Alfabet Futbolowego Globtrotera. R jak Råsunda

Zastanawiałem się ostatnio, ile stadionów, na których grano finały mistrzostw świata, udało mi się zaliczyć.

I wyszło mi, że cztery. O Bernabéu w Madrycie (finał z roku 1982) pisałem pod literą C, na starym Wembley (finał z roku 1966) byłem przy okazji meczu o Tarczę Dobroczynności między Arsenalem a Manchester United w roku 1998. Siedziałem w najwyższym rzędzie świątyni futbolu, w towarzystwie skośnookich turystów fotografów – zapewne kupowaliśmy bilety od tego samego konia. W Rzymie (finał z roku 1990) byłem w roku 2008, gdy Roma grała z Torino (4:1), ale niewiele się wówczas działo. Zostaje wiec sztokholmska Råsunda (finał z roku 1958)…

Od razu uprzedzę geograficznych purystów. Tak wiem, że ten stadion znajduje się w miejscowości Solna. Chociaż są tacy, którzy twierdzą, że to stołeczna dzielnica. Zresztą starej, dobrej Råsundy już nie ma – została zastąpiona lśniącą nowością Friends Arena. Cóż za nazwa…

Wybierając się do Sztokholmu, a było to w roku 2010, spodziewałem się czegoś w rodzaju Dzikiego Zachodu na odwrót, tzn. że przyjezdni będą łapać miejscowych na lasso i trzymać w rezerwacie jak Indian. Tymczasem zastałem całkiem normalny kraj, w którym nawet w blokowisku normą jest nie zamykanie drzwi na klucz. Zresztą motyw otwartych drzwi był mocno eksploatowany w klasycznym dziele kinematografii dla dorosłych pt. „Trzy Szwedki w Bawarii”.

Bang, Bang, Bangura!
Gdy jest mecz, wszystko idzie precz, dlatego zaraz po przybyciu do stolicy Szwecji ucałowałem żonę i dziatki na pożegnanie i oddaliłem się w kierunku reprezentacyjnego stadionu „Trzech Koron”. Wieczorem, w przedostatniej kolejce sezonu Allsvenskan (liga szwedzka gra systemem wiosna-jesień), AIK podejmował IF Elfsborg. Mecz jak mecz. Stadion Råsunda, gdzie grał AIK, to nie tylko miejsce, gdzie w roku 1958 Brazylijczycy, pod wodzą Pelégo, zdobyli pierwszy z pięciu Pucharów Świata. Stadion był również areną finału kobiecych MŚ w 1995 r. Obojętnie, kto wówczas był nominalnym gospodarzem, wszystkie ligowe derby Sztokholmu rozgrywane były właśnie na Råsundzie.

Jeden gość tłumaczył mi zażarcie, że Allsvenskan to poziom angielskiej League Two (czwarta liga) i żebym nie spodziewał się fajerwerków. Jakże się mylił! Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem najbardziej zagorzali fani AIK (każący się tytułować „Black Army”) odpalili tyle rac i sztucznych ogni, że aż mi oczy zbielały. Zdaniem towarzyszącego mi Aleksandra (nasze pokrewieństwo trudno wytłumaczyć. Jeden kolega w takiej sytuacji zwykł mawiać: Heńka żony brat rodzony. Szkoda, że nie Heńka Larssona) ten pirotechniczny pokaz będzie klub z dzielnicy Solna kosztował co najmniej równowartość 20 tys. euro.

Zmagania na murawie stały na wysokim poziomie, bo piłkę mocno w górę kopali piłkarze. Ostatecznie AIK wygrywa 2:0, zapewniając sobie utrzymanie w Allsvenskan. Zdecydowanie najlepszym zawodnikiem meczu był piłkarz z Sierra Leone Mohamed Bangura, który przy drugim golu asystował, a pierwszego strzelił sam, po czym ostrzelał zgromadzonych z pistoletów: Bang, Bang, Bangura! Piłkarz z Sierra Leone jest wychowankiem piłkarskiej szkółki Mohameda Kallona, byłego napastnika, między innymi Interu Mediolan. Do AIK przybył dopiero w lipcu, w połowie sezonu. Śmiem twierdzić, że gdyby nie on, zawodnicy ze stadionu Råsunda spadliby z ligi z hukiem. A przecież rok wcześniej piłkarze z Solny byli mistrzami kraju! Czy w którejś z innych lig w Europie możliwe są takie wahania?

