliby mi załatwić wejściówki na Ibrox. A oni zrobili wielkie oczy i mówią: „Jackie, gdzie ty chcesz iść? Na Ibrox?”. Żaden piłkarz Celtiku nie chodzi na mecze Rangersów 

Stadiony odwiecznych rywali dzieli jedynie pięć mil, lecz finansowo było to wówczas znacznie więcej. Magnesem ściągającym graczy na północ od granicy była kara nałożona na angielskie kluby po Heysel, wtedy jeszcze nie wiadomo było, kiedy się zakończy. Ale umówmy się – na kopaczy nożnych od perspektywy podróży bardziej działają funty szterlingi. Najwyraźniej Protestanci mieli lepsze układy w bankach, bo w ich sakiewce były dukaty na sprowadzenie reprezentantów Anglii, Chrisa Woodsa, Terry’ego Butchera, Gary’ego Stevensa, Trevora Stevena czy powracających z ligi angielskiej szkockich kadrowiczów jak Greame Souness czy Richard Gough. Tego ostatniego, mimo kontuzji, stawiano na nogi na pierwsze w sezonie derby Old Firm. Ktoś musiał powstrzymać „Jackiego”. Wszystkie oczy zwrócone były na Mo Johnstona, ale show ukradł Dziekanowski, który zapewnił Celtom remis.

Jonathan O’Brien z dublińskiego „Sunday Business Post”, kibic Celtów od zawsze, nie wspomina dobrze tamtego czasu:

– Ówczesna drużyna miała jedynie trzech przyzwoitych piłkarzy. Byli to: Paul McStay, Paul Elliott i Jacki, który, takie miałem wrażenie, trafiał jedynie w pucharach. W lidze jego gra była mało efektywna.

I tym sposobem zmierzamy do clou programu, czyli pucharów.

Kiedyś, dawno, dawno temu, były takie rozgrywki jak Puchar Zdobywców Pucharów, w których, w przeciwieństwie do Ligi Mistrzów mającej zmyłkową nazwę, faktycznie grali zdobywcy krajowych pucharów.

Państw w Europie było mniej, rundy przedwstępne nie były potrzebne, więc od razu w losowaniu przystąpiono do ostrego strzelania. Borussii Dortmund przydzielono Beşiktaş, Legii Barcelonę, a Celtikowi Partizan Belgrad.

Pierwszy mecz nie został rozegrany na stadionie Jugosłowiańskiej Narodnej Armii przy Humskiej 1 w Belgradzie, a w Mostarze, ponieważ w poprzednim sezonie Grobari trafili zapalniczką w głowę Giuseppe Gianniniego z AS Roma (4:2). Brytyjskie gazety pisały o „physical approach” gospodarzy, więc jednak pogłoski o tym, że Jugole są Brazylijczykami Europy okazały się przesadzone. Partizan wygrał 2:1, ale to raczej goście wyjeżdżali bardziej zadowoleni. Oprócz „Jackiego”, po którego błędzie padł pierwszy gol dla gospodarzy, w 62. minucie zmienił go Andy Walker.

Przed rewanżem „Partyzanci” zmienili trenera. Pracę stracił Moca Vukotić, a nowym trenerem został Ivan Golac, były świetny piłkarz, który dodatkowo rzeczywistość brytyjską znał jak własną kieszeń – od 1978 roku zaliczył prawie 150 spotkań ligowych w Southampton.

W Belgradzie nie mieli wielkich nadziei przed rewanżem. Poprzednia wizyta na brytyjskiej ziemi skończyła się klęską 2:6 z QPR, choć, co ciekawe, to Partizan był lepszy w dwumeczu, wygrywając 4:0 w rewanżu. Nastroje nad Dunajem i Sawą były na tyle minorowe, że zdecydowano się nie przeprowadzać transmisji telewizyjnej, zostając przy radiowej. Odwrotnie w Glasgow – mecz był transmitowany przez BBC, jako że angielskie kluby w pucharach nie grały, pokazywano szkockie.

Radiowiec śp. Jordan Ivanović dawał z siebie wszystko, do dziś każdy szanujący się „Partyzant” posiada transmisję audio z tego legendarnego meczu. Nie wiem, czy w Glasgow działał wtedy rollercoaster, ale tego wieczoru nie mógł mieć wielu klientów, bo jego rolę przejęli piłkarze na Parkhead. Po kolei.

