Eli Ohana kończy 55 lat oraz miniprzewodnik po Izraelu

Moja śp. Babcia przed wojną mieszkała we Włocławku, który był taką Łodzią w miniaturze, więc poglądy na te sprawy miała sprecyzowane, po tym jak w młodości często słyszała: „wasze ulice, nasze kamienice!”.

Jednak mam odwrotnie niż inżynier Mamoń i najbardziej lubię melodie, których jeszcze nie znam. Po kolei.

Dwa lata temu wymyśliłem, że z okazji własnego jubileuszu będę pisał o piłkarzu urodzonym tego dnia co ja – 1 lutego. Dwa lata temu był to Luther Blissett, rok temu nie dałem rady, gdyż zmieniałem kod z przodu i przedawkowałem literaturę. W tym roku przypada kolej na Elego Ohanę (aka Elijjahu Ochanna), któremu stuknęło właśnie 55 wiosen.

100 lat – יום הולדת שמח!

Co za krzaczki? Zgadliście! To po hebrajsku, a urodziny izraelskiego skrzydłowego niech będą pretekstem do bajania o kraju, który niedawno, mimo przestróg babci, miałem przyjemność odwiedzić. I to mimo że jest to kraj raczej koszykarski niż piłkarski. Sekcja basketu Maccabi Tel Awiw ma 56 tysięcy śledzących na Twitterze, a piłkarska ledwie 22 tysiące. To tylko głupi internet, ale jakiś obraz daje.

Państwowość Izraela zaczęła się dokładnie 14 maja 1948 i jak głosi stugębna plotka, język polski przegrał tylko o jeden głos w Knesecie z hebrajskim, który został oficjalnym językiem żydowskiego państwa. Piękna historia, tyle że… nieprawdziwa. Na terenie brytyjskiego wcześniej Mandatu Palestyńskiego przewagę liczebną mieli Arabowie, więc gdy powstał Izrael, stworzyli go przybysze (czy gdyby cofnąć się do czasów biblijnych, można nazwać ich repatriantami?) mówiący wszystkimi językami świata. Przywódcy (w tym Dawid Ben-Gurion, czyli David Grün z Płońska) zdecydowanie postawili na zrewitalizowany język hebrajski. Używanie jidysz (czyli języka, którym w różnych odmianach mówiono w Europie Centralnej, słowami z niego pochodzącym są m.in. frajer, bachor, bajzel, belfer i o dziwo – fajny) było zabronione w teatrach, urzędach, szkołach, a co dopiero polskiego. Po naszemu rozmawiano w kuluarach, kawiarniach, po polsku mówili Zbigniew Brzeziński i Menachem Begin (urodzony jako Mieczysław Biegun w Brześciu) przy partyjce szachów w Camp David. Tam negocjowano porozumienie, za które Begin i egipski prezydent Anwar Sadat otrzymali Pokojową Nagrodę Nobla.

Ten ostatni musiał się czuć niczym Mistrz Twardowski, przecież Arabowie pieszczotliwie nazywają Izrael „małym szatanem”. Żydowskie państwo dosłownie od pierwszego dnia powstania krzepło w bojach, otoczone przez Arabów chcących zepchnąć je do morza, od początku miało napięte do granic możliwości stosunki z sąsiadami. W tej sytuacji trudno się dziwić, że kopanie skórzanego balona zeszło na dalszy plan, choć jeszcze w 1964 roku Izraelczycy zorganizowali i wygrali Puchar Azji. W turnieju finałowym zmierzyli się z Koreą Płd., Indiami i Hongkongiem po tym, jak 11 (z 16) członków federacji azjatyckiej wycofało się z udziału. Grano na przełomie maja i czerwca za dnia, stadiony nie miały sztucznego oświetlenia, a miejscowi gracze musieli uciekać z roboty, by pokopać. Najbliżej miał mieszkający w Jaffie i reprezentujący barwy tamtejszego Maccabi, urodzony w Bułgarii Moshe Leon.

Jaffa to najstarszy ponoć port na świecie, miejsce niezwykle piękne, ale dziś jest jedynie częścią Tel Awiwu. Rezolucja ONZ z 1947 przewidywała oddanie Jaffy Arabom, a Tel Awiwu Żydom, ci pierwsi jednak wywołali nieudane powstanie, w efekcie trzy lata później władze Izraela połączyły dwa organizmy miejskie w jeden, funkcjonujące dziś jako Tel Awiw-Jafa (czy też Tel Aviv-Yafo).

