Dajcie mi walizkę wypełnioną pieniędzmi, a utopię ją w rzece

Od dawna w tak zwanym cywilizowanym świecie już tak to nie wygląda…

Nikt nie lata do banku z neseserem w sprawie zaciągnięcia pożyczki. Następnie nie jedzie z nim do celu, uprzednio wrzucając go na tylne siedzenie samochodu bądź do samego bagażnika. Na miejscu nie wręcza drugiej stronie. Przejście piłkarza z jednego klubu do drugiego raczej nie odbywa się w ten sposób. Banknotów coraz częściej po prostu nie widać, kiedy przechodzą z jednej strony na drugą. Przeważnie przepływają na odpowiednie konto. Chciałoby się powiedzieć – transfer za transfer.

Tytuł nie lada sensacyjny, ale spokojnie – to tylko kolejny zwyczajny tekst na naszej stronie.

Znowu zainspirował mnie magazyn Premier League World. W najświeższym – podzielonym tematycznie na trzy – wydaniu o swojej karierze przypomniał wysoki napastnik z Anglii, Chris Sutton. Człowiek ciekawostka z kilku powodów. Jednym z nich było to, że jako nastolatek został najpierw odrzucony przez Norwich City. Po dwóch latach starań podpisano z nim jednak kontrakt młodzieżowy. Wspominał, że w klubie, do którego trafił, dobre było to, że jak ktoś wyróżniał się w drużynie rezerw, to dość szybko trafiał do składu pierwszego zespołu – choćby jedynie w ramach zastępstwa za kontuzjowanego zawodnika. Może to nie jest zbyt odkrywcze. Najważniejsze w tym wszystkim, że Sutton na środek ataku był z czasem przesunięty z pozycji ostatniego stopera. Ten ruch to – jak sam przyznał – przypływ geniuszu ówczesnego walijskiego menedżera Kanarków, Mike’a Walkera.

Później już poszło. Sutton wyróżniał się i zdobywał gole na tyle często, że w końcu przeszedł do Blackburn Rovers, gdzie stworzył duet z Alanem Shearerem w ataku. Mało tego, po udanym czasie spędzonym w klubie z Ewood Park zainteresowała się nim Chelsea, do której ściągnął go Gianluca Vialli za 10 milionów funtów. W ten sposób tyczkowaty gracz stał się jednym z najdroższych angielskich piłkarzy w historii.

Jak zaprezentowano sytuacje, jakie marnował dla The Blues, można było łapać się za włosy i wyrywać je. Akurat łysy jak kolano Vialli takiej możliwości nie miał. Po latach podobnie łatwe pozycje strzeleckie marnował Andrij Szewczenko. Takie porównanie nasunęło się, choć Szewa był bez cienia wątpliwości znakomitym graczem, jeśli weźmiemy pod uwagę całą karierę obecnego selekcjonera Ukrainy.

Wystarczą liczby: król strzelców Premier League z sezonu 1997/1998, rzeczony Sutton, akurat w Chelsea strzelił trzy gole w czterdziestu meczach.

Ostatnia sprawa dotyczy występów w reprezentacji Anglii urodzonego w Nottingham Chrisa Suttona. W pewnym momencie był mocno brany pod uwagę w tym kontekście. Ostatecznie wystąpił w zaledwie jednym meczu, w dodatku wchodząc z ławki rezerwowych w 79. minucie z Kamerunem. Później odmówił gry w kadrze B z Chile i już nigdy nie wybiegł na boisko w narodowych barwach…

Tak naprawdę można zgrywać mądrego, a nigdy nie wiadomo na pewno, kto się sprawdzi, a kto nie w nowym miejscu. Czynników może być sporo, które mają wpływ na sposób adaptacji do nowych warunków. Niektórzy polegają na intuicji, sprowadzając tego a nie innego gracza. Lecz trafiają się co najmniej dziwne ruchy. Mnie przypomniały się dwa katalońskie i jeszcze jeden angielski, ale każdy mógłby przywołać zapewne znacznie więcej przykładów transferów zaskakujących i chybionych.