Jedną z przyczyn jest to, że każdy wybijający się piłkarz jest na pniu sprzedawany do klubów europejskich. Zanim uda się sklecić zespół na nowo, spadek zagląda w oczy. W przypadku Szwedów popularnym kierunkiem jest Holandia. Czemu akurat tam? Może z racji podobnie dużej ilości ścieżek? Znaczy rowerowych. A może dlatego, że Sztokholm dzieli z Amsterdamem tytuł „Wenecji Północy”?

Ivan Turina
W meczu, w barwach AIK (co należy wymawiać O – I – KO) wystąpił broniący kiedyś bramki Lecha Poznań Ivan Turina. Po meczu, upojony zwycięstwem, wyrzucił swoją bramkarską bluzę w trybuny. Niestety parę lat później dotarła do nas smutna wiadomość, że chorwacki bramkarz któregoś dnia zasnął i już się nie obudził…

turina

Jak mecz, to i piwo. A przy piwie można się wielu ciekawych historii wywiedzieć. Jak ta, gdy klub z Ljungskile, mieściny liczącej jakieś trzy i pół tysiąca mieszkańców, awansował do Allsvenskan. Piłkarze, szczęśliwi po same uszy, wyrzucili swoje stroje w tłum kibiców. Pech chciał, że został im do rozegrania jeszcze jeden mecz wyjazdowy, a innych strojów nie posiadali. Wobec tego przez cały następny tydzień w lokalnej stacji radiowej apelowano do ludzi dobrej woli o zwrot piłkarskich strojów. Jeden dzień przed ostatnim spotkaniem sezonu odzyskano ostatnią koszulkę…

Notoryczny brak koron to podstawowa bolączka szwedzkich klubów. W powszechnym mniemaniu jedynie dwa tamtejsze kluby są stabilne finansowo. To Malmö FF, które jakiś czas temu przeprowadziło się na nowy Swedbank Stadion, przez niektórych nazywany stadionem im. Zlatana. Jego powstanie było częściowo możliwe dzięki wpływom do klubowej kasy z tytułu kolejnych transferów Ibrahimovicia, który jest wychowankiem Malmö. Drugi stabilny klub to IFK Göteborg (czyta się coś jak „jetebor”), zdobywca Pucharu UEFA w latach 1982 i 1987. Podobno szefowie klubu pieniążki, które dostali za te triumfy, schowali do szkatułki. Co w szkatułce, to wolne od podatku. A podatki w Skandynawii bywają bolesne, o czym przekonała się Astrid Lindgren, która swego czasu zapłaciła haracz w wysokości 102 proc. dochodu.

Wysokie podatki powodują, że piłkarze emigrują już nie tyle do ciepłych krajów, ale nawet do sąsiedniej Danii, gdzie przez trzy lata mogą płacić jedynie tzw. „podatek artystyczny”, czyli tyle co nic. Aby zapłacić zawodnikowi tyle, co Duńczycy, szwedzki klub musi w sakiewce znaleźć dwa razy więcej pieniędzy.

Chłopcy z Brommy
Dzień po meczu na Råsundzie miałem w planach spotkanie IF Brommapojkarna (skupcie się, to łatwo powiedzieć) przeciw Malmö FF. Brommapojkarna, czyli w dosłownym tłumaczeniu „chłopcy z Brommy” (dzielnicy Sztokholmu). Ten klub to ciekawy przypadek. Szczyci się, że jest „największym klubem Europy”. Marketingowa ściema? Wcale nie, bo gdy ostatnio liczyłem, w Brommapojkarna istniało 247 drużyn w różnych kategoriach wiekowych, skupiających ponad 3 tys. młodych piłkarzy, chłopców i dziewczynek. Z tego klubu wyszli m.in. Anders Limpar (niegdyś Arsenal), Nils-Eric Johansson (Bayern), Bojan Djordjic (MU). O wiele bardziej, niż na sukces w piłce zawodowej, kładzie się tu nacisk na masowe szkolenie młodzieży; w projekt jest zaangażowanych 600 rodziców małych sportowców.

Drużyna dorosła od zawsze cieszyła się umiarkowanym raczej zainteresowaniem: przed pierwszym sezonem w Allsvenskan udało się sprzedać aż 50 karnetów na sezon.