Na palcach jednej ręki można w historii policzyć polskie udane zrywy wyzwoleńcze (Powstanie Wielkopolskie, można od biedy doliczyć Śląskie), ale to i tak więcej niż Arabowie mają wygranych wojen z Izraelem. Umówmy się: to zasługa Mossadu i żydowskiej determinacji (przegrana byłaby tragiczna w skutkach i oznaczała koniec państwowości w obecnym kształcie), ale przede wszystkim Wuja Sama (aka Wielki Szatan) zza wielkiej wody. Ciężko powiedzieć czemu wojny były tak bardzo do jednej bramki, przecież kraje arabskie dostawały dużo różnej broni sowieckiej, nie najgorszej przecież. Chociaż – nie, okłamałem was: Żydzi sami przyznają, że jedyna wojna, jaką przegrali z Arabami, to ta gastronomiczna. Kebab, falafel, chałwa, szakszuka… Są tacy którzy pojechali do Izraela dla jedzenia, w tym ja.

Przepraszam za pomieszanie wątków, ale Bliski Wschód (Azja Mniejsza) to naprawdę fascynujące miejsce. Co ciekawe (czy raczej żałosne?), izraelscy zwycięzcy Pucharu Azji z 1964 roku zostali pominięci w klipie nakręconym przy okazji Pucharu Azji w 2015 w Australii. Jest rok 1960 i zaraz potem 1968. Dobrze, że nie 1984.

Jeszcze tego samego roku, gdy Moshe Leon z kolegami robili rundkę honorową na stadionie w Ramat Gan, żołnierze bili się na Wzgórzach Golan, graniczne potyczki trwały cały czas, a trzy lata później, w roku 1967, wybuchła tzw. Wojna Sześciodniowa. W szkole się mówiło: dwóch na jednego to banda łysego, a tu było więcej niż dwóch. W niecały tydzień było po wszystkim, mimo że Izrael został zaatakowany ze wszystkich kierunków (Egipt z zachodu, Syrię z północy, Jordanię i Irak ze wschodu), odniósł gładką wygraną, zabierając zachodniemu sąsiadowi cały półwysep Synaj. Izrael zajmuje jakieś 20 tysięcy kilometrów kwadratowych, podczas gdy Półwysep jest trzykrotnie większy. Żydzi oddali go Egiptowi w 1979 roku w efekcie wspomnianego porozumienia z Camp David, a znany kurort Szarm el-Szejk (podczas izraelskiej okupacji osada nazywała się Ofira) dopiero trzy lata później. W efekcie państwa Układu Warszawskiego obraziły się na Izrael, który przecież powinien się poddać i dać unicestwić.

W efekcie wojny sześciodniowej Izrael rozciągnął kontrolę na wschodnią, zabytkową część Jerozolimy, świętego miejsca dla trzech religii. Wreszcie spełniło się żydowskie życzenie: do zobaczenia za rok w Jerozolimie. A jeszcze ćwierć wieku temu Lis Pustyni Erwin Rommel zbliżał się do Kanału Sueskiego, był jakieś 1000 kilometrów od Jerozolimy.

2 listopada 1943 (równo 60 lat przed narodzinami mojego syna) Heinrich Himmler napisał telegram do wielkiego muftiego Jerozolimy al-Husajniego z wyrazami sympatii i życzeniem powodzenia w walce z żydostwem w Palestynie. Wyszło, jak wyszło.

