„Czy ja kiedyś mówiłem, że jestem święty?”

Zmarły 9 lipca Andrzej Czyżniewski jako bramkarz grał w ekstraklasie w gdyńskich klubach – Arce i Bałtyku. Z tym pierwszym zdobył Puchar Polski w roku 1979. Był solidnym golkiperem ligowym, bez szans jednak na reprezentację, bo był to czas Jana Tomaszewskiego, potem Józefa Młynarczyka.

Poza bramkarskimi walorami Czyżniewski wyróżniał się również innymi. Jak wspominał dziennikarz „Piłki Nożnej” śp. Roman Hurkowski, Czyżyk przepuścił kiedyś strzał niejakiego Czarnynogi, pomocnika GKS Tychy, bo „myślał, że zatrzyma go trzecią nogą, a piłka przeleciała pomiędzy”.

Jarosław Kotas, kolega z Bałtyku, wspomina: – To był gościu z klasą. Gdy graliśmy razem, Andrzej miał piękny dom, toyotę z peweksu, prowadził cukiernię. Słowem, dorobił się na piłce – tak to pamięta Kotas. Czyżniewski twierdził nieco inaczej: – Na piłce nie dorobiłem się majątku, to były inne czasy – mówił w jednym z wywiadów.

Po zakończeniu kariery Czyżyk został sędzią. Tomasz Dawidowski, który grał wtedy w lidze, pamięta, że piłkarze go lubili, bo dobrze czuł grę jako były piłkarz. Nie kręcił lodów w czasach, gdy wszystko było na sprzedaż. Był wybierany najlepszym arbitrem ligowym w plebiscycie „Kryształowego Gwizdka”.

Sędziował w pamiętnym meczu Legii Warszawa z Widzewem Łódź (2:3), który został przerwany z powodu kontuzji arbitra. Sędzia dokuśtykał do końca, potem wiele spekulacji narosło wokół tamtego spotkania. Obie strony oskarżały Czyżyka o działanie na korzyść rywali – że symulował skurcze. Ówczesny trener Widzewa, a późniejszy selekcjoner Franciszek Smuda żartował, że to pocisk z trybun trafił Czyżniewskiego. Jednak Krzysztof Słabik, który był w tamtym meczu liniowym, ucina wszystkie wątpliwości: – Czyżniewski miał uraz, nie doszukiwałbym się żadnych podtekstów – powiedział nam.

Potem Czyżyk wylądował we Wronkach jako trener bramkarzy. To tam dały o sobie znać jego problemy psychiczne; tam próbował popełnić samobójstwo. Uratował go przechodzący wędkarz.

Gdy Amica stała się Lechem, przeniósł się do Poznania. Został skautem. To wtedy znów przecięły się drogi jego i Franciszka Smudy. Czyżyk był zwolennikiem sprowadzenia na Bułgarską Roberta Lewandowskiego, Franz był przeciw. W swoim stylu krzyczał: – Czyżyk, jesteś mi winien pieniądze za benzynę! Gdybym chciał zobaczyć drewno, pojechałbym do lasu. Smuda nie miał racji. Poza Lewym Czyżniewski wynalazł Štilicia, Rengifo, Đurđevicia, Peszkę i paru innych.

Potem wrócił nad morze, do Arki. Oficjalnie był dyrektorem sportowym, ale tak naprawdę i sekretarką, i sprzątaczką. Robił wszystko, może nawet za dużo. Bardzo przeżywał niepowodzenia, szarpał się z kibicami po przegranym 2:5 meczu z Legią, który praktycznie zdecydował o spadku gdynian z ekstraklasy. – Nie będzie mnie hołota obrażać – mówił Czyżniewski, który potem z kibicami spotkał się w sądzie w sprawie o ochronę dóbr osobistych. Cały on.

Gdy odszedł z Arki, zniknął z życia publicznego. Jak sam mówił, wybrał „emigrację medialną”. Jednak od czasu do czasu zabierał głos, wypominając dawne występki ligowych moralizatorów. Gdy ci próbowali się odgryzać, Czyżyk z rozbrajającą szczerością przyznawał: – A czy ja kiedyś mówiłem, że jestem święty?

Maciej Słomiński