Duch Pana Gotharda

Śpiewa cała Częstochowa: „Puchar Polski dla Rakowa!”.

Grzegorz Cyruliński – Marek Pawlak, Andrzej Wróblewski, Witold Gwiździel, Zbigniew Sieja, Wojciech Szymczyk (Robert Mróz), Sławomir Palacz, Paweł Konieczko, Jan Spychalski, Piotr Bański, Grzegorz Skwara (Sebastian Synoradzki).
Tak wyglądała jedenastka Rakowa na pierwszy, historyczny mecz w ekstraklasie – 30 lipca 1994 roku. Częstochowianie przegrali wówczas z Olimpią w Poznaniu aż 2:6. Sporym usprawiedliwieniem był fakt, że od 33. minuty ekipa pod wodzą Zbigniewa Dobosza i jego asystenta Gotharda Kokotta grała w dziesiątkę, gdyż czerwoną kartkę obejrzał Sieja.

Nos i pięść
Co by nie mówić, drużyna z Częstochowy pasowała do ówczesnej ekstraklasy jak pięść do nosa. Zespół był oparty na zawodnikach spod Jasnej Góry, bo większość z nich stanowili wychowankowie klubu związani z nim od dobrych kilkunastu lat. Pewien powiew świeżości w Częstochowie pojawił się zimą, gdy z trzecioligowego CKS Czeladź ściągnięto Marka Matuszka, Pawła Skrzypka i Roberta Szopę, a z WKS Wieluń przyszedł były golkiper Widzewa Andrzej Kretek. Czy były to wzmocnienia? Raczej uzupełnienia składu, który miał się bić o utrzymanie w elicie.

1 maja 1995 roku Kokott samodzielnie zaczął prowadzić Raków. Utrzymał drużynę w ekstraklasie, w ośmiu meczach zdobywając osiem punktów, w tym bezcenne trzy na wyjeździe w Olsztynie, gdzie cudów w bramce dokonywał Kretek, a gola na wagę ekstraklasy zdobył Krzysztof Stępień – a jakżeby inaczej – wychowanek Rakowa.

Kolejny, pełny sezon pod wodzą Kokotta, Raków zakończył już na ósmym miejscu. Cierpliwy szkoleniowiec powoli budował sobie Matuszka, Skrzypka, Jacka Magierę czy Grzegorza Skwarę. Wprowadził do ekstraklasy Marcina Bojarskiego. Jesienią Kokottowi na boisku bardzo pomógł Piotr Mandrysz, który strzelił pięć bramek, w tym dwie na wagę zwycięstwa z Lechem przy Bułgarskiej w Poznaniu (2:1). Raków coraz pewniej czuł się w elicie, a na koniec jesieni rozbił 4:0 Olimpię/Lechię Gdańsk, biorąc niejako rewanż za historyczną, ligową inaugurację.

Rzut Kostką
Sezon 1996/97 Raków także rozpoczął pod wodzą jowialnego pana Gotharda. Do zespołu dołączył obiecujący 20-latek z RKS Radomsko Jacek Krzynówek. Choć więcej obiecywano sobie po skutecznym napastniku Robercie Kugielu, sporo strzelającym na drugim froncie, w gdańskiej Polonii. Już w trzeciej kolejce częstochowianie postraszyli Legię przy Łazienkowskiej – gola na wagę wygranej 2:1 strzelił dla „wojskowych” Jacek Zieliński dopiero w doliczonym czasie gry.

Na starym stadionie przy ulicy Limanowskiego grało się coraz trudniej. Ligowi średniacy musieli się liczyć z tym, że do domu wrócą bez punktów (tak też się działo, z reguły przegrywali po 0:1), a i ligowa czołówka nie miała łatwej przeprawy. Dowód? W Dniu Kobiet w 1997 roku w Częstochowie wielka Legia (już z wykupionymi z Rakowa Skrzypkiem i Magierą) zremisowała pod Jasną Górą 1:1.

Ba, kilka tygodni później w Częstochowie 1:2 przegrał ŁKS. Dobre wyniki nie uratowały Kokotta, który pod koniec kwietnia został zastąpiony przez Huberta Kostkę. Raków zakończył sezon na 10. pozycji w tabeli.

Sposób na Legię
Rundę jesienną sezonu 1997/98 Raków miał fatalną. Choć Krzynówka na lewym skrzydle zastąpił równie obiecujący Tomasz Kiełbowicz, częstochowianie byli cieniem zespołu z poprzednich lat. Zdołali jednak znów zremisować z Legią (1:1), której punkt w ostatniej minucie uratował celnym strzałem Sylwester Czereszewski. Zimową przerwę spędzili na ostatnim miejscu w tabeli.

Jeszcze w grudniu na stanowisko pierwszego trenera wrócił Kokott, bo jesienią zespół prowadziło aż… czterech trenerów: Kostka, Jan Basiński, Bogusław Hajdas i Adam Zalewski. Pan Gothard zimą dostał kilku graczy, m.in. Artura Płatka (tak, tego Płatka z Polonii Bytom) czy Słowaka Daniela Kosmela. Ekstraklasy jednak nie uratowali i Raków pozostawał poza najwyższą klasą rozgrywkową przez 21 lat.

Epilog
11 stycznia tego roku w Częstochowie zmarł Gothard Kokott. Miał 77 lat. Odszedł w połowie sezonu, gdy Jego klub – Raków – bił się o mistrzostwo kraju i Puchar Polski. Za czasów pana Gotharda było to marzenie ściętej głowy. W ostatnim sezonie Kokotta pod Jasną Górą grało czterech obcokrajowców (wspominany Kosmel, gracze z Zimbabwe: Prince Matore i Shingi Kawondera oraz Białorusin Dmitrij Kłoczek), teraz w kadrze jest ich aż czternastu. Mniej więcej tylu, ilu wychowanków Rakowa było w kadrze za czasów Kokotta.

Po tegorocznym finale Pucharu Polski, który Raków wygrał 2:1, gdzieś tam naszła mnie refleksja, że nad Rakowem czuwa duch Pana Gotharda. I śmieje się z góry, patrząc na to, jak Jego Raków za chwilę będzie miał nowy stadion, jak Jego Raków jest mądrze zarządzany, jak Jego Raków niedługo zagra w europejskich pucharach. Wreszcie Jego Raków obchodzi setne urodziny. On jednak tego nie doczekał.

Warto pamiętać o tym, że ten klub to nie tylko Marek Papszun i obecna ekipa. Pionierami, torującymi krętą drogę częstochowian do elity, była właśnie ekipa Dobosza i Kokotta. Ze Spychalskim, Magierą, Skrzypkiem, Skwarą, Robertem Załęskim, Andrzejem Dziedzicem czy Waldemarem Żebrowskim. To oni po raz pierwszy w klubie ze stuletnią historią przecierali szlaki obecnej drużynie. Myślę, że zarząd Rakowa będzie o nich pamiętał. Bo Raków z lat 90. ubiegłego stulecia tylko przez pierwszy rok w elicie stanowił swego rodzaju folklor. Później stał się jej pełnoprawnym uczestnikiem, który dodał do jej wartości kilku naprawdę dobrych zawodników.

Grzegorz Ziarkowski