Okej, ale miało być o piłce. Gdy Koreańczycy z północy dowiedzieli się, że w kwalifikacjach do MŚ w Meksyku w 1970 roku mają zmierzyć się z małym szatanem, wzięli nogi za pas. Drugi z rywali, Nowa Zelandia, zgodził się rozegrać mecz i rewanż w Tel Awiwie, gładko przegrywając 0:4 i 0:2. W tej sytuacji, by pojechać na pierwszy pokazywany w kolorze mundial, Izrael musiał się okazać lepszy od Australii. „Kangury”, aby zagrać o wszystko, potrzebowały trzech meczów, by wyeliminować Rodezję, czyli dzisiejsze Zimbabwe. W dwóch pierwszych spotkaniach padły remisy, więc przed trzecim pojawił się czarownik z Mozambiku (tam były rozgrywane zawody) i zagaił: „chcecie wygrać? Spoko, załatwię to, tylko trzeba zapłacić 1000 baksów”. Australia faktycznie wygrała, magik pojawił się po zapłatę, oczywiście został spuszczony na drzewo. „Aha, to ja rzucam na was klątwę”. Nic więc dziwnego, że w dwumeczu finałowym to Izrael okazał się lepszy (1:0 i 1:1) i zagrał po raz pierwszy i ostatni na mundialu. Złotego gola na wagę awansu zdobył w Sydney Mordechaj „Motaleh” Spiegler, z 33 golami najlepszy strzelec w historii reprezentacji.

Spiegler ogórkiem nie był, grał później w PSG i New York Cosmos, m.in. z Pelém, Franzem Beckenbauerem, Giorgio Chinaglią, Carlosem Alberto i Shepem Messingiem (jak to bramkarz, miał trochę nie po kolei: kończył Harvard, na wykłady nosił swego węża boa, jadł szkło, pozował nago na rozkładówkę, cały tekst o lidze NASL tu).

By dobrze przygotować się na mundial, Izraelczycy pojechali najpierw 2800 metrów nad poziom morza do Addis Abeby, a potem w Góry Skaliste. Gdy wylądowali w Mexico City, ponoć tylko Brazylijczycy mieli głośniejsze powitanie. Grupa kibiców z flagami krzyczała: „El Al Israel!” – czy to pierwsza w świecie przyśpiewka na cześć linii lotniczych?

Na mistrzostwach świata los debiutantów zależy w dużej mierze od losowania. Wiadomo było, że Żydzi nie mogą trafić na Maroko – arabscy piłkarze wylosowani do grupy z małym szatanem dwa lata wcześniej, podczas Igrzysk Olimpijskich, też w Meksyku, wycofali się z turnieju, zastąpiła ich Ghana. Teraz FIFA chciała uniknąć skandalu. Zamiast tego Izrael trafił na Włochów, którzy dotarli do finału, zawsze mocny Urugwaj i Szwecję.

– Na każdym mundialu jest grupa śmierci, ale to było coś więcej: grupa z piekła rodem – skomentował napastnik Joszua Feigenbaum.

On akurat urodził się w Jaffie, ale cały skład był zbieraniną przybyszy z czterech stron świata. David Primowski z Bułgarii teraz nazywał się Dawid Primo, Jeszajahu Schwager urodził się jako Jeszaja Szwagier w 1946 roku w Polsce (niestety nie odkryłem, gdzie i czyim był szwagrem), Icchak Szum w Kiszyniowie, a niezawodny Mordechaj Spiegler w Soczi. Ten ostatni zdobył pierwszą i jedyną do dziś bramkę dla Izraela na mundialu, pięknym strzałem z dystansu w remisowym meczu ze Szwecją.

Nie wiem, czy to wpływ festiwalu w Woodstock, ale kolory były zaprawdę wtedy piękne.

Szmul (Sam) Rosenthal zagrał tak dobrze, że dwa lata później jako pierwszy gracz izraelski poszedł pokopać za granicę, do potężnej wówczas Borussii Mönchengladbach m.in. z Günterem Netzerem, Juppem Heynckesem, Ulim Stielike, Allanem Simonsenem, Rainerem Bonhofem. Jedyną swoją bramkę dla zielono-czarnych Rosenthal zdobył 23 września 1972 w meczu z Hannoverem (3:1), niecałe trzy tygodnie po masakrze izraelskich sportowców podczas igrzysk w Monachium.