Wstyd przyznać, ale aura sprawiła, że zamiast meczu Brommy, wybrałem bowling w rodzinnym gronie. I słusznie, bo mecz leciał w szwedzkim Canal Plus. Na sąsiednich torach w kręgle grali Husein, Jay Jay, Obama. A może to był Osama? Zaraz, zaraz…

Na 35-tysięcznej Råsundzie otwarte były dwa stoiska z piwem, wolałem nie ryzykować sprawdzania, ile będzie na stadionie liczącym 7,5 tys. miejsc. Zresztą wydaje się, że w taką pojemność wierzą jedynie gospodarze stadionu; w rzeczywistości obiekt jest o wiele mniejszy, a temat alkoholu w Skandynawii to temat rzeka. Dzięki tamtejszym regulacjom określenie „pijany jak Szwed”, używane przez moją śp. Babcię, dawno odeszło do lamusa.

boisko rasunda

Czy gdzie indziej, niż w Skandynawii, taki twór jak Brommapojkarna mógłby grać w najwyższej lidze na przedstawionym na zdjęciu „stadionie”? Stadion to określenie zdecydowanie na wyrost. To raczej murawa i parę rzędów ławek.

Ligowe równouprawnienie, czyli szwedzki stół
Kopernik była kobietą i Skłodowska-Curie też. Tyle wiemy. O równych szansach w szwedzkiej polityce świadczy jeden głos oddany w ostatnich, szwedzkich wyborach parlamentarnych na pomocnika Barcelony Xaviego Hernándeza.

Być może Szwecja jest krajem socjalistycznym, ale socjalizm skandynawski ma tyle wspólnego z sowieckim, co Volvo z Wołgą. O przepraszam, Volvo kupili Chińczycy, ludzie radzieccy nigdy by na taki policzek nie pozwolili.

Zgodnie z socjalistycznym hasłem „każdemu po równo” (interpretowanym też jako „czy się stoi, czy się leży – 1000 koron się należy”) Szwedzi mają chyba najbardziej wyrównaną ligę piłkarską w Europie. Szwedzki stół – dla każdego coś miłego, tylko trzeba poczekać.

Najbardziej zacięty był chyba sezon z roku 1968. Poniżej tabela, kolejno punkty, a potem różnica bramek.

1. Östers IF 27 (+16)
2. Malmö FF 27 (+15)
3. IFK Norrköping 27 (+12)
4. Djurgårdens IF 27 (+7)
5. Örebro SK 25 (- 1)
6. IF Elfsborg 23 (+ 5)
7. Åtvidabergs FF 22 (+ 5)
8. GAIS 18 (- 7)
9. IFK Göteborg 18 (-12)
10. AIK 17 (- 8)
————————————————————-
11. Helsingborgs IF 17 (-15)
12. Örgryte IS 16 (-17)

Dla Östers IF to był pierwszy w historii sezon w najwyższej klasie rozrywkowej. To były w ogóle dość szalone czasy. Rok wcześniej zmieniono w Szwecji ruch na prawostronny – na pięć godzin wstrzymano ruch w całym kraju, a potem puszczono go po przeciwnej, niż do tej pory, stronie jezdni.

Chcecie banana?
Poziom jest wyrównany, ale jest to raczej równanie w dół. Helsingborg był ostatnim przedstawicielem Szwedów w Lidze Mistrzów, która jest dla Svenssonów prawie równie odległym wspomnieniem, co dla nas. Był to sezon 2000/01.

Jedną z przyczyn stale obniżającego się poziomu Allsvenskan jest system rozgrywek prowadzonych w rytmie wiosna-jesień. Z racji srogiego klimatu liga w Szwecji rozpoczyna się w marcu, a kończy w listopadzie. Akurat jestem zwolennikiem wprowadzenia podobnego rozwiązania w Polsce, ale to nie czas i miejsce na pisanie o tym.

W efekcie, gdy mistrz Szwecji przystępuje do gier europejskich w lipcu czy sierpniu, jest to najczęściej zupełnie inna drużyna od tej, która zdobyła mistrzowski tytuł w listopadzie poprzedniego roku. Najlepsza drużyna poprzedniej dekady to mistrzowski zespół Djurgården z roku 2004. Wówczas w barwach klubu z najbogatszej dzielnicy Sztokholmu grali Andreas Isaksson, Kim Källström, Johan Elmander i Jesper Blomqvist, ale gdy przyszło grać o Ligę Mistrzów, trzech pierwszych na zabytkowym Stockholm Stadion już dawno nie było. Stadion służył za arenę igrzysk olimpijskich w roku 1912. Moje dzieci układają podobny z klocków Lego.

lego

Teraz grałem już na innym, ale gdy ja tam byłem, stadion Djurgården leżał w pobliżu zoo, dlatego często kibice rywali rzucali bananami w kibiców i piłkarzy tego klubu.

Maciej Słomiński