Być czy mieć?

Nad morzem z zaniepokojeniem przyjęliśmy płynące z Wrocławia wieści o upadłości piłkarskiego Śląska.

Jak bowiem mówią żyjący w przyjaźni od roku 1977 kibice Lechii i Wojskowych, Gdańsk to największa dzielnica Wrocławia. I vice versa.

Ponadto oba kluby łączy osoba właścicieli. W Lechii rządzi pochodzący z Wrocka Andrzej Kuchar (były biznesowy współpracownik Zygmunta Solorza), który obsadził w zarządzie swych ludzi. Nie pierwszych lepszych z ulicy, tylko takich, którzy wraz z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem tworzyli podwaliny mistrzowskiej drużyny WKS.

Są między klubami również różnice. Śląsk w ostatnich latach był wciąż na topie, a Lechia regularnie lądowała w środku ligowej stawki.

Ale dziś to Śląsk ogłasza upadłość, a Lechia ma najlepszą drużynę od lat, która zresztą może być jeszcze lepsza. Mimo że minęło dopiero siedem kolejek ligowych, to takie stwierdzenie jest uprawnione.

Znam w Gdańsku takich, co mówią: „I co z tego, że Śląsk upada? Przynajmniej zdobyli mistrza, wicemistrza, Superpuchar Polski, pojeździli po Europie, przeżyli niezapomniane chwile”. Chociaż o ostatniej podróży zapewne woleliby nie pamiętać akurat.

Są lechiści, którzy mówią: „Wiele bym dał, żeby móc przeżyć takie chwile, jak ślązacy, bez względu na konsekwencje. Ale to niemożliwe z tym sknerą Kucharem”.

Czy sknerą? A może kimś, kto postanowił nie przepłacać? Kto postanowił sprawić, by klub działał na zdrowych zasadach? Być może ciężkie czasy wymusiły to podejście, ale fakty są takie, że zarabiający dziesięć razy mniej Paweł Dawidowicz, gra pięć razy lepiej od Łukasza Surmy.

Każdy z nas może kupić chatę z basenem za pięć baniek, tylko co potem, jak się zarabia trzy brutto?

Bo Lechia czy Śląsk (i Arka, Legia, Lech, Pogoń, Widzew, Wisła, Cracovia itd.) to nie tylko tu i teraz. To jest to, co było, i przede wszystkim to, co będzie.

Być czy mieć? Odwieczne pytanie dotyczące życia, zatem futbolu też.

Śląsk był i miał, ale chwilowo mieć nie będzie. Tu kłania się humorystyczna część listu prezesa klubu, który pisze, że przez ostatnie miesiące musiał żyć jedynie ze środków wypracowanych samodzielnie przez piłkarską spółkę. Chwali się czy żali? Panie prezesie, tysiące polskich przedsiębiorców tak działa, nie czekając na mannę z nieba, i jakoś nie piszą o tym do gazet.

Lechia wynurzyła się z piłkarskiego niebytu. Nie była i nie miała. Ale gdy przyszedł czas najwęższego zaciskania pasa, paradoksalnie idzie w górę. Im gorzej, tym lepiej?

Śmieszy mnie czeski trener Śląska, który narzeka, że jak nie będzie transferów, to może zagrać jedynie o „puchar ananasa”. Panie trenerze, jak sama nazwa wskazuje, pańską robotą jest trenowanie. I szukanie, choć to po czesku brzydkie słowo. Proszę zajrzeć do drużyn juniorskich, do rezerw, może tam gra ktoś wartościowy. Michał Probierz zajrzał i znalazł wspomnianego Dawidowicza, który mimo młodego wieku gra jak profesor.

Co dalej? Jak znam życie, miasto Wrocław weźmie sprawy w swoje ręce i Mila czy Pawelec będą mieli co na chleb położyć. Tylko czy tędy droga? Czy na pewno samorządy powinny wspierać sport zawodowy?

Maciej Słomiński