Trwała zimna wojna i film o takim tytule wyświetlano niedawno w Tel Awiwie. Jak już jesteśmy przy polskich akcentach, to mimo trudnego geopolitycznego położenia Izraela, nie odnotowałem wielu naszych obrońców grających w tamtejszej lidze. Za to w ofensywie jest lepiej niż dobrze: Jerzy Brzęczek, Radosław Michalski, Grzegorz Wędzyński, Kazimierz Moskal, Marek Citko, Andrzej Kubica itd. Było też czterech bramkarzy, trzech reprezentacyjnych: Jarosław Bako, Radosław Majdan i Grzegorz Szamotulski, ale najciekawsze przygody miał czwarty do brydża. Marcin Cabaj, bo o nim mowa, w debiucie w Hapoelu Beer Szewa obronił rzut karny, ale za pół roku w trybie pilnym musiał zawijać się do kraju. I to wcale nie dlatego, że w siedmiu meczach puścił 16 goli (znając go było kilka tzw. „cabajów”). Leżąca na pustyni Negew Beer Szewa była ostrzeliwana ze Strefy Gazy przez Palestyńczyków. Pamiętam na śp. Futbolnecie wywiad Łukasza Żurka z krakowskim bramkarzem, w którym opowiadał, jak dostał saperkę i musiał kopać okopy, w których potem się krył.

W Beer Szewie, położonej jakieś 100 km na południe od Tel Awiwu, kończy się linia kolejowa, dalej na południe nie jadą, planowane jest pociągnięcie bany do samego Eilatu nad Morze Czerwone. Dobrze by było, bo teraz autobus zatrzymuje się jakieś 50 razy, trasa zajmuje ponad pięć godzin, w tym dwie przerwy na peta, a pociąg miałby jechać dwa razy krócej. Szybkie przeszukanie netu i wygląda, że na razie kolejowy program został zamrożony. Miejscowy Hapoel jest dumą mieszkańców, ostatnie trzy sezony kończył na najwyższym szczeblu ligowego podium. Na tytuł w sezonie 2015/16 czekali 40 lat, w sumie, jak mieszkają na pustyni, to ile mieli czekać? W tym roku chyba się nie uda, prowadzi bez przegranej Maccabi Tel Awiw, a Hapoel jest dopiero siódmy. Na początku było o szachach, więc warto wspomnieć, że w związku z emigracją po rozpadzie ZSRR Beer Szewa stała się regionalną potęgą… szachową.

Nie ma miękkiej gry, w myśl zasady: „Tel Awiw się bawi, Jerozolima modli, a Hajfa pracuje” do tej ostatniej trafił Łukasz Surma, o którym kibice Legii śpiewali: „dopięliśmy swego celu, Łukasz Surma w Izraelu”. Długo tam nie popracował, gdyż zaraz Maccabi Hajfa (gra w pięknych biało-zielonych strojach) wypożyczyło go do Bene Sachnin, gdzie miał pewny plac i doprowadził jedyny arabski klub grający w lidze Izraela do najwyższego finiszu ligowego w historii – czwartego miejsca.

Mecze Bene Sachnin z Beitarem Jerozolima to spotkania najwyższego ryzyka w Izraelu. Tych pierwszych łączy przyjaźń z St. Pauli i Wydad Casablanca, ci drudzy są skrajnie antyarabscy i prawicowi. Gdy Bene zdobyło krajowy puchar w 2004 fani Beitaru, skupieni w grupie „La Familia”, zamieścili nekrolog dotyczący izraelskiego futbolu w najpopularniejszym dzienniku „Yedioth Ahronoth” (czyli „Najnowsze Wiadomości”).

Religijnych Żydów jest może 10%, ale wygląda na to, jakby narzucali swoje reguły reszcie. Nie idą do wojska, nie pracują, tzn. studiują księgi. Też bym tak mógł, bylebym w chałacie nie musiał chodzić, bo gorąco. Izrael to kraj gdzie religia mocno wchodzi do innych dziedzin życia. Dojechałem z żoną do Tel Awiwu w czwartek wieczorem, gdy wyszliśmy na ulicę w piątkowy poranek napotkaliśmy straszliwy zgiełk i pośpiech. Ludzie zabijali się, by kupić po pięć bochnów chleba, zapas sera i wina, w końcu o zmierzchu (czyli koło 17) zaczynał się szabat, gdzie wszystko zamykano. Coś jak u nas sobota przed niehandlową niedzielą do potęgi szóstej. W Tel Awiwie jeszcze był luz, staje jedynie komunikacja publiczna i prawie wszystkie sklepy, ale znajomych w Jerozolimie szabat zastał przy płaceniu za kawę, ci mieli dopiero jazdę. Sprzedawca odmówił przyjęcia pieniędzy: „weźcie sobie, co chcecie, połóżcie kasę, ja w sobotę wieczorem odbiorę. Tak będzie najlepiej. Szalom!”.

