Futbolowe wstawki w filmach fabularnych (7)

Dzisiaj będzie o filmie noszącym intrygujący tytuł…

„Księżyc Jowisza” (Jupiter holdja) gościł na ekranach polskich kin, ale furory raczej nie zrobił. Obejrzałem go kilka miesięcy temu w domowych warunkach. Co zobaczyłem i czego się dowiedziałem, o tym poniżej.

Dynamiczny początek: stłoczona grupa osób, po zmierzchu, próbuje nielegalnie przedostać się na Węgry. Wśród nich jest młody Syryjczyk o imieniu Aryan.

Ma pecha, jak może się wydawać, bo na ostatniej prostej zostaje dosłownie podziurawiony jak sito od pocisków wystrzelonych przez stróża prawa.

Kiedy okazuje się, że wcale nie umarł, jego „zmartwychwstanie” robi olbrzymie wrażenie na skorumpowanym doktorze Sternie, który od razu zauważa w nim potencjał do rychłego wykorzystania.

Od tego momentu obywatel Syrii staje się towarzyszem podróży podstępnego człowieka po Budapeszcie, który jednak wraz z rozwojem akcji ulegnie mentalnej i być może duchowej przemianie.

Pierwszy z nich może pomóc zarabiać pieniądze drugiemu, ponieważ jest zdolny do… wszystkiego: nie jest straszna mu śmierć i potrafi unosić się nad ziemią.

Pozostańmy przy dużym skrócie, przechodząc do sceny, która spełnia minimalne kryteria, żeby znaleźć się w tym cyklu.

Jedna z miejskich wizyt wspomnianej dwójki u chorego, w którego lokum niemal każdy metr kwadratowy jest ozdobiony w ten czy inny sposób emblematami Lazio („niemal każdy” to pewna przesada, ale czy samo pisanie nie jest czasami po prostu zajęciem wyolbrzymionym?; koszulka meczowa za to wisi na sto procent).

Owa wizyta od 51:52 na załączonym materiale:

W wyniku szoku, jaki wywołało zatrzęsienie domu praktycznie na zawołanie, co można zawdzięczać osobliwej prezentacji zdolności Aryana, węgierski fan rzymskiego klubu niedługo później skacze z okna…

A jeśli mowa o Lazio, to we mnie przeważnie dwa skojarzenia rozbudza: wspaniała gra Pavla Nedvěda oraz dzielenie stadionu Olimpijskiego z Romą.

Sam „Księżyc Jowisza” to kolaż kina gatunkowego. Znajdziemy w nim elementy rodem z science fiction, jak i dreszczowca z błyskotliwymi scenami pościgów.

Reżyser Kornél Mundruczó w kilku miejscach próbuje ocenić kondycję przedstawionego świata. Zauważa krótkowzroczność szeroko pojętego Zachodu, który potrafi patrzeć na sprawy poziomo, doraźnie, bez spojrzenia pionowego – w górę, gdzieś w opatrzność. I choć nie brakowało komentarzy, że taka sugestia jest czystą ironią ze strony autora m.in. filmów „Delta” i „Biały Bóg”, to mnie w taką teorię nie chce się do końca wierzyć…

Więcej informacji o filmie i samym autorze w tym miejscu.

Paweł Król