• TOP 250. Pavel Nedvěd (32.)

    Subiektywny ranking najlepszych piłkarzy świata ostatnich trzech dekad. Na pozycji 32. Pavel Nedvěd. Czytaj dalej...

  • Retro. Polska – Czechy 2:1, 28.04.1999

    Wówczas do meczu z południowym sąsiadem też przystępowaliśmy z pewnymi problemami… Pod koniec marca 1999 roku reprezentacja złotoustego Janusza Wójcika przerżnęła dwa niezwykle ważne mecze eliminacji Euro 2000: z Anglią na Wembley (1:3 po hat-tricku Paula Scholesa) oraz w Chorzowie ze Szwecją (0:1), gdzie załatwił nas – jak to kiedyś określił Wójcik – „ten śmierdziel Fredrik Ljungberg”. Zmiany, zmiany, zmiany Rywal na przełamanie był idealny. Czesi przed meczem zajmowali piąte miejsce w rankingu FIFA, a w swojej grupie eliminacyjnej wygrali wszystkie dotychczasowe spotkania. Inna sprawa, że przeciwników mieli średnio wymagających (Szkocja, Bośnia i Hercegowina, Litwa, Estonia, Wyspy Owcze). Wciąż byli aktualnymi wicemistrzami Europy z 1996 roku. Ich selekcjoner Jozef Chovanec nie mógł skorzystać z kilku powołanych zawodników, więc w ostatniej chwili do Warszawy nie przylecieli stranieri: Jan Suchopárek, Vladimír Šmicer, Tomáš Řepka oraz pomocnicy praskich klubów – Miroslav Baranek i Richard Dostálek. W ich miejsce szansę gry otrzymali zawodnicy z ligi czeskiej: Michal Horňák, Petr Vlček, Pavel Horváth, Jan Polák oraz Vratislav Lokvenc. Także w naszym zespole Wójcik postanowił sprawdzić kilka nowych twarzy. Nie powołał m.in. Andrzeja Juskowiaka (VfL Wolfsburg), który na gola w Bundeslidze czekał ponad 750 minut, oraz niegrającego Wojciecha Kowalczyka (UD Las Palmas), którego szczytowym osiągnięciem w tamtym czasie był kwadrans na boiskach Segunda División. Miały ich zastąpić „młode wilki”: Artur Wichniarek (wówczas w reprezentacji olimpijskiej Sydney 2000) oraz Tomasz Frankowski, strzelający jak na zawołanie w krakowskiej Wiśle. W środku pola szansę otrzymał klubowy kolega Juskowiaka, Krzysztof Nowak. Wójcik żałował, że nie może wypróbować będącego wówczas w wysokiej dyspozycji Ryszarda Czerwca, którego z udziału w zgrupowaniu wykluczyła kontuzja. Trochę jak… Estonia Polscy piłkarze komplementowali przeciwnika, z którym przyszło im się zmierzyć. – Mają bardzo wyrównany zespół. Uważam, że są lepsi niż Szwedzi – stwierdził Tomasz Hajto. Z kolei czeski selekcjoner nie bawił się w dyplomację. Przyznał, że przygotowuje zespół do meczów z Estonią i taki rywal jak Polska nadaje się do tego w sam raz. Taka wypowiedź szkoleniowca chyba nie dodała animuszu jego podopiecznym. Wicemistrzowie Europy grali słabo. Eksperymentalnie zestawiony polski środek pola (Nowak, Radosław Michalski) zdominował gości z Pavlem Nedvědem na czele. Nowak kierował grą, Michalski był silniejszy i dynamiczniejszy od przeciwników, wreszcie wracający po kontuzji kolana Tomasz Iwan brylował na skrzydle, wygrywając pojedynki jeden na jednego. W 16. minucie na indywidualną akcję zdecydował się Mirosław Trzeciak. Napastnik drugoligowej CD Osasuny zbiegł z lewej strony do środka i przy dość biernej postawie Karela Rady strzałem sprzed pola karnego zaskoczył Pavla Srnička. Uderzenie było wyjątkowo precyzyjne, piłka idealnie przy słupku wpadła do siatki. W polskim zespole szczęścia próbowali także Rafał Siadaczka i Nowak, lecz chybiali celu. Najgroźniejszą akcją Czechów w pierwszej połowie był efektowny wolej… Michalskiego, który sprawdził refleks stojącego na linii bramkowej Adama Matyska. Gwiazdorzy zawiedli Dwie minuty po przerwie w polu karnym Michalski wypatrzył Nowaka, lecz pomocnik Wolfsburga uderzył zbyt lekko i piłkę sprzed bramki zdołał wybić wracający czeski obrońca. Po kornerze Czesi nie potrafili oddalić niebezpieczeństwa daleko od swojej bramki, co wykorzystali Polacy, i po prostopadłym podaniu Wichniarek urwał się obrońcom, minął Srnička i strzelił do pustej bramki. Było 2:0 dla Polski. Zawodzili czescy gwiazdorzy – Nedvěd głównie kłócił się z sędziami i wymuszał faule, Karel Poborský także wiódł prym w przepychankach i dyskusjach z rozjemcą. W 55. minucie fantastycznym uderzeniem z dystansu popisał się Horváth i Matysek tylko wzrokiem odprowadził piłkę, która uderzyła w poprzeczkę. W 79. minucie po błędzie Tomasza Łapińskiego prawą stroną popędził Pavel Kuka i zagrał do Lokvenca. Rezerwowy Czechów wpakował piłkę pod poprzeczkę naszej bramki. Polacy dowieźli do końca korzystny rezultat, jakim było prowadzenie 2:1. Choć nie obyło się bez ofiar – Czesi poczynali sobie na boisku bardzo ostro: Nowak ze zwichniętym barkiem znalazł się w szpitalu, Jacek Zieliński miał rozbity łuk brwiowy i wstrząśnienie mózgu, z poobijaną głową mecz zakończył Tomasz Wałdoch, któremu przyszło toczyć pojedynki powietrzne z wielkim jak budka telefoniczna Janem Kollerem. 28 kwietnia 1999, stadion im. Wojska Polskiego w Warszawie Mecz towarzyski Polska – Czechy 2:1 (1:0) Gole: Trzeciak 16., Wichniarek 49. – Lokvenc 79. Polska: Adam Matysek – Tomasz Hajto (63. Tomasz Kłos), Tomasz Łapiński, Jacek Zieliński (88. Grzegorz Wędzyński), Tomasz Wałdoch – Tomasz Iwan, Radosław Michalski, Krzysztof Nowak (71. Jacek Bąk), Rafał Siadaczka (84. Grzegorz Kaliciak) – Artur Wichniarek (72. Maciej Żurawski), Mirosław Trzeciak (66. Tomasz Frankowski). Czechy: Pavel Srniček – Marek Nikl, Tomáš Votava (39. Petr Vlček), Karel Rada (63. Vratislav Lokvenc) – Karel Poborský (58. Libor Sionko), Tomáš Galašek, Martin Čížek (76. Jan Polák), Pavel Nedvěd (54. Pavel Horváth), Jiří Němec – Jan Koller (89. Michal Horňák), Pavel Kuka. Żółte kartki: Hajto, Zieliński/Nedvěd, Čížek. Sędziował: Georgios Bikas (Grecja). Widzów: 4000. Grzegorz Ziarkowski Czytaj dalej...