W niedawnym wywiadzie na Weszło! Bogdan Jóźwiak opowiadał Leszkowi Milewskiemu, że trenował go niegdysiejszy obrońca wielkiego Liverpoolu Awi Kohen. To on w 1981 roku w święto Jom Kipur zdecydował się zagrać przeciw Southampton. Wszczął tym ogólnonarodową debatę, bo to najświętszy dzień judaizmu, Dzień Pokuty – zakazane jest mycie się, namaszczanie ciała, odbywanie stosunków, a nawet noszenie skórzanego obuwia.

Większość mieszkańców powstrzymuje się w ten dzień od podróży. Stacje telewizyjne i radiowe zawieszają transmisje. O barbarzyństwie Arabów niech świadczy fakt, że nawet w to święto napadli na Izrael w 1973. Ze skutkiem tym, co zawsze.

I po tym przydługim wstępie dochodzimy do dzisiejszego jubilata. Eli Ohana jest dziś prezydentem Beitaru Jerozolima, klubu o którym była mowa, w którym grał kiedyś znany z Lecha i Lechii Czeczen Zaur Sadajew. Po bramce zdobytej przez tego muzułmanina kibice Beitaru masowo opuścili trybuny.

Eli Ohana urodził się w Jerozolimie, w ortodoksyjnej, żydowskiej rodzinie, miał siedmiu braci i dwie siostry. Jego ojciec zabraniał mu trenować pogański sport, zgodził się dopiero pod jednym warunkiem: że wstąpi do synagogi przed sobotnim treningiem. W 1982 w wypadku samochodowym zginęła dziewczyna Ohany Sarit Shwartz, co wpędziło 18-latka w depresję.

Skrzydłowy stworzył w Beitarze zabójczy duet z innym miejscowym chłopakiem, który nazywał się Uri Malmilian. Najpierw wyprowadzili swój klub do najwyższej ligi, a potem, w sezonie 1986/87, do pierwszego w historii klubu mistrzostwa. Do dziś sprzedawcy na jerozolimskim shuku Mahane Yehuda zachwalają sprzedawane jabłka krzycząc, że „każde jest jak Malmilian!”.

Ohana po tym mistrzowskim sezonie przeszedł do wicemistrza i zdobywcy Pucharu Belgii KV Mechelen. Trafił doskonale, bo Belgowie w pierwszym w historii występie w Europie od razu zdobyli Puchar Zdobywców Pucharów, bijąc w finale wielki Ajax. Dośrodkowanie Eli Ohany na bramkę zamienił wąsaty Holender Piet den Boer, który jako jedyny pamiętał czasy, gdy Mechelen występowało w drugiej lidze. W składzie Belgów grało jeszcze trzech Holendrów (Graeme Rutjes, Erwin Koeman, Wim Hofkens) z tego kraju pochodził też trener Aad de Mos, wcześniej pracujący w… Ajaksie. 1988 był pięknym rokiem dla holenderskiego futbolu.

W nagrodę nasz Eli otrzymał Nagrodę Bravo. Nie to, że napisał list do Kasi o swoim pierwszym razie. Nagroda była przyznawana przez włoski dziennik sportowy „Guerin Sportivo” piłkarzom do 23. roku życia, takim, którzy grali w danym sezonie w europejskich pucharach. Niby nic, ale rok przed Ohaną wyróżnienie otrzymał Marco van Basten, rok później Paolo Maldini. Wcześniej Emilio Butragueño, potem m.in. R. Baggio, Guardiola, Prosinečki, Ronaldo, Buffon, Messi i Giggs. Czyli było to coś więcej niż nagroda Myszki Miki.

Po drodze Belgowie zbili Dinamo Bukareszt, St. Mirren, Dynamo Mińsk i Atalantę. Szczególnie pamiętny był gol na białoruskim śniegu, niestety poniższy film nie zawiera bramki z finału.

Osobny rozdział stanowią reprezentacyjne występy Ohany. W 1974 roku Izrael na wniosek Kuwejtu został wykluczony z federacji azjatyckiej, od tej pory, aż do roku 1994, grał w strefie Australii i Oceanii. Elego, tuż przed Mexico ’86, pochwalił sam Diego Maradona, Argentyna rozbiła towarzysko Izrael 7:2.

