90 minut od Europy
Tegoroczna postawa naszych drużyn w rozgrywkach Ligi Europy jest pozytywnym zaskoczeniem…
Tylko i aż jeden mecz dzieli poznańskiego Lecha i warszawską Legię od fazy grupowej Ligi Europy. Ostatnio obie drużyny grały w grupach LE w sezonie 2015/16. Legia wyeliminowała wówczas ukraińską Zorię Ługańsk, zaś lechici poradzili sobie z Videotonem FC. Wtedy Legia zajęła ostatnie miejsce w grupie (za Napoli), FC Midtjylland i Club Brugge), zaś Lech wyprzedził jedynie portugalskie OS Belenenses. Do fazy pucharowej awansowały wówczas FC Basel i ACF Fiorentina.
W tym sezonie ze względu na pandemię koronawirusa kluby grają tylko jeden mecz, bez rewanżu. Może te nienormalne, ale równe dla wszystkich warunki sprawią, że polska piłka klubowa nieco odbije się od dna. Przyjrzyjmy się nieco uważniej temu, co (na razie) nasze kluby osiągnęły na europejskiej niwie.
Lech Poznań
Rozpędzona poznańska lokomotywa z Dariuszem Żurawiem w roli maszynisty radzi sobie w kolejnych rundach Ligi Europy z zadziwiającą łatwością. I to wszystko mimo wyprzedaży sreber rodowych w postaci Kamila Jóźwiaka, Roberta Gumnego czy duńskiego snajpera Christiana Gytkjæra. W trzech meczach „Kolejorz” zaaplikował rywalom 11 goli, żadnego nie tracąc.
Rozpoczęło się od nieco topornej gry z łotewską Valmierą FC, którą dopiero w końcówce „napoczął” dwoma golami szwedzki następca Gytkjaera, czyli Mikael Ishak, a dzieła zniszczenia dopełnił młodziutki (szkoda, że złapał kontuzję), Filip Szymczak. W drugiej rundzie Lech pokazał duży kunszt, wygrywając w Szwecji z Hammarby IF 3:0. Wszystkie bramki dla poznaniaków padły w drugiej połowie, a ich autorami byli Pedro Tiba oraz Jakub Kamiński i Filip Marchwiński. Podopiecznym Żurawia zapewne pomógł fakt, że przy stanie 1:0 drugą żółtą kartkę obejrzał kapitan Szwedów Jeppe Andersen, ale to przecież nie nasze zmartwienie…
W trzeciej rundzie „Kolejorz” zagrał już koncert nad koncertami. W meczu z cypryjskim Apollonem FC (5:0) w rolę maestro wcielił się strzelec dwóch goli, czyli Tiba, zaś po jednym dołożyli Ishak, Kamiński i czeski następca Jóżwiaka, Jan Sykora. Otwartym pozostaje pytanie, jak Lech radziłby sobie, gdyby na trybunach zasiadła fanatyczna cypryjska publiczność, ale skoro jej nie było, warunki były takie same dla obu stron…
Przed poznaniakami starcie z Royal Charleroi. Belgowie świetnie radzą sobie w rodzimej lidze, ale rozpędzony „Kolejorz” w tej edycji Ligi Europy pokazał, że potrafi grać na wyjazdach.
Legia Warszawa
Pod wodzą Aleksandara Vukovicia mistrzowie Polski rozpoczęli grę w eliminacjach Ligi Mistrzów. Już w pierwszym pojedynku przeciwko Linfield FC (1:0) pokazali dobrze wszystkim znane „męczenie buły” i tylko dzięki trafieniu Gwinejczyka Joségo Kante obyło się bez kompromitacji, jaką byłaby dogrywka w starciu z amatorami. W drugiej rundzie eliminacji LM legioniści dowieźli bezbramkowy remis do końca starcia z Omonią Nikozja, grając od 56. minuty w dziesiątkę po dwóch żółtych kartkach dla Igora Lewczuka. Doświadczeni goście w dogrywce pokazali Legii miejsce w szeregu, dwukrotnie pokonując Artura Boruca.
Już w Lidze Europy przeciwko kosowskiej Dricie Gnjilane (2:0) drużynę „wojskowych” prowadził Czesław Michniewicz. Animuszu legionistom wystarczyło jedynie na pierwszą połowę, gdy do siatki trafili Paweł Wszołek oraz Czech Tomáš Pekhart. Na więcej Legię stać nie było, ale najważniejsze są punkty do rankingu UEFA, w którym lecimy na łeb na szyję.
W czwartek pojedynek z azerskim Karabachem Agdam. Tym samym, który ma na rozkładzie krakowską Wisłę i gliwickiego Piasta. Przed Michniewiczem bojowe zadanie: nie wyłożyć się na dywanie przed progiem drzwi do Europy. W poprzednim sezonie w IV rundzie eliminacji LE z Rangers FC odpadł z legionistami wspomniany Vuković. Jeśli Legia chce zrobić krok naprzód, azerską przeszkodę trzeba będzie przeskoczyć…
Piast Gliwice
I tu zaskoczenie na plus. Pamiętamy, że w poprzednim sezonie Piast zapłacił frycowe w pojedynkach z BATE Borysów i Rigą FC. Z wielkim drżeniem serca patrzyliśmy zatem na pierwszą wyprawę ekipy Waldemara Fornalika do Mińska. Niezła gra Piasta okraszona golami Patryka Lipskiego oraz Jakuba Świerczoka dały gliwiczanom pierwszy awans w historii ich europejskich gier.
Był awans pierwszy, był też awans drugi, który należy uznać – mimo wszystko – za niespodziankę. Piast pokonał 3:2 austriacki TSV Hartberg. To nic, że Austriacy debiutowali w Europie, przecież nie z takimi rywalami odpadały polskie kluby. Tym razem po szalonym spotkaniu, golach Polaków: Martina Konczkowskiego, Patryka Sokołowskiego i Michała Żyry, bez trenera Fornalika na ławce (musiał zostać w domu) można było świętować drugie zwycięstwo w tym sezonie w Europie.
Do pojedynku z FC Kopenhaga Piast przystępował w roli Kopciuszka. Już po 20 minutach Duńczycy objęli prowadzenie po golu byłego snajpera gliwiczan, Kamila Wilczka. Akurat w meczu, w którym powinien brylować, słabiej grał filar defensywy Jakub Czerwiński. Szkoda, bo Piast miał kilka okazji do zdobycia gola, ale doświadczona ekipa z Danii punktowała niczym wytrawny bokser. Skończyło się na 3:0 i awansie Kopenhagi. Mimo to przy postawie Piasta w Europie trzeba postawić plus.
Cracovia
Drużyna Michała Probierza wytrzymała w tej edycji Ligi Europy bez straty gola niecałe pół minuty. Bo właśnie tyle potrzebował Norweg Jo Inge Berget, by trafić do siatki Lukáša Hroššo. „Pasy” przegrały z Malmö FF 0:2 i wypadły za burtę. Teraz trener Probierz będzie mógł skupić się na grze w rodzimych rozgrywkach i… walce o europejskie puchary.
Grzegorz Ziarkowski