  • TOP 20. Najdziwniejsze wydarzenia w polskiej piłce w XXI wieku

    Każdego tygodnia w piłce nożnej dzieją się rzeczy niezwykłe – na boisku i poza nim. Zdumiewające wyniki, gole, transfery, dymisje, konferencje prasowe albo zatargi z prawem. Oto subiektywny ranking najdziwniejszych, najbardziej zaskakujących i szokujących zdarzeń w polskiej piłce w XXI wieku. 20. 53:0 W listopadzie 2021 roku, w meczu ligi okręgowej (grupa I zachodniopomorska) pomiędzy Wybrzeżem Rewalskim Rewal a Pomorzaninem Nowogard, ustanowione zostały dwa rekordy kraju. Gospodarze wygrali 53:0, co jest najwyższym zwycięstwem w historii polskiej piłki (poprzedni rekord, 46:0 z 2020 roku, padł w ramach rozgrywek o Puchar Polski). Grający w ośmioosobowym składzie goście (Pomorzanin stawił się na mecz aby nie zanotować trzeciego walkowera równoznacznego z karną degradacją) już do przerwy przegrywali 0:26. Tomasz Magdziński (były piłkarz m.in. Zawiszy Bydgoszcz, Floty Świnoujście oraz klubów z Angoli) zdobył w tym spotkaniu 22 gole, co jest nie tylko rekordem Polski, ale też świata (21 bramek w jednym meczu strzelił Yanick Djouzi Manzizila w 2014 roku w siódmej lidze szwedzkiej). Polak potrafi. 19. Czary-mary, czerwone dolary Pod koniec lat 90. warszawska Legia sprowadziła Nigeryjczyka Kennetha Zeigbo. Transfer okazał się sukcesem – piłkarz nie tylko sprawdził się sportowo, ale też sprzedano go z zyskiem do włoskiej Venezii. Wkrótce do Legii trafili kolejni piłkarze z Afryki. Wśród nich był Kameruńczyk Frankline Mudoh. Pomocnik rozegrał w klubie z Łazienkowskiej tylko cztery ligowe mecze, a następnie został wypożyczony do Korony Kielce i Jezioraka Iława. W tym drugim klubie Kameruńczyk zaprzyjaźnił się ze sponsorem klubu – biznesmenem Zygmuntem Dmochewiczem. Po kilku latach na jaw wyszły szczegóły tej znajomości. Otóż przedsiębiorca był zainteresowany pomnożeniem swoich pieniędzy. Piłkarz poznał Dmochewicza ze znanymi mu biznesmenami z Nigerii. W paryskim hotelu doszło do spotkania, na którym Dmochewicz dowiedział się o milionach dolarów, które Nigeria w ramach pomocy otrzymuje od rządu amerykańskiego. Szkopuł w tym, że banknoty zostały specjalnie zafarbowane na czarno na wypadek napadu. Aby dolary stały się zielone, wystarczyły, według afrykańskich biznesmenów, chemiczne odczynniki. Nigeryjczycy zademonstrowali Dmochewiczowi jak to działa w praktyce – zanurzyli czarny banknot w cieczy i wyjęli zieloną studolarówkę. Polak poszedł do kantoru z banknotem i kiedy przekonał się, że jest autentyczny, postanowił ubić ze znajomymi Mudoha interes, kupując za 1,6 miliona złotych niezbędne chemikalia. W garażu Dmochewicza, po zanurzeniu w świeżo nabytych cieczach, czarne banknoty stały się… czerwone, a Nigeryjczycy wzięli nogi za pas. Wynajęty detektyw Krzysztof Rutkowski zdołał namierzyć i schwytać Mudoha. Kameruńczyk trafił do aresztu. Sąd skazał piłkarza na rok i osiem miesięcy więzienia za oszustwo i wyłudzenie. Jednak ze względu na to, że przed wyrokiem piłkarz przebywał za kratami już piętnaście miesięcy, sędzia oszczędził Kameruńczyka i ten mógł wyjść już na wolność. 18. Bilety, areszt i czarne portki Pod koniec marca 2015 roku Polska zremisowała w Dublinie na Aviva Stadium z Irlandią 1:1 w meczu eliminacji mistrzostw Europy. Jednak to nie o meczu w najbliższych dniach zrobiło się głośno, a o biletach i jednej z najsłynniejszych konferencji prasowych. Kazimierz Greń, szef podkarpackiego związku, w 2008 roku pomógł zwyciężyć Grzegorzowi Lacie w wyborach na prezesa PZPN. Przy okazji następnej elekcji pomógł zasiąść w fotelu prezesa Zbigniewowi Bońkowi. Jednakże dosyć szybko znalazł się w opozycji do nowego szefa. Po meczu w Dublinie przychylne Bońkowi media zaatakowały Grenia. Według nich podkarpacki baron wraz z przyjaciółką miał w okolicach stadionu nielegalnie sprzedawać bilety po zawyżonej cenie z puli przeznaczonej dla regionalnego związku. Dziennikarze powoływali się na irlandzki „Irish Examiner”, który donosił o rozprawie sądowej, na której Greń miał się przyznać do winy. Wcześniej działacz miał spędzić noc w areszcie. Polskie media publikowały relacje naocznych świadków, zdaniem jednego z nich Greń sprzedając bilety był ubrany na granatowo. Działacz kilka dni później zwołał konferencję pasową, która przeszła do historii. Bronił się, że świadkowie mówili o biletach za 50 i 70 euro, a miał tylko bilety za pierwszą z tych kwot. Greń przedstawił listę skonfiskowanych rzeczy, a wśród nich 850 euro na podróż i pamiątki, nie miał przy sobie polskich pieniędzy (świadkowie twierdzili, że kupowali od niego bilety po 500 i 600 złotych). Wreszcie wyjął czarny sweter i spodnie w tym samym kolorze, pytając, czy są granatowe. Greń opuścił konferencję i nie zamierzał odpowiadać na pytania. Na początku czerwca 2015 roku Komisja Dyscyplinarna PZPN zdyskwalifikowała Grenia aż na dziesięć lat, kilka tygodni później Najwyższa Komisja Odwoławcza skróciła ten okres do czterech. [tube]Ysx8aBNapTE[/tube] 17. Gitarowy wymiatacz W styczniu 2013 roku polskie media obiegła zadziwiająca