Europejskie puchary. Pierwsze półfinały

Za nami trzy dni grania.

Wtorek. Tottenham Hotspur – AFC Ajax 0:1
Rozstrzygnięcie nastąpiło już w pierwszej połowie. Skutecznie akcję gości wykończył zawodnik z numerem 6, Donny van de Beek. Od pewnego czasu nachodzi mnie myśl, czy aby na pewno FC Barcelona zakontraktowała właściwego pomocnika: od nowego sezonu strój Blaugrany przywdziewać ma Frenkie de Jong. Chociaż obaj wymienieni gracze mają nieco inną charakterystykę, to właśnie autor gola jakoś częściej wyróżnia się na boisku. Sprawę zostawiam jednak potrzebom ludzi z Camp Nou.

Ajax mógł się podobać przede wszystkim w pierwszych trzech kwadransach. Prezentował się korzystniej od wycofanych i sparaliżowanych piłkarzy Mauricio Pochettino. Dopiero w drugiej połowie Tottenham przeszedł od początku do ataku, odważniej i szybciej budując swoje akcje. Zabrakło za to kogoś, kto mógłby zamienić te starania na wyrównującego gola.

Drużyna z Holandii była za to bliska podwyższenia prowadzenia, kiedy to jeden z wypadów zakończył uderzeniem w słupek błyskotliwy skrzydłowy – i tego dnia wyróżniający się – David Neres.

Środa. Barcelona – Liverpool 3:0
Wynik otworzył Luis Suárez, czyli były napastnik The Reds. Wślizgnął się po mistrzowsku między obrońców i dosłownie w ten sam sposób znalazł drogę do siatki. Należy dodać, że Urugwajczyk otrzymał pierwszorzędne podanie od Jordiego Alby.

Dwie minuty przed objęciem prowadzenia przez gospodarzy boisko musiał opuścić pomocnik drużyny z Anglii, Naby Keïta, którego z powodu kontuzji zmienił Jordan Henderson.

Szansę na 1:1 miał przed przerwą Sadio Mané, który jednak niewłaściwie trafił w piłkę i po prostu dość mocno spudłował.

Po zmianie stron dwukrotnie w dogodnych sytuacjach strzeleckich znalazł się doświadczony James Milner. Za pierwszym razem jego strzał odbił dobrze dysponowany ter Stegen. Za drugim Niemiec nie był zmuszony się nawet rzucić, gdyż wychowanek Leeds United uderzył prosto w sam środek bramki. Napisać, że była to szansa wyborna, to jak nic nie napisać. Podsumowując krótko, Milner ma czego żałować…

Tym bardziej, że Barça była tego dnia nad wyraz skuteczna. Na 2:0 i 3:0 trafiał w tym spotkaniu genialny Argentyńczyk. Chwilę po drugiej zdobyczy Lionela Messiego wynik mógł podreperować w kontekście rewanżu Mohamed Salah, ale ostatecznie piłka po strzale idola fanów z Anfield odbiła się od słupka i wyszła w pole.

Pod sam koniec jeszcze na 4:0 wynik wręcz powinien podwyższyć zmiennik Suáreza, Ousmane Dembélé. Chyba jedynie on sam wie, jak tego nie wykorzystał.

Czwartek. Arsenal – Valencia 3:1
Zaczęło się udanie dla drużyny Marcelino: Mouctar Diakhaby zamknął na dalszym słupku przedłużenie zagrania i głową z bliskiej odległości skierował piłkę do bramki. Była dopiero 11. minuta.
Kanonierzy szybko się otrząsnęli. Instynktem strzeleckim w 18. i 26 min. wykazał się Alexandre Lacazette. Pierwsza zdobycz była wypracowana głównie przez partnera Francuza z ataku, Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Przy drugiej asystentem był dośrodkowujący piłkę Granit Xhaka. Z Valencii wyraźnie zeszło w tym momencie powietrze i nie przypominała drużyny, która tak efektownie prezentowała się na początku meczu.

Druga odsłona nie była raczej obfitująca w udane, składne akcje.

Nie mogę za to wyjść z podziwu dla władz Arsenalu, które przejawiają anielską cierpliwość względem człapiącego po boisku Mesuta Özila. Jak ten gość zarabia 350 tysięcy funtów tygodniowo, skoro do gry nie wnosi praktycznie nic… Wracajmy rychło do meczu.

Końcowy wynik ustalił w doliczonym czasie Aubameyang, który uderzeniem z powietrza z kilku metrów wykorzystał uprzednie błędy obrony i bramkarza Nietoperzy.

W równolegle toczącym się spotkaniu, którego jednak nie oglądałem, Eintracht Frankfurt zremisował przed własną publicznością z Chelsea 1:1. Najpierw na prowadzenie wyprowadził gospodarzy Luka Jović. Wyrównał tuż przed zejściem na przerwę Pedro.

Paweł Król