Fiński skok
I nie mam na myśli skoków narciarskich… w wydaniu Suomi.
Piłki jest tyle i stała się taka szybka, że nie sposób nadążyć za wszystkimi wydarzeniami. Nie tak dawno odbywały się na Węgrzech mistrzostwa Europy do lat 17, w których najlepsi okazali się Niemcy. Niemal równolegle w Argentynie, gdzie triumfował Urugwaj, rywalizowali dwudziestolatkowie o prymat na świecie. Aktualnie Rumunia wraz z Gruzją goszczą kadry do lat 21, które powalczą o tytuł mistrzowski Starego Kontynentu.
Ledwo zakończyły się także klubowe rozgrywki w Europie, a już piłkarze musieli sposobić się do udziału w meczach Ligi Narodów. Nikt nie zapomniał również o eliminacjach do Euro 2024 w Niemczech. Można powiedzieć, że mieliśmy napięty terminarz przed krótkimi wakacjami.
Nadmieniłem o tym, ponieważ wybrane mecze jednak oglądam. Dlatego chciałbym jakoś do ostatnich spotkań nawiązać, skupiając się nade wszystko na reprezentacji Finlandii.
Ciągłość pracy selekcjonera
Przypominam sobie, że jeszcze za kadencji Adama Nawałki: dokładnie 26 marca 2016 roku, czyli przeszło siedem lat temu, Polacy rozegrali we Wrocławiu towarzyski mecz właśnie z Finami, gromiąc ich 5:0. Wówczas asystentem popularnych „Puchaczy” był Markku Kanerva, który od grudnia tamtego roku do dzisiaj nieprzerwanie prowadzi Finów. Wniosek nasuwa się taki, że w kraju tysiąca jezior nie brakuje stabilizacji oraz zwyczajnej cierpliwości. Takowa zresztą została im wynagrodzona, bowiem rodacy Jariego Litmanena kilka lat później pod wodzą Kanervy uzyskali historyczny awans na Euro 2020. W przełożonym o rok turnieju nie zaprezentowali się najgorzej: w ostatecznym rozrachunku potrafili wyprzedzić Rosję, ale z grupy B nie wyszli. Trzy punkty mogli zawdzięczać pierwszemu spotkaniu, w którym niespodziewanie i w dramatycznych okolicznościach – z uwagi na reanimację Christiana Eriksena – pokonali 1:0 Danię; zwycięskie trafienie i zarazem jedyne dla Finlandii w całym turnieju zaliczył Joel Pohjanpalo. W kolejnych dwóch meczach przegrali 0:1 ze „Sborną” oraz 0:2 z Belgią. W fińskim związku nikt za to najwidoczniej nie myślał o pożegnaniu się z selekcjonerem.
Co do Polski w tym kontekście, biorąc pod uwagę okres po mundialu w 2018 w Rosji, można by już tworzyć małą wyliczankę na tym stanowisku, ilu to ludzi się przewinęło… jak całe sztaby się zmieniały. W każdym razie dwukrotnie na portugalskie.
Niezwykle wyrównana grupa
W eliminacjach do przyszłorocznego Euro Finlandia znalazła się w grupie H, w której jej rywalami są Dania, Irlandia Północna, Słowenia, San Marino i Kazachstan. Trochę niespodziewanie, po czterech rozegranych kolejkach, jawi się ona jako dość zacięta. O ile można było przypuszczać, że największym faworytem będą Duńczycy, o tyle nie każdy brał poważnie do ewentualnego awansu Kazachów, którzy w tym momencie zajmują miejsce drugie, zaraz za Finami. Jesienne mecze zapowiadają się więc interesująco.
Dwie ostatnie rywalizacje liderujących Finów miałem okazję obejrzeć. Najpierw pokonali oni na Stadionie Olimpijskim w Helsinkach Słoweńców 2:0. Kilka dni później planowo wygrali wysoko z San Marino 6:0; trzy gole po wejściu z ławki rezerwowych zdobył Daniel Håkans. Po niemalże półmetku sytuacja tej reprezentacji przedstawia się zatem obiecująco, chociaż na radość z uzyskania promocji jeszcze należy poczekać i – jakby w fińskim stylu – podejść do oceny chłodno, bez hurraoptymizmu. Mimo wszystko szansa na drugi awans w historii otwiera się przed Suomi całkiem spora.
Tytułowy skok
W tytule chciałem położyć akcent na to, że piłkarze Finlandii wyszli z przeciętności tudzież średniactwa. Nie stali się może wybornymi technikami z dnia na dzień. Nie pokonują także potentatów. Jednak wzbili się na niezły poziom w europejskiej piłce. Siłą kadry Kanervy wydaje się dobrze rozwinięta organizacja gry; współpraca pomiędzy poszczególnymi zawodnikami, a co za tym idzie – formacjami. Mam wrażenie, że jest to niewdzięczna ekipa do pokonania nawet dla tych/przez teoretycznie silniejszych.
Poza tym w kadrze Finów panuje świetna atmosfera. Nikt nie narzeka i na zgrupowania kadrowicze przybywają z uśmiechem.
Warto również nawiązać do opinii samych zawodników odnośnie fińskiej publiczności, która coraz liczniej wypełnia stadiony. Chwalą oni bardzo doping i wsparcie z trybun, jakie okazują im fani. Gdybym miał podzielić się tutaj własną obserwacją na podstawie przekazu telewizyjnego, to powiedziałbym, że pochwały reprezentantów nie są przesadzone. W każdej minucie wyczuwało się, że piłkarze nie grają… w teatrze.
Probierzem młodzież
Do wszystkich wymienionych na wstępie rozgrywek dołożyłbym towarzyskie spotkanie drużyn młodzieżowych (do lat 21) Polski i Finlandii, które odbyło się 15 czerwca w Warszawie na stadionie Polonii. Zakończyło się wprawdzie remisem 1:1, ale wyrównanie młodym Polakom zapewnił dopiero w 90. minucie z rzutu karnego Szymon Włodarczyk. Moje obserwacje nie stawiają jednak reprezentacji Polski prowadzonej przez – nomen omen – Michała Probierza w pozytywnym świetle. Raczej to goście przez 75 minut sprawiali znacznie lepsze wrażenie. Nie powiem, że stworzyli dużo dogodnych sytuacji podbramkowych, za to już w rozumieniu gry zaprezentowali się na tle Polaków korzystniej. W ich akcjach nie było tyle chaosu i niezrozumienia, ile u nas. Wyglądało to tak, jak by każdy z nich dokładnie wiedział, co tego dnia robi na boisku. Niby podstawa, lecz niekoniecznie to samo można było powiedzieć o postawie „Biało-Czerwonych”.
Taka drużyna w teorii powinna być bezpośrednim zapleczem dla pierwszej reprezentacji. Z niej powinni wyłaniać się następcy dla starszych zawodników, którzy w bliskiej perspektywie staną się oldbojami. Myślę natomiast, że problem – jeśli chodzi o Polskę – nie leży w tym, iż całkiem jesteśmy narodem niezdolnym do sportowej rywalizacji; jakimś słabeuszem piłkarskim. Kłopot widzę po stronie właśnie wspomnianej wcześniej poniekąd boiskowej inteligencji albo wprost mądrości, która nierzadko płata figle nie tylko młodym reprezentantom, o czym mogliśmy boleśnie przekonać się w Kiszyniowie…
Paweł Król