informacja o tym, że były reprezentacyjny bramkarz Radosław Majdan (wówczas mąż popowej piosenkarki Dody) został gitarzystą w zespole The Trash. Złośliwi po usłyszeniu i obejrzeniu premierowego wideoklipu do piosenki „Na niby” komentowali, że nazwa kapeli jest jak najbardziej adekwatna do muzyki i zawartości tekstowej prezentowanej przez zespół. Oprócz Majdana w składzie grupy znaleźli się muzycy takich zespołów jak IRA oraz sidemani solowych wykonawców, jak np. Justyny Steczkowskiej i Patrycji Markowskiej. The Trash w swoim oficjalnym komunikacie opisał Majdana w następujący sposób: „niegdyś popularny sportowiec, a dziś gitarowy wymiatacz”. Pełnej muzycznej skali talentu byłego reprezentacyjnego bramkarza nie poznaliśmy, gdyż The Trash zakończył działalność w 2014 roku, jeszcze przed wydaniem debiutanckiej płyty. Po nagraniu jednego teledysku i zagraniu kilkunastu koncertów muzycy wrócili do swoich macierzystych zespołów. Natomiast kariera „gitarowego wymiatacza” dobiegła końca. Od czasu The Trash więcej nie słyszano o Majdanie próbującym podbić rynek muzyczny. 16. Nowy Górski z Truskolasów Na koniec września 2020 roku zaplanowana została premiera biografii ówczesnego selekcjonera Jerzego Brzęczka pt. „W grze”. Autorką książki była Małgorzata Domagalik, która wcześniej zasłynęła m.in. z biografii Jakuba Błaszczykowskiego. Zanim odbyła się premiera, w sieci pojawił się opis książki, a w nim słynne i zdumiewające zdanie, o tym że Brzęczek jest „nowym Kazimierzem Górskim na nowe czasy”. Selekcjoner, który i bez tej książki miał dosyć problemów (nieustanna krytyka za słabą grę reprezentacji), otworzył kolejny front i stał się obiektem kpin. Domagalik zamiast pomóc Brzęczkowi, w którego obronie chciała stanąć, tylko dolała oliwy do ognia. Po lawinie krytycznych komentarzy opis promocyjny książki został zmieniony, natomiast w samej treści w dalszym ciągu można było znaleźć fragmenty, w których autorka porównywała legendarnego selekcjonera z Jerzym Brzęczkiem. Zdaniem Domagalik: „Jest coś, co ich łączy w tych relacjach ze światem zewnętrznym, coś w tej nienarzucającej się prostocie, naturalnej pokorze, w sposobie rozumienia i widzenia piłki”. Według autorki obu łączy także uczciwość. Po ukazaniu się książki zdecydowana większość recenzji była nieprzychylna, a Brzęczek kilka miesięcy później został zwolniony. 15. CM711 CM711 to żaden droid z nowej części „Gwiezdnych wojen”, a złośliwy pseudonim nadany trenerowi Czesławowi Michniewiczowi. Koszulkę z nadrukiem „CM711” wręczył w 2011 roku Michniewiczowi przed meczem Jagiellonii z Koroną ówczesny opiekun bramkarzy gości Maciej Szczęsny. Skrót odnosi się do inicjałów trenera i liczby „711”, bo tyle połączeń miało miejsce między nim a Ryszardem F., „Fryzjerem”, mózgiem mafii ustawiającej mecze w polskiej piłce na początku stulecia. Największe zdziwienie, wręcz szok, może budzić fakt, że panowie najwidoczniej nie rozmawiali o piłce nożnej, nawet wtedy, kiedy zostało zarejestrowane połączenie w przerwie meczu Lecha (Michniewicz był wtedy szkoleniowcem „Kolejorza”). Prokuratura w przeciwieństwie do kilkuset innych osób, które miały kontakt z „Fryzjerem”, nie postawiła Michniewiczowi żadnych zarzutów. CM711 w prokuraturze wrocławskiej (prowadzącej śledztwo w aferze korupcyjnej) był tylko raz – zgłosił się tam dobrowolnie. Trener twierdzi, że nie musi się tłumaczyć z połączeń i udowadniać, że nie jest wielbłądem. Poza tym nie dowierza w liczbę podawanych publicznie połączeń (zdaniem CM711 nie wiadomo, o jaki okres dokładnie chodzi – być może z kilku lat, a połączenia są naliczane także wtedy, kiedy np. telefon jest zajęty). 14. Piaskownica w Mariborze W eliminacjach do mistrzostw Europy 2008 Polska wyprzedziła w grupie m.in. Portugalię, Serbię, Finlandię i Belgię. Biało-czerwoni z pierwszego miejsca po raz pierwszy w historii awansowali do imprezy finałowej Euro. Selekcjonera Leo Beenhakkera uznano niemal za bohatera narodowego – został człowiekiem roku tygodnika „Wprost”, a prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Orderem Odrodzenia Polski. W finałach Euro Polacy nie zachwycili, przegrali z Niemcami 0:2, zremisowali z Austrią 1:1 i ulegli Chorwacji 0:1, zajmując ostatnie miejsce w grupie. Tym razem, po rozczarowującym turnieju, selekcjoner nie został zwolniony. Prezes Michał Listkiewicz przedłużył kontrakt z Holendrem, pomimo tego że w jesiennych wyborach na szefa związku nie zamierzał startować. To był początek katastrofy. Główni kandydaci na stanowisko prezesa związku – Grzegorz Lato, Zbigniew Boniek – często krytykowali Beenhakkera. We wrześniu, w trakcie eliminacyjnego meczu ze Słowenią we Wrocławiu (1:1), na trybunach zasiadło sześciu kadrowiczów, którzy nie zmieścili się w meczowej kadrze, a w rzędzie za nimi działacze, którzy zamierzali przejąć władzę. Według relacji tych pierwszych działacze byli zadowoleni, że Polacy meczu nie wygrali. Pod koniec października 2008 roku prezesem PZPN został Grzegorz Lato i dni Beenhakkera wydawały się policzone. Holender był krytykowany niemal przez