Gary Speed 1969-2011

27 listopada 2011 r. był smutnym dniem dla futbolu. Odszedł jeden z moich ulubionych piłkarzy.

Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, gdy dowiedziałem się o samobójstwie Gary’ego Speeda, były słowa menedżera Liverpoolu Billa Shankly’ego o ważności futbolu.

„Some people believe football is a matter of life and death. I’m very disappointed with that attitude. I can assure you it is much, much more important than that”.

Niewiele osób wie, że to był żart. To był żart, ludzie! Futbol to jedynie rozrywka. Są rzeczy o wiele ważniejsze.

Śmierć byłego zawodnika Leeds United przyniosła refleksję o coraz większej liczbie samobójstw ludzi związanych ze sportem. Skończył ze sobą Robert Enke dwa lata wcześniej, również w listopadzie 2011 r. próbował sędzia Babak Rafati… Depresja i samobójstwo nigdy nie są logiczne, ale powiedzmy, że dwóch powyższych miało motywy: pierwszy długo leczył się na depresję, drugi, obwołany „najgorszym sędzia Bundesligi”, żył w stresie. Ale Speed? Gary Speed? Jeden z moich ulubionych piłkarzy; w czasach, gdy miałem taką klasyfikację, jak „ulubieni piłkarze”…

Przed reprezentacją Walii, którą Speed osierocił (obok dwóch synów), rysowały się najlepsze od lat perspektywy, co zresztą stało się ciałem na francuskim Euro w roku 2016.

Fani Cymru dzielili się na cztery kategorie:
a) ci, którzy uważali go za najprzystojniejszego selekcjonera;
b) ci, którzy uważali go za najgrzeczniejszego selekcjonera;
c) ci, którzy uważali go za najlepszego selekcjonera;
d) kombinacja trzech powyższych.

Niepisane prawo mówi, że o zmarłych mówi się wyłącznie dobrze. Gary’ego Speeda ta reguła nie obowiązuje. O nim mówi się dobrze nie dlatego, że nie żyje, tylko dlatego, że był dobrym człowiekiem.

Przejrzałem internet – nie tylko nekrologi, ale również archiwalne zasoby – i nigdzie nie znalazłem negatywnej informacji na Jego temat. W Swansea przed meczem z Aston Villą minuta ciszy po jakichś pięciu sekundach zmieniła się w burzę oklasków na stojąco…

Gary Speed był prawdziwym dżentelmenem, co jest rzadkością wśród dzisiejszych sportowców. Gdy był piłkarzem klubu, któremu kibicował w dzieciństwie, Evertonu, poważali go fani Liverpoolu; gdy grał w Newcastle, szanowali w Sunderlandzie; gdy wypłynął na szerokie wody w Leeds, nawet fani Manchester United nie dali rady go nie lubić. Tak, tak… To nie pomyłka: Leeds i Man Utd to wielcy rywale, mimo że „Pawie” mocno ostatnio podupadły. Teraz z Marcelo Bielsą (i Mateuszem Klichem!) znów wzbijają się do lotu.

Znani sportowcy dorastają razem z nami. Gary’ego Speeda „poznałem” w barwach Leeds United na początku lat 90. The Peacocks wygrały mistrzostwo Anglii w 1992 r., w ostatnim sezonie, gdy pierwsza liga nazywała się tak, jak powinna się nazywać – „First Division”. Na ostatniej prostej Leeds niespodziewanie wyprzedzili Man Utd. To był ostatni sezon przed utworzeniem Premier League.

Ach, co to była za drużyna! W bramce John Lukic. W środku obrony czarnoskórzy Chris Fairclough i Chris Whyte, Mel Sterland i Tony Dorigo na bokach. W pomocy, w środku, Szkoci Gordon Strachan i Gary McAllister, Anglik David Batty i Gary Speed właśnie. W ataku Lee Chapman i (uwaga!) Éric Cantona, który potem zdradził i odszedł do „Czerwonych Diabłów”. Armadą dowodził Howard Wilkinson, który zapytany po śmierci Speeda w radiu o to, jak się czuje, nie mógł wydusić słowa…

1

Oczywiście nie będę udawał, że znałem Speeda osobiście, ale powiedzmy, że znam kogoś, kto zna kogoś, kto go znał. Ta osