Finał Ligi Mistrzów na Wembley. Serce z Borussią, rozum za Bayernem

No cóż, Slowfoot przeważnie nie podejmuje tematów bieżących (wolimy zająć się trzecią ligą Albanii z 1967 roku), ale tym razem okazja jest wyjątkowa.

Finał Ligi Mistrzów, i to ze znaczącym udziałem naszych własnych, biało-czerwonych orłów. Czy w sobotni wieczór na Wembley okaże się, że orzeł może?

Jako że decydujące spotkanie odbywa się w świątyni futbolu, mocno do akcji wkroczyły media z ojczyzny futbolu.

Władającym językiem Szekspira, mocno polecam wywiad, którego „Guardianowi” udzielił Jürgen Klopp – KLIK!

I nie dlatego, że podobają mi się jego przeszczepione na czoło włosy, czy nawet dlatego, że wolałbym, żeby to Borussia okazała się lepsza (pewnie jak 99% rodaków), ale ponieważ rozmowa ta wyróżnia się spośród zwyczajowych pogadanek, w których dominuje słodkie pierdu-pierdu: będziemy się starali, damy z siebie wszystko, szanujemy klasę rywala, ale zagramy bez respektu dla niego….

„Bayern chce być najlepszy przez najbliższą dekadę, chce stać się nową Barceloną. To jest w porządku, a to, że mają dużo pieniędzy, zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu. Ale w piłce nożnej nie ma gwarancji. Bawarczycy podkupują naszych najlepszych piłkarzy, ponieważ wiedzą, że mogą im więcej od nas zapłacić. My nie możemy sobie pozwolić na postępowanie w stylu Bayernu właśnie czy Realu Madryt i nie myśleć o podatkach. Odsuwać ten problem, żeby następne pokolenia się z nim zmagały. Musimy ciężko pracować i rozsądnie planować”.  

Chyba co nieco się pan Klopp zapędził, bo przecież Bayern płaci podatki i Real również, jako jeden z niewielu hiszpańskich klubów. Być może trenerowi BVB chodziło o wsparcie samorządu, które „Królewscy” kiedyś otrzymali – sprzedali swój kompleks treningowy, by móc spłacić milionowe długi, a potem objąć go za symboliczną kwotę w długoletnią dzierżawę.

Sytuacja jest o tyle ciekawa, że Klopp pozwala sobie na lekki pocisk w kierunku Ulego Hoeneßa. Poprzedni trener, który wygrał Ligę Mistrzów z Borussią (Ottmar Hitzfeld w 1997 roku), w ciągu roku od tego zdarzenia był już szkoleniowcem monachijczyków. Jest jednym z aksjomatów rządzących niemieckim futbolem, że objęcie trenerskich sterów w Bayernie jest najwyższym możliwym honorem w bundes-fußbalu. Zresztą sam Hitzfeld miał powiedzieć, że wyobraża sobie Kloppa w Bayernie. Ale takimi wywiadami trener BVB do tego celu się nie przybliża.

Obiektywnie trzeba przyznać, że to Bawarczycy swą postawą w kończącym się właśnie sezonie bardziej zasłużyli na zwycięstwo. Grali zdecydowanie najlepszy futbol, w półfinale Ligi Mistrzów zgnietli długo pozostającą na tronie Barçę, Bundesligę wygrali ze zdecydowaną przewagą.

Słyszę jeszcze tu i ówdzie, że ten tytuł im się należy, bo w zeszłym roku również powinni wygrać w finale z Chelsea.

Akurat z tym trudno mi się zgodzić. Tamtą przegraną Bayern poniósł na własne życzenie. Być może gdyby ich strategia obejmowała coś więcej niż oddanie piłki Arjenowi Robbenowi, który z prawego skrzydła schodził do środka i usiłował oddać strzał lewą nogą, koniec byłby szczęśliwszy. Finał roku 2012 nieco przypominał ten z 1999 (pamiętny wieczór na Camp Nou i dwa gole dla Manchester United w doliczonym czasie gry). W obu przypadkach Bawarczycy byli lepsi w polu, ale tej przewagi nie potrafili przełożyć na zdobyte gole.

Ale tym razem każdy przyzna, że są jednak faworytem. Może nie bardzo zdecydowanym, ale są…

Na szczęście obiektywizm nie ma nic do rzeczy w futbolu. Złośliwa część mojej natury podpowiada, że najbardziej zabawnym rozwiązaniem byłby samobójczy gol Robbena w ostatniej minucie; gol, który dałby puchar Borussii.

Trzeba również przyznać, że tym razem holenderski skrzydłowy jest w znacznie lepszej formie niż rok temu, bardziej niż wtedy gra dla zespołu. Ponadto na drugim skrzydle ma wielkie wsparcie we Francku Ribérym, który wydaje się być w życiowej formie…

Jeśli Bayern przegra, wyjdzie na czoło pewnej niechlubnej tabeli. A mianowicie najczęściej pokonywanych klubów w finale najcenniejszego europejskiego pucharu. W tej chwili Bawarczycy są w tej klasyfikacji na równi z Juventusem i Benficą, mając na koncie pięć finałowych niepowodzeń.  Przegrają w Dortmundem i zaliczą szóstą przegraną w siódmym z ostatnich finałów, którym przyszło im wystąpić. Każda z tych przegranych była niespodzianką, może oprócz tej z Interem w roku 2010.

Jestem tak podjarany tym finałem, ze nawet aż tak bardzo mi nie przeszkadza, że rodzina UEFA przeniosła na sobotę mecz, który powinien odbywać się w środę. Szczerze powiedziawszy, to przełknę nawet porażkę BVB, o ile będziemy mieli szansę obejrzeć dobry, ofensywny mecz.

Klub z Dortmundu potwierdził, że w finale nie zagra kontuzjowany Mario Götze, ale czy to aż tak wielka strata? Piłkarz, który zaraz przechodzi do Bayernu, nazywany jest „niemieckim Messim”, ale szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, dlaczego.

No i najważniejszy powód, który każe kibicować BVB. To finał Ligi Mistrzów i jak sama nazwa wskazuje, powinni w niej grać mistrzowie. Borussia była mistrzem swego kraju w sezonie 2011/12, a Bayern nie.

I na koniec trzy łyki statystyki. Grzechem byłoby nie wkleić dwóch tabelek przedstawiających historię starć niemiecko-niemieckich w europejskich pucharach, pożyczonej ze świetnej strony beyondthelastman.com, którą gorąco polecamy.

1

oraz

2

Maciej Słomiński