wszystkich – konflikty z Antonim Piechniczkiem, Zbigniewem Bońkiem, Janem Tomaszewskim oraz dziennikarzami przybierały na sile. Selekcjoner nie pomagał sobie arogancją, pouczaniem środowiska (szkolenie, bazy treningowe, sprawa naturalizowania piłkarzy) oraz zostając doradcą technicznym w Feyenoordzie. Wyniki reprezentacji były fatalne. We wrześniu 2009 Polacy przegrali w Mariborze ze Słowenią 0:3 i stracili szanse na udział w mistrzostwach świata. O ile decyzja o zwolnieniu Beenhakkera była spodziewana, o tyle sposób zdymisjonowania selekcjonera wzbudził zaskoczenie. Lato tuż po meczu ruszył do szatni rozmówić się z Holendrem, ale najpierw czekał przed drzwiami dziesięć minut, a później nie zamienił z selekcjonerem ani słowa, bo ten odwrócił się do niego plecami. Prezes wyszedł do dziennikarzy i na antenie nSportu oznajmił, że Leo Beenhakker przestaje być selekcjonerem. W tym samym momencie, kilka metrów obok, Holender czekał na wywiad dla TVP i to od tłumaczącego słowa dziennikarza dowiedział się o swoim zwolnieniu. Tymczasem Lato powiedział osłupiałym dziennikarzom, że o dymisji z Beenhakkerem „jeszcze nie mieliśmy okazji rozmawiać, ale… trener to czuje”. [tube]KwZDX26Gt9s[/tube] 13. Piast mistrzem Sezon 2018/19 ekstraklasy zakończył się największą niespodzianką w XXI wieku. Piast Gliwice pierwszy raz w historii sięgnął po mistrzostwo Polski. Gliwiczanie na koniec rundy zasadniczej zdołali zniwelować straty do Lechii i Legii do siedmiu punktów. Runda finałowa w wykonaniu Piasta była fantastyczna. Drużyna Waldemara Fornalika na 21 możliwych punktów zdobyła 19. Lechia, w fazie finałowej dosyć szybko wypisała się z rywalizacji o mistrzostwo. Rywalem Piasta została tylko Legia. Gliwiczanie, na cztery kolejki przed końcem, wygrali 1:0 przy Łazienkowskiej po golu Gerarda Badíi i przewaga klubu ze stolicy stopniała do jednego oczka. Po następnej kolejce Piast był już liderem, wygrywając z Jagiellonią 2:1 (Legia zremisowała z Pogonią 1:1). W przedostatniej kolejce Piast pierwszy raz w rundzie mistrzowskiej stracił punkty, remisując w Szczecinie 0:0. Legia nie wykorzystała potknięcia lidera przegrywając z Jagiellonią 1:2. W ostatniej kolejce gliwiczanie wygrali z Lechem 1:0 i o cztery punkty wyprzedzili drugą Legię (remis z Zagłębiem Lubin 2:2). Mistrzostwo dla Piasta było ogromną niespodzianką. Przed sezonem nikt nie przypuszczał, że drużyna Fornalika może zająć choćby miejsce na podium. Na gali ekstraklasy piłkarze Piasta zgarnęli niemal wszystkie nagrody. Fornalik został wybrany najlepszym trenerem sezonu, Ekwadorczyk Joel Valencia piłkarzem i pomocnikiem, František Plach bramkarzem, Aleksandar Sedlar obrońcą, a Patryk Dziczek młodzieżowcem. 12. Zawodzenie w Pusan Rok 2002, Korea Południowa, Pusan. Przed meczem Polski z gospodarzami tradycyjnie rozbrzmiewały hymny – to wtedy popowa wokalistka Edyta Górniak przedstawiła własną interpretację „Mazurka Dąbrowskiego”. Na murawie piłkarze debiutujący na imprezie tej rangi, w loży honorowej prezydent Aleksander Kwaśniewski, przed telewizorami miliony Polaków, którzy urwali się z pracy. Po przegranym meczu z Koreą (0:2) gniew narodu skupił się nie tylko na piłkarzach i selekcjonerze, ale również na Górniak, której wykonanie hymnu zgodnie zostało ocenione jako katastrofalne. Zawodzenie Górniak określano rozmaicie – „kolęda”, „blues”, „marsz żałobny”… Od występu wokalistki odciął się m.in. PZPN w specjalnym oświadczeniu; prezydent Kwaśniewski (w swoim stylu stwierdził, że kibice koreańscy byli tak głośni, że nic nie słyszał, a Górniak to piękna kobieta), a nawet ludzie z branży rozrywkowej (m.in. Maryla Rodowicz: „Zaśpiewała tak, jakby Polska już umarła…”, Marek Torzewski: „Hymnem nie należy manipulować”). „Mazurek Dąbrowskiego” wykonany w Pusan do dziś ciągnie się za Górniak. Wokalistka tłumaczyła się na różne sposoby – m.in. według niej dźwięk słyszany w telewizji miał iść nie z jej mikrofonu, tylko z tego umieszczonego na trybunach, przez co jedna nuta trwała kilka sekund oraz fakt, że miała śpiewać z orkiestrą symfoniczną, a nie dętą i nie dało się już zmienić aranżacji. Hymn w interpretacji Górniak przez długie lata był określany mianem najgorzej wykonanego. Dopiero w marcu 2021 podczas jednej z gal bokserskich Lidia Kopania przebiła osiągnięcie starszej koleżanki. Jednak ze względu na rangę obu wydarzeń dla wielu to Górniak pozostaje pod tym względem numerem jeden. [tube]iyBPnlJhUP0[/tube] 11. Chciwe baby z Kocudzy Na początku maja 2012 roku cała Polska żyła nadchodzącymi mistrzostwami Europy organizowanymi wspólnie przez Polskę i Ukrainę. 2 maja selekcjoner Franciszek Smuda oficjalnie ogłosił skład na Euro, zaś wieczorem w SMS-owym plebiscycie PZPN-u, Radia Zet i TVP „Hit Biało-Czerwonych” piosenką, która miała być hymnem zagrzewającym naszych piłkarzy do gry, wybrano „Koko Euro spoko” ludowego zespołu Jarzębina z Kocudzy (woj. lubelskie). Do konkursu przystąpili tacy wykonawcy jak m.in. Wilki, Maryla Rodowicz, Feel i Chemia. Polacy, mając do wyboru bardzo słabe utwory, dla żartu wybrali piosenkę pań z Jarzębiny. Wybór wywołał konsternację – zwyciężczynie miały przecież wystąpić w przerwie inauguracyjnego meczu z Grecją. Jednak na skutek kłótni o prawa autorskie do piosenki między producentem, aranżerem i samym zespołem, hit Jarzębiny całkowicie zniknął z obiegu, a panie na meczu otwarcia nie wystąpiły. Michał Malinowski, współtwórca piosenki, nie przebierał w słowach, nazywając kobiety „podłymi babami”, cechującymi się zachłannością i chciwością. Zapewniał, że muzyka i cała oprawa choreograficzna („Powiedzieliśmy im, żeby trochę się ruszały na scenie, a nie stały jak czołgi”) nie była pomysłem Jarzębiny. 10. Arrivederci Po nieudanych mistrzostwach świata w 2002 roku Jerzego Engela na stanowisku selekcjonera zastąpił dotychczasowy wiceprezes ds. marketingu – Zbigniew Boniek. Niegdyś gwiazda Widzewa, Juventusu i Romy, później trener Lecce, Bari, Sambenettese i Avellino. Jako trener klubowy Zibi, delikatnie rzecz ujmując, wielkich sukcesów nie osiągnął. Z kadrą miało być inaczej, tutaj nie trzeba było pracować na co dzień z piłkarzami, lecz przede wszystkim umiejętnie ich selekcjonować i dobierać do taktyki. W debiucie kadra Bońka zremisowała w meczu towarzyskim z Belgią, następnie w ramach eliminacji do mistrzostw Europy wygrała po męczarniach na wyjeździe z San Marino 2:0 i niespodziewanie przegrała u siebie z Łotwą 0:1. Później było zwycięstwo 2:0 w meczu towarzyskim z Nową Zelandią i porażka z Danią w bardzo słabym stylu (brak choćby jednego celnego strzału) 0:2. Boniek zaraz po meczu w Kopenhadze miał się ulotnić i wrócić do Włoch. Kilkanaście dni po spotkaniu z Danią Boniek zszokował telefonem prezesa PZPN Michała Listkiewicza, informując o rezygnacji ze stanowiska. Do dziś nie wiadomo, jakie były prawdziwe przyczyny ustąpienia Bońka, sam zainteresowany podał „względy rodzinne”. Zibi wielokrotnie zaprzeczał, że powodem była krytyka ze strony mediów. 9. Powołania w Polsacie W połowie maja 2006 roku piłkarska Polska w napięciu oczekiwała powołań selekcjonera Pawła Janasa na mistrzostwa świata w Niemczech. Oficjalne ogłoszenie kadry odbywało się w barze „Champions”, a całą uroczystość transmitował Polsat. Na ekranie pokazywała się plansza z imionami i nazwiskami kandydatów, a selekcjoner wybierał kolejnych piłkarzy na mundial. Już w przypadku wyboru bramkarzy doszło do niemałej sensacji. Janas pominął Jerzego Dudka (bronił w siedmiu z dziesięciu meczów eliminacyjnych), co wywołało poruszenie. Zaskoczony dziennikarz Michał Olszański zdołał tylko zapytać selekcjonera: „Naprawdę?”. Janas pominął jeszcze później Tomasza Rząsę, Tomasza Kłosa i Tomasza Frankowskiego. Zwłaszcza brak tego ostatniego budził ogromny niesmak. „Franek”, który nie należał do ulubieńców selekcjonera, w meczach eliminacyjnych strzelił siedem goli w sześciu meczach. Cała czwórka była przekonana, że jedzie na mistrzostwa, o czym zainteresowanych zapewniał asystent Maciej Skorża. Oficjalne nominacje miały być dla nich tylko formalnością. Janas miał szansę skorygować swoje zadziwiające powołania, gdyż kontuzja wykluczyła z wyjazdu na mistrzostwa pomocnika Damiana Gorawskiego. Jednak selekcjoner pozostał niewzruszony i zamiast Frankowskiego powołał do kadry obrońcę Bartosza Bosackiego. Polacy przegrali w Niemczech 0:2 z Ekwadorem, 0:1 z Niemcami i pokonali Kostarykę 2:1 (po dwóch golach Bosackiego). Janas w maju zszokował Polskę, a kilka tygodni później żegnał się z posadą. [tube]MOU5VA9fKhU[/tube] 8. Kucharz na konferencji Po przegranej na inaugurację z Ekwadorem (2:0) na mistrzostwach świata w Niemczech, w 2006 roku, w narodzie wrzało, a dziennikarze pragnęli zadać selekcjonerowi Pawłowi Janasowi szereg pytań. Jednak dwa dni później doszło do kuriozalnej sytuacji – na konferencji prasowej w Barsinghausen zamiast Janasa i piłkarzy pojawili się: prezes PZPN Michał Listkiewicz, wiceprezes Antoni Piechniczek oraz… kucharz reprezentacji Polski (w tej roli od 2006 roku do chwili obecnej) Tomasz Leśniak. Selekcjoner dał piłkarzom dzień odpoczynku, a sam nie miał ochoty na dyskusje. Niepoważna sytuacja z obecnością kucharza tylko rozsierdziła dziennikarzy. Ostrym wymianom zdań między działaczami a żurnalistami przysłuchiwał się Leśniak. Na konferencji nie zostało mu zadane żadne pytanie. Leśniak czekał na nie 15 lat. W czerwcu 2021 roku, w czasie zgrupowania w Opalenicy (przygotowania do przesuniętych mistrzostw Europy 2020), Leśniak ponownie zjawił się na konferencji. Tym razem otrzymał jedno pytanie: o zmiany w menu, jakie nastąpiły za kadencji Paulo Sousy. Zainteresowani dowiedzieli się o tym, że desery zostały niemal całkowicie zastąpione przez soki owocowe, a do menu trafiło wiele świeżych warzyw i owoców. 