Wynik otworzył pięknym strzałem głową stoper Budimir Vujačić, ale resztę meczu spędził oglądając plecy “Jackiego”. “Dziekan” wyrównał i zaraz na początku drugiej połowy wyprowadził “Celtów” na prowadzenie 2:1. W dwumeczu był remis. Partizan był mocny w grze z kontry, wkrótce Đorđević wyrównał na 2:2. Wydawało się, że jest po wszystkim – Celtic potrzebował dwóch goli. W pierwszym meczu bośniacki bramkarz Partizana Fahrudin Omerović (rezerwowy na MŚ Italia’90) doznał kontuzji, a jego zmiennik młody Goran Pandurović puszczał wszystko, co leciało w kierunku bramki. Dlatego nie dziwne, że po kolejnych dwóch golach „Disco Jackiego” (tak go nazywa strona Celtic Wiki), jednym Walkera i Milko Đurovskiego (który do Partizana przeszedł z Crvenej zvezdy, czyli podobnie jak „Jacki”, który zostawił Widzew dla Legii) dla gości, na 9 minut przed końcem było 5:3 dla „Celtów”, co dawało awans!

Niestety, do lewego obrońcy Hoops, Antona Rogana to nie docierało, albo był słaby z matematyki. Otóż Roganowi wydawało się, że do awansu potrzebny jest jeszcze jeden gol i prawie się połamał ściągając piłkę, która wychodziła na aut. Piłkę przejął Predrag Spasić (później gracz m.in. Realu Madryt po samobójczym golu dla Barcelony obwołany jednym z najgorszych transferów w królewskiej historii), Đurovski zgrał piłkę na środek pola karnego i Sladjan Scepovic (o ironio jego syn Stefan ćwierć wieku później trafił do Celtiku) strzelił do siatki. Było 5:4, a na Parkhead zapadła przeraźliwa cisza. Nawet „Jacki”, mimo że tego wieczoru był niczym Zbigniew Boniek „bello di notte”, nic nie mógł już poradzić. Marnym pocieszeniem był fakt, iż nikt, nigdy wcześniej ani później nie umieścił piłki cztery razy w bramce Partizana w jednym meczu.

Niezwykły mecz zainspirował szkockiego kompozytora Jamesa MacMillana do napisania koncertu na pianino i orkiestrę. Tytuł „The Berserking” można tłumaczyć jako „Szaleństwo”.

„Dziekan” już nigdy nie zbliżył się do tego poziomu w koszulce w pasy, wkrótce przestało mu zależeć. W finale pucharu przegranego w karnych z Aberdeen, Paul McStay musiał złapać go za szyję, by wykonał swą „jedenastkę”.

Zadania nie ułatwiał mu fakt, iż zdaniem biało-zielonych historyków był to najsłabszy zespół w pasy od lat 50. „Jackiemu” nie pomogło to, do czego nawiązywał ówczesny selekcjoner Andrzej Strejlau, który w wywiadzie dla „France Football” nazwał Dziekanowskiego „polskim Cantoną”. Z niewyparzoną buzią, kontrowersyjny i lubiący imprezy. W 1992 roku odszedł do Bristol City, w 66 meczach dla „Celtów” do siatki trafił 22 razy (w lidze ten bilans to 48/10).

Co było dalej?

Manager “Celtów” Billy McNeill był niczym Franciszek Smuda podczas Euro 2012, grillowany w prasie, za brak zmian w spotkaniu z Partizanem. Sezon 1989/90 był fatalny dla Hoops, zakończyli go na 5. miejscu, wygrywając zaledwie 10 z 36 meczów. Co dodatkowo bolesne mistrzami zostali Rangers, przez osiem kolejnych sezonów też.

Partizan w kolejnej rundzie wyeliminował Groningen (3:1, 3:4), by w ćwierćfinale odpaść z Dinamem Bukareszt (0:2, 1:2). Żaden z tych meczów oczywiście nie zbliżył się dramaturgią do tego sprzed 28 lat na Parkhead.

Celtic – Partizan Belgrad 5:4
Bramki: Dziekanowski 25, 46, 56, 81, Walker 65 – Vujacić 7, Durdević 51, Durovski 61, Scepović 88
Celtic: Bonner – Grant, Rogan, Aitken, Elliot, Whyte, Galloway, McStay, Dziekanowski, Walker, Miller
Partizan: Pandurović – Stanojković, Spasić, Milanić, Petrić, Vujacić, Durđević (77. Bajović), Milojević, Scepović, Durovski, Bogdanović (72. Dordević)

Maciej Słomiński