„Brzexit” już nie jest konieczny?

Po efektownej wygranej Polaków nad Izraelem (4:0) głosy domagające się głowy selekcjonera Jerzego Brzęczka, zdecydowanie ucichły…

Jakby rzekł Mateusz Borek – „fakty są takie”: po czterech meczach mamy komplet, 12 punktów, bilans bramkowy 8-0.

Taki bilans w ciemno wzięliby choćby: triumfatorzy Ligi Narodów – Portugalczycy (dwa mecze, dwa punkty), Duńczycy (trzy mecze – pięć punktów), Szwedzi (cztery mecze – siedem punktów), Bośniacy i Grecy (trzy mecze – cztery punkty), że o mistrzach świata Francuzach nie wspomnę (trzy mecze – sześć punktów, ostatnio przegrali z Turcją). A jednak narzekanie na kadrę Brzęczka, głównie jej styl, stało się stanem niemalże permanentnym.

Nie dało się oglądać
W piątkowy wieczór w towarzystwie redaktorów Darka Kimli i Pawła Króla jednym okiem spoglądaliśmy starcie w Skopje. Umówmy się, że nawet jednym okiem i po kilku piwach nie dało się tego oglądać. Zdaniem Gorana Pandewa gospodarze wystawili najsilniejszą reprezentację Macedonii Północnej w historii. Ale czy to usprawiedliwiało tępą, pozbawioną jaj grę „biało-czerwonych”? I fakt, że o zwycięstwie zadecydował quasi-strzał z przewrotki Krzysztofa Piątka, okraszony komicznym nietrafieniem w piłkę przez Roberta Lewandowskiego?

Nasi momentami wyglądali jak grupa ludzi, którą zebrano godzinę przed meczem, włożono w koszulki reprezentantów Polski i kazano grać z gospodarzami. W pewnym momencie pierwszej połowy Przemysław Frankowski przepuścił piłkę pod stopą i wydawało mi się, że był to gest fair play, bo któryś z rywali leży na boisku. Dopiero Paweł wyrwał mnie z błogiej nieświadomości, że pomocnik Chicago Fire tę piłkę przyjmował…

Ogrywani Tomasz Kędziora i Jan Bednarek (ciągle widział plecy Pandewa), niewidoczni Bartosz Bereszyński i Piotr Zieliński, pokraczny Frankowski, powolni i czytelnie rozgrywający piłkę Grzegorz Krychowiak z Mateuszem Klichem, niemiłosiernie kopany Lewandowski, itd., itp. Przykłady można mnożyć. Tak wyglądał mecz nie tylko w Skopje, ale i starcia z Austrią i Łotwą. Znów skórę uratował nam Krzysztof Piątek, który wszedł z ławki rezerwowych i zrobił swoje.

Nad głową Brzęczka dość słusznie zbierały się czarne chmury, bowiem – dzięki wielkiemu szczęściu z domieszką nieporadności rywali – miał wyniki, lecz nie miał stylu. Powiedzmy sobie szczerze: nie ma w tym kraju bajecznych techników, którzy każdą drużynę na świecie są w stanie odesłać z bagażem kilku bramek, ale nie mamy się też czego wstydzić. Ciułanie jednobramkowych zwycięstw, gdy masz w ataku najlepszych strzelców Bayernu (Lewandowski), Milanu (Piątek) i Napoli (Arkadiusz Milik), chaos w obronie, gdy jej serce stanowią ludzie regularnie grający w lidze angielskiej (Bednarek) i francuskiej (Kamil Glik) wyraźnie wskazywało, że coś z tą brzęczkową kadrą jest nie tak.

Moment przełomowy?!
I nagle przyszedł mecz z Izraelem, który miał raptem dwa punkty mniej od nas, a w tych eliminacjach potrafił sieknąć cztery gole Austrii i trzy Łotwie. Od pierwszych minut na Stadionie Narodowym w Warszawie grała inna polska drużyna. Choć rozkręcaliśmy się dość długo, a w ciągu pierwszych 30 minut konkretów pod bramką gości wyraźnie brakowało, to ostatecznie za sprawą niezawodnego Piątka udało nam się skierować piłkę do siatki. Akcję bramkową wypracowali Lewandowski z (uwaga!) Kędziorą, który zapędził się w pole karne Izraela. Trochę roboty w bramce miał Łukasz Fabiański (strzały z dystansu), parę głupich strat zanotowali nasi środkowi obrońcy, a Kamil Grosicki jak zwykle przypominał jeźdźca bez głowy.

Wydawało się, że w drugiej połowie bronić będziemy nikłego prowadzenia. Ale dwa razy przypomniał o sobie Grosicki, który na początku drugiej połowy już miał wbiegać w pole karne, lecz po kopnięciu futbolówki w nogi izraelskiego obrońcy, zwyczajnie wyrżnął jak długi… „Grosik” najpierw wywalczył rzut karny (zagranie ręką Izraelczyka), który na gola zamienił Lewandowski (było widać, jaki stres przeżywa nasz kapitan), a potem po przebłysku Zielińskiego (kapitalnie krzyżowe podanie) uderzył z woleja po koźle w taki sposób, że Ari’el Harush padł na ziemię, zanim przeleciała nad nim piłka. To było 180 sekund, które wstrząsnęło piłkarzami z Ziemi Świętej. Dzieła zniszczenia dopełnił rezerwowy Damian Kądzior, który z zimną krwią wykorzystał sytuację sam na sam.

Oczywiście po zdobyciu gola na 3:0 oddaliśmy nieco inicjatywę, ekspert Robert Podoliński dopatrzył się kilku wpadek w ustawieniu (zostawianie dwóch izraelskich napastników z dwoma polskimi obrońcami), a Krychowiak z Klichem, a potem Jackiem Góralskim wcale nie wyglądali na lepszych od Bibrasa Natcho i Dora Peretza. Dobra, niech będzie, że się czepiam…

„Brzexit” odroczony
Kto wie, jednak może ten efektowny triumf Polaków będzie momentem przełomowym w tych eliminacjach, tak jak w kwalifikacjach do ostatniego mundialu, gdy Polacy w Bukareszcie zaskakująco łatwo grali Rumunów 3:0?! I może w końcu przestaniemy mówić o „Brzexicie”, czyli zwolnieniu selekcjonera, który będzie miał głowę spokojną od medialnej nagonki i skupi się tylko na szlifowaniu taktyki?

Wszak czeka nas jeszcze sześć trudnych jesiennych spotkań. Utarło się przekonanie, że jesienią Polacy grają lepiej niż wiosną, po której mamy przecież komplet punktów. Kluczowe dla układu tabeli będą cztery starcia – dwa z nieobliczalną Słowenią (pamiętacie 0:3 za czasów Leo Beenhakkera?!), z Austrią u siebie i z Izraelem na wyjeździe. Trzeba będzie też uważać, by nie pogubić punktów w Rydze i u siebie z Macedonią. Fajnie, że już teraz wypracowaliśmy godną przewagę nad resztą stawki. Rywale przecież też pogubią punkty. A… gdyby tak zakończyć eliminacje z 30 punktami na koncie?! Nie jest to niemożliwe. Wtedy o „Brzexicie” nikt by nie śmiał wspomnieć. Do czasu klęski w finałach Euro 2020…

Grzegorz Ziarkowski