W 2009 roku do Barcelony trafił środkowy obrońca z Ukrainy: Dmytro Chyhrynski przeszedł do Dumy Katalonii za 25 milionów euro z Szachtara Donieck. Miał wtedy 23 lata. Nie nagrał się, to fakt, w sumie występów uzbierało mu się bodajże 12. Pamiętajmy, jakby na usprawiedliwienie, że konkurencja na jego pozycji była spora. Prawdę mówiąc: był jeszcze przede wszystkim Carles Puyol. Być może Ukrainiec miał zostać następcą klasowej światy długowłosego obrońcy. Już po roku Chyhrynski wrócił do Szachtara. Widocznie uznano, że nie rozwinie się wystarczająco. Aktualnie jest piłkarzem AEK-u.

W reprezentacji z tryzubem w herbie wystąpił 29 razy w latach 2006-2011.

Sam Pep Guardiola wykazał więcej cierpliwości do innego młodego ukraińskiego piłkarza. Od jakiegoś czasu coraz śmielej stawia na Ołeksandra Zinczenkę, za którego Manchester City zapłacił kilka lat temu o wiele mniej – niecałe dwa miliony funtów.

W 2015 r. FC Barcelona ściągnęła do siebie Ardę Turana. Turecki pomocnik znany był z ambitnej postawy w Atlético Madryt. Nie za wysoki i krępej budowy ciała Turan przeszedł za 34 miliony euro. Z czołowego klubu ligi hiszpańskiej do gigantycznego. Zdanie, które sporo wyjaśnia. Chociaż Atlético w ostatnich latach dwukrotnie meldowało się w finale Ligi Mistrzów – jednocześnie niczego temu klubowi nie odmawiając – był to spory przeskok. Stukrotny reprezentant Turcji na Camp Nou nikogo raczej nie olśnił i na tym można by zakończyć. Gdyby za to trzymać się teorii spiskowych i szukać drugiego dna przy okazji tego transferu, mnie malował się widok sponsorski. Tutaj należy wspomnieć, że jednym z kilku strategicznych sponsorów FCB jest firma produkująca sprzęt gospodarstwa domowego na literę b. Dodajmy, że z Turcji. Możliwe, że to jej przedstawicielom zamarzyło się, aby jeden z najbardziej rozpoznawalnych klubów świata „wyposażony” był w Turka…

Wróćmy jeszcze na chwilę do Anglii. Na początku 2011 r. Liverpool FC zakontraktował Andy’ego Carrolla. Był to zresztą transferowy rekord, jeśli chodzi o brytyjskiego piłkarza. The Reds wyłożyli aż 35 mln funtów, a Carroll miał w przodzie zastąpić Fernando Torresa, który odszedł do Chelsea (i był równie bezradny pod bramką rywali, jak wspomniany wcześniej Szewczenko). Napisać, że się nie sprawdził, to będzie mało. Jak na przychodzącego napastnika z Newcastle United, gdzie fani wręcz wymagają postawy ofiarnej, nie pokazał w nowym klubie właściwie nic. Nowe wyzwanie jakby go przerosło. Statystyka wysokiego środkowego napastnika mówi sama za siebie: 44 występy i sześć trafień…

Warto przy tej okazji wspomnieć o miejscu urodzenia Carrolla. W Gateshead przyszło na świat wiele znanych osób futbolu, w tym Paul Gascogine.

Jak świat długi i szeroki, zdarzają się nieudane pociągnięcia czy też decyzje. Nowy gracz przyjmie się albo nie. Innej możliwości nie ma. Pokrzyżować plany i niemałe oczekiwania mogą też kontuzje. Bywa jednak i tak, że piłkarz może czuć się świetnie wyłącznie w jednym klubie. Po przejściu do innego może wręcz zapomnieć, na czym polega piłkarski kunszt. Nie czuje się dobrze w nowym środowisku – i już.

Weźmy choćby pod lupę Mariusza Śrutwę, który w Ruchu Chorzów odpowiadał za wysoki poziom gry – jak na polskie warunki, rzecz jasna – w ataku. Decydował o obliczu ofensywnym Niebieskich. W podeszłym piłkarskim wieku przeszedł do Legii. W stolicy niemal zapomniał, jak się trafia do siatki.

Paweł Król