7. Zabójcze wykopy Te gole widzieli wszyscy. Pod koniec maja 2006 roku, na Stadionie Śląskim, w meczu towarzyskim Polska – Kolumbia (1:2), bramkarz gości Luis Martínez zdecydował się na mocny wykop z własnego pola karnego. Piłka skozłowała tuż przed linią pola karnego Polaków. Stojący w bramce Tomasz Kuszczak spodziewał się, że piłka spadnie nad poprzeczką, więc zrezygnował z interwencji. Jednak futbolówka wpadła do siatki, a Kuszczakowi pozostało tylko kręcić z niedowierzaniem głową. W piłce nożnej zdarzają się gole zdobywane przez bramkarzy, ale gol wpuszczony przez Polaka był szokiem. Reprezentacja właśnie kończyła przygotowania do mistrzostw świata, a selekcjoner nie powołał do kadry Jerzego Dudka, licząc na dobrą dyspozycję Artura Boruca i Tomasza Kuszczaka. Swoją interwencją (a raczej jej brakiem) Kuszczak przegrał rywalizację z Borucem. Bramkarz był po tym występie szyderczo nazywany przez część kibiców „Puszczakiem”. Kilka lat później analogiczne upokorzenie spotkało Boruca. W listopadzie 2013 roku, w meczu ligowym Stoke – Southampton (1:1), polski bramkarz Świętych został pokonany w podobnych okolicznościach przez golkipera gospodarzy Asmira Begovicia już w 13. sekundzie. Gol Bośniaka zapisał się w historii futbolu i trafił do Księgi Rekordów Guinnessa – Begović zdobył gola z największej odległości, dokładnie 91 metrów i 90 centymetrów. Boruc kilka lat później zdradził, że w tym okresie interesował się nim Manchester City (przedstawiciele klubu byli obecni na meczu), ale po spotkaniu temat transferu upadł. 6. Orła cień i dynamiczne logo W kwietniu 2011 roku PZPN zaprezentował nowe logo, które miało symbolizować: dynamizm, otwartość i profesjonalizm. Nowe, dynamiczne logo chwalił prezes Lato, selekcjoner Smuda, a także piłkarze. W listopadzie PZPN zaprezentował nowe koszulki firmy Nike, na których zabrakło tradycyjnego orzełka, który towarzyszył piłkarskiej reprezentacji od pierwszego meczu z Węgrami (0:1) w 1921 roku. Zamiast niego na koszulce był orzeł z logo PZPN i znaczek „Euro 2012”. O dziwo, brak godła nie przeszkadzał piłkarzom. Kapitan Jakub Błaszczykowski mówił: „To rozwiązanie przypadło mi do gustu, orzełka co prawda nie ma, ale to logo w pewien sposób do niego nawiązuje”. Podobnego zdania był Wojciech Szczęsny: „Poszliśmy wzorem innych reprezentacji europejskich, więc myślę, że doganiamy pod tym względem Europę”. Sprawa braku orzełka na koszulkach wywołała prawdziwą burzę. Działacze bronili się tym, że orzełek jest, ale na logo PZPN, oraz faktem, że nie we wszystkich dyscyplinach sportu polscy sportowcy mają na koszulkach godło. Tradycjonaliści wygrali. Pod naporem opinii publicznej już po dwóch tygodniach PZPN przywrócił orzełka na koszulki, a prezes Lato przepraszał kibiców. 5. Taniec w Stambule Mówi się, że bramkarz i lewoskrzydłowy to w piłkarskiej drużynie dwie najbardziej zwariowane osoby. Jerzy Dudek przez niemal całą swoją karierę (m.in. Feyenoord, Liverpool FC, Real Madryt, 60 meczów w reprezentacji Polski) zaprzeczał tej opinii. Zawsze spokojny, zrównoważony, stroniący od kontrowersyjnych opinii, unikający bulwersujących występków na boisku i poza nim. Jakież było zaskoczenie milionów fanów piłki nożnej, którzy w maju 2005 roku obserwowali Dudka w finałowym meczu Ligi Mistrzów pomiędzy Milanem i Liverpoolem rozgrywanym w Stambule. Już sam przebieg spotkania był niespotykany – włoska drużyna prowadziła do przerwy 3:0, aby w drugiej połowie roztrwonić całą przewagę i po dziewięćdziesięciu minutach remisować 3:3. W dogrywce swój kunszt pokazał polski bramkarz The Reds, który w 118. minucie dwukrotnie obronił strzały z bliskiej odległości Andrija Szewczenki. W konkursie rzutów karnych kibice przecierali oczy ze zdumienia – dotychczas nigdy nie wyróżniający się osobliwymi zachowaniami Dudek zaprezentował „taniec” na linii bramkowej, którym dekoncentrował rywali. Chociaż pomysł na „Dudek dance” zrodził się w głowie Jamiego Carraghera, obrońcy Liverpoolu, który podbiegł do bramkarza i namawiał do rozpraszania rywali w stylu Bruce’a Grobbelaara (finał Pucharu Europy w 1984 roku, Liverpool – Roma 1:1; karne 4:2), to Polak wdrożył sugestię kolegi z drużyny w zdumiewający i skuteczny sposób. W pierwszej serii jedenastek Dudek obronił strzał Serginho, w drugiej Pirlo, zaś w piątej – Szewczenki. Liverpool triumfował, a Polak dzięki swojej szalonej postawie został bohaterem. „Dudek dance” przeszedł do historii piłki nożnej. [tube]zgq6A68LPwc[/tube] 4. Pomocnik egzorcysty Radosław Majdan po skończonej karierze piłkarskiej oddał się hedonistycznej muzyce zgniłego Zachodu. Inną drogą podążył Sebastian Szałachowski – mistrz Polski z 2006 roku w barwach Legii. Były piłkarz został pomocnikiem egzorcysty. Szałachowski zakończył karierę sportową mając zaledwie 30 lat. Od dawna interesował się egzorcyzmami. Piłkarz twierdzi, że zarówno jego żona (m.in. bóle głowy, astma, neuralgia krzyżowa, refluks żołądkowy), jak i on sam zostali uzdrowieni: „Gdy grałem w piłkę, miałem ruchomą chrząstkę nosową. (…) Byłem wtedy zawodnikiem Łęcznej, leżałem w klubowej saunie. Nagle ogarnął mnie pokój. Zacząłem odczuwać w głowie delikatne chrząkanie, jakby nos zaczął mi się przesuwać. Po chwili przestał. Wtedy w sercu usłyszałem głos: «Idź zobacz, czy ci się podoba». Wstałem, podszedłem do lustra, miałem spuchnięty nos. Poruszałem nim, był sztywny. Poszedłem do ojca Radomira. Powiedziałem, że przychodzi mi do serca, że stało się to za wstawiennictwem świętego Charbela, pustelnika z łaską czynienia cudów. Ojciec Radomir potwierdził, że tak było, że nastąpiło cudowne ozdrowienie”. Szałachowski zaczął pomagać w odprawianiu egzorcyzmów kapucynowi, o. Radomirowi Kryńskiemu – odmawiając różaniec, przytrzymując osobę opętaną, wiążąc jej nogi. Były legionista przekonuje, że na własne oczy zetknął się z czystym złem (nadnaturalna siła; grymasy; czarne oczy; przedziwna znajomość języków obcych; wypluwana smoła) i ostrzega przed jogą, medytacjami i innymi praktykami dalekowschodnimi. Jak twierdzi Szałachowski, wziął udział w większej liczbie egzorcyzmów, niż zagrał meczów w ekstraklasie, a tych było 170. 