W eliminacjach do tego mundialu Australijczycy mocno faulowali Ohanę, który sprowokowany pokazał publice obraźliwy gest, za co otrzymał czerwoną kartkę. Zemsta dokonała się cztery lata później – w kwalifikacji do Italia ’90, przed decydującym meczem w Sydney, trener „Kangurów” Jugosłowianin Frank Arok (urodzony jako Węgier Ferenc Arok w 1932 roku) niepochlebnie wypowiadał się przed meczem o Żydach. Ohana odpowiedział solówką i bramką, po której podbiegł do ławki rywali i ucałował gwiazdę Dawida na swej koszulce. Po końcowym gwizdku Arok biegał za sędzią z ogromnym zegarkiem – to jeden z najbardziej symbolicznych obrazów izraelskiej piłki.

Gol Ohany dał Izraelowi miejsce w interkontynentalnym barażu z Kolumbią, w którym Latynosi okazali się lepsi (0:1 i 0:0).

Z Mechelen Eli przeszedł na rok do Bragi, a stamtąd wrócił oczywiście do Beitaru, który znowu grał w 2. lidze. Za rok zdobył mistrzostwo, a za pięć lat dwa kolejne. Legenda.

Po zakończeniu kariery Ohana próbował sił w trenerce, ale bez szału. W 2015 miał wziąć udział w wyborach z listy partii Ha-Bajit Ha-Jehudi (czyli Żydowski Dom). Lider tej partii wypuścił wideo, prezentujące byłego piłkarza i obiecujące mu wysokie miejsce na liście. Jednak pojawiły się tarcia, jako że to partia religijna, osoba świecka nie ma prawa w niej być. Ostatecznie Ohana wycofał się z polityki, mimo że wśród jego przyjaciół jest Bibi Netanjahu, zresztą kibic Beitaru.

Od maja 2017 Ohana został prezydentem tego klubu, po tym jak właściciel Eli Tabib nie mógł pełnić tej roli z powodu kryminalnych zarzutów. Gdy Beitar został przejęty przez Mosze Hogega, Ohana zachował swą rolę. Hogeg, oskarżany przez kibiców o wszelkie klątwy, wymyślił najlepszy możliwy sposób na odwrócenie ich uwagi. W podzięce za przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy przemianował klub na… Beitar Trump…

Myślicie, że to jest hit? To posłuchajcie tego: w Beitarze Jerozolima w latach 2006-10 grał ciemnoskóry napadzior Toto Tamuz. Jego ojciec, nigeryjski piłkarz Clemet Temile, grał w Izraelu dla Beitaru Netanya. Gdy klub przestał płacić, zawodnik podejmował się różnych zajęć, żeby przeżyć, aż wreszcie w 1991 roku wrócił z żoną do rodzinnego Warri w Nigerii, zostawiając trzyletniego syna pod opieką kolegi z drużyny. Po jakimś czasie stało się jasne, że rodzice Toto nie wracają do Izraela, w tej sytuacji chłopak został nieoficjalnie adoptowany przez panią Orit Tamuz. Kobieta chodziła z nim do synagogi i zmawiała kidusz w każdy piątek. Toto Tamuz w latach 2006-7 zagrał 10 razy dla Izraela, strzelając dwa gole. Zawsze opowiadam dzieciom tę historię, gdy są niegrzeczne, że wyjedziemy z mamą i tyle nas będą widzieć. Tymczasem wybaczcie, idę świętować. Szalom!

PS Jak macie za dużo czasu, tu stronka, na której można sprawdzić żydowskie koneksje znanych osób i firm. Na przykład, czy Tottenham Hotspur to klub żydowski?

PPS Znacie mnie, nie jestem pierwszy do narzekania na ceny, ale jednak 141 szekli (czyli 140 złotych) za dwa piwa, sałatkę i kebab to sporo. Izrael jest drogi, ale ponad 20 stopni w styczniu jest warte tego. Na szczęście na sam koniec znalazłem miejsce, gdzie dawali falafel za 6 szekli. Jak ktoś chętny, ujawnię adres.

Maciej Słomiński