3. Krótka historia palca-grzebalca Do szokujących zdarzeń doszło w kwietniu 2011 roku, w meczu pomiędzy Polonią Warszawa i Lechem Poznań (1:0). W 62. minucie za uderzenie Manuela Arboledy czerwoną kartką został ukarany piłkarz gospodarzy Euzebiusz Smolarek. Ebi, pytany po meczu o powód do agresji, odpowiedział: „Sprowokował mnie, chciał wsadzić palec tam, gdzie mi się nie podoba”. Kolumbijczyk, wówczas starający się o polski paszport i marzący o grze w reprezentacji Polski, irytował swoim zachowaniem większość ligowych zawodników – twardy jak skała, kiedy sam interweniował, i delikatny jak mimoza przy każdym ataku przeciwnika. Arboleda nie wypierał się, że do niestosownego dotyku doszło. Zamiast tego żalił się, że kiedyś Vuk Sotirović złapał go za jądra. Zaapelował także do Komisji Ligi, aby nie karała piłkarza Polonii. Ta jednak pozostała niewzruszona – Smolarek dostał trzy mecze dyskwalifikacji i pięć tysięcy złotych kary finansowej. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, że komentować zaczęli ją prawnicy, którzy zgodnie twierdzili, że Ebi nie był sprawcą, tylko ofiarą, podobnie jak kobieta, którą ktoś by w ten sposób napastował, a uderzenie było odruchem. Mecenas Piotr Paduszyński mówił: „Tego typu zachowanie, nawet próba włożenia komuś palca w pupę, to próba doprowadzenia kogoś do innej czynności seksualnej. Gdyby pan Smolarek tak to odebrał, a sąd zakwalifikował w ten właśnie sposób, grozi za to do ośmiu lat pozbawienia wolności”. Smolarek do sądu nie poszedł. Po sezonie kontynuował karierę w Katarze. Z dala od Arboledy. 2. Polska – Niemcy 2:0 Polska reprezentacja w XXI wieku odniosła kilka bardzo ważnych i zaskakujących zwycięstw (choćby pamiętne 2:1 z Portugalią w 2006 roku), ale to triumf nad odwiecznym rywalem, Niemcami, zasługuje na szczególne wyróżnienie. 11 października 2014 roku, na Stadionie Narodowym w Warszawie, kadra Adama Nawałki zszokowała świat, wygrywając 2:0 (gole Milika i Mili). Niemcy, którzy zaledwie kilka miesięcy wcześniej zdobyli mistrzostwo świata, mieli lepsze statystyki (63% posiadania piłki; 22:4 w sytuacjach bramkowych; 8:3 w strzałach celnych; 11:1 w strzałach niecelnych), ale nie zdołali strzelić choćby jednego gola. Było to pierwsze zwycięstwo reprezentacji Polski z Niemcami w historii polskiej piłki. Ta wygrana stworzyła drużynę, która w większości dotarła do ćwierćfinału mistrzostw Europy 2016, czyli odnosząc największy sukces w XXI wieku. [tube]apMqx-9q8w0[/tube] 1. Polak na szczycie Co prawda Robert Lewandowski nie wygrał jeszcze plebiscytu „France Football” na najlepszego piłkarza świata, ale w poniższym rankingu Polak jest numerem jeden. Mieliśmy w historii polskiej piłki wybitnych piłkarzy, którzy z reprezentacją zdobywali medale mistrzostw świata. Mieliśmy też piłkarzy, którzy triumfowali w najważniejszych klubowych rozgrywkach Europy, ale kariera Lewandowskiego może być szokiem. W latach 90. i na początku XXI wieku kibice w Polsce nie mieli zbyt wielu okazji cieszyć się z bramek polskich piłkarzy w poważnych rozgrywkach. W pierwszej dekadzie nowego wieku dziennikarze zupełnie na poważnie dyskutowali o tym, dlaczego Adrian Sikora albo Artur Wichniarek są pomijani w powołaniach do kadry, widząc w nich zbawców polskiej piłki. Za gwiazdy uznawani byli Emmanuel Olisadebe, Paweł Kryszałowicz, Maciej Żurawski, Euzebiusz Smolarek, Tomasz Frankowski albo Ireneusz Jeleń. I nagle pojawił się Robert Lewandowski, który statusowi gwiazdy nadał właściwe brzmienie. Nie poznali się na nim w Legii Warszawa (Mirosław Trzeciak: „Nie potrzebujemy Lewandowskiego. Mamy Mikela Arruabarrenę”), początkowo nie robił szału w Dortmundzie, wątpili dziennikarze (Roman Kołtoń: „Kagawa takim super talentem jest. Robert Lewandowski po prostu nie”)… Aż odpalił. Nie ma sensu wyliczać wszystkich rekordów, które już pobił Lewandowski, bo po każdym kolejnym meczu może wyśrubować obecne i ustanowić następne. Najlepszy piłkarz świata mógł urodzić się w czeskiej Chebie (Pavel Nedved – najlepszy w 2003), w ukraińskiej Dwirkiwszczynie (Andrij Szewczenko – najlepszy w 2004), więc dlaczego nie w Warszawie? A jednak polski piłkarz wśród najlepszych na świecie, w czasach Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego, to dla mnie w dalszym ciągu największe zaskoczenie XXI wieku. Łukasz Wierzbowski Czytaj dalej...

  • Seans piłkarski (108). Juventus: czarno-biała historia

    Od pewnego czasu Canal+ emituje na swoich kanałach film dokumentalny z 2018 roku „Juventus: czarno-biała historia” („Black and White Stripes: The Juventus Story”)… Twórcami tego obrazu są bliźniacy Marco i Mauro La Villa, którzy do tej pory mieli w dorobku jedynie dokument „Hang the DJ” o kulturze DJ-ów. Czy warto spędzić dwie godziny przed telewizorem oglądając ten film? Do Juventusu mam obojętny stosunek – nie jestem ani sympatykiem tego klubu, ani też nie odczuwam względem niego żadnych negatywnych uczuć. Zatem dwugodzinny seans oglądałem bez uprzedzeń lub uwielbienia dla wszystkiego, co dotyczy Juve. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że film – wbrew tytułowi – nie jest historią Starej Damy, a raczej opowieścią o rodzinie Agnellich i jej ogromnemu wkładowi w sukcesy klubu. Marco La Villa, amerykańskim widzom porównał rządy klanu Agnellich w Juventusie do tego, jakby ród Kennedych od dziewięćdziesięciu lat był właścicielem New York Yankees. Początkujący sympatyk Juventusu nie dowie się zbyt wiele o wczesnej historii klubu (skąd nazwa i przydomek „Stara Dama”, dlaczego koszulki w biało-czarne paski itp. – nie wiadomo). Dzieje Juve według braci La Villa nabierają tempa od 1923 roku, kiedy to Edoardo, syn Giovanniego, założyciela Fiata, został prezydentem klubu. Kolejne dziesięciolecia mijają na ekranie błyskawicznie aż do lat 80. Najwięcej czasu twórcy dokumentu poświęcili wydarzeniom z najnowszej historii rodu Agnellich i Juventusu – od mistrzostwa Włoch z sezonu 1981/82, zdobytemu dzięki decydującemu golowi z rzutu karnego Liama Brady’ego przeciw Catanzaro. Losy Juve są ukazane jako wyścig po kolejne gwiazdki (dziesięć mistrzostw kraju to jedna gwiazdka) nad herbem klubu, a rywalami są AC Milan i Inter. Juventus zdobywa dwudzieste mistrzostwo, sięga po Puchar Europy w 1985 roku (pamiętny mecz na Heysel) i od tej pory dąży do zdobycia trzeciej gwiazdki, zaś kluby z Mediolanu usiłują gonić Bianconerich. Dziewięć chudych lat Juve kończy się wraz z przyjściem Marcelo Lippiego i zdobyciem scudetto oraz wygraniem Ligi Mistrzów w połowie lat 90. Rywalizacja z Milanem i Interem kończy się chwilowo w 2006 roku, kiedy po aferze Calciopoli (wpływanie na obsadę sędziów) Juventusowi zostają odebrane dwa mistrzostwa, a klub zostaje zdegradowany do Serie B. Po roku banicji Juve wraca do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale mistrzostwo zdobywa dopiero w sezonie 2011/12 za kadencji trenera Antonio Conte. Wtedy to Stara Dama zdobywa dwudzieste ósme mistrzostwo (a trzydzieste, jeśli liczyć również odebrane dwa tytuły). Na tym triumfie kończy się film. Wszystkie powyższe wydarzenia piłkarskie są omówione bardzo skrótowo – na przykład tragedia na Heysel i wygrany Puchar Europy to ledwie kilka zdjęć w tle. Bracia La Villa więcej czasu poświęcili sezonowi w Serie B niż największym osiągnięciom Juventusu. Dzieje klubu opowiada lektor, w tle są zdjęcia lub archiwalne materiały filmowe, zaś w kolejnych sekwencjach wypowiadają się klubowe legendy z ostatnich 40 lat – m.in. Michel Platini, Alessandro Del Piero, Gianluigi Buffon, Fabrizio Ravanelli, Pavel Nedved, Antonio Conte. Oprócz historii sportowej jest też równolegle opowiadana historia rodziny Agnellich, ich miłości i przywiązaniu do Juve. Widz poznaje losy Edoardo Agnellego (tragiczna śmierć w wypadku hydroplanem), Umberto, Gianniego (pseudonim „Adwokat”), jego syna Edoardo (również tragiczna śmierć – samobójstwo) oraz najmłodszych z klanu – Andrei Agnellego oraz Johna Elkanna i Lapo Elkanna. W dwie godziny niemożliwym jest w wyczerpujący sposób przedstawić ponad stuletnią historię wielkiego klubu, który zdobył dziesiątki trofeów. Jednak efekt końcowy jest mocno rozczarowujący i niezbyt atrakcyjny dla bezstronnego widza. Za kilka lat z tego filmu zapamiętam prawdopodobnie tylko wspomnienia Buffona, Del Piero i Platiniego mówiącego na temat Gianniego „Adwokata” Agnellego, który potrafił dzwonić do piłkarzy o szóstej rano i na przykład przypominać o tym, że w niedzielę Juventus czeka ważny mecz… „Juventus: czarno-biała historia” to film dokumentalny, który tak naprawdę nie jest historią Bianconerich, ale hołdem dla klanu Agnellich, którzy już od niemal stu lat dbają o to, aby ich ukochany klub sięgał po kolejne trofea. Gianni Agnelli, zapytany przez dziennikarza o to, czym jest dla niego Juventus, odpowiedział: „Rodzinną pasją przekazywaną z pokolenia na pokolenie. (…) Mam nadzieję, że zakochają się w niej następne”. Jeżeli kolejne pokolenia Agnellich będą równie oddane Juventusowi, to fani klubu mogą patrzeć w przyszłość ze spokojem. [tube] fbvC1F0xSGc[/tube] Łukasz Wierzbowski Czytaj dalej...

  • Czesi w drodze

    Nieprzerwanie uczestniczą w mistrzostwach Europy, choć na mundiale jest im jakoś nie po drodze… Czytaj dalej...

  • Czeskie impresje, czyli kolekcjonerzy tytułów

    Tak jak zegar Orloj od ponad 500 lat dokładnie odmierza czas na Starym Mieście w Pradze, tak Tomáš Hübschman z podobną precyzją sięga od dziewięciu lat po tytuł mistrza Ukrainy… Czytaj dalej...

  • Futbolowe wstawki w filmach fabularnych (7)

    Dzisiaj będzie o filmie noszącym intrygujący tytuł… Czytaj dalej...

  • Sąsiedzi na przełamanie

    Ostatni raz z Czechami graliśmy niemal trzy lata temu. Obie ekipy od tamtego czasu zaliczyły spory zjazd… Czytaj dalej...

  • Zakończyć rok zwycięstwem!

    Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po Irlandii i Islandii pora na triumf nad południowymi sąsiadami. Tym bardziej, że z Czechami nie wygraliśmy już od siedmiu lat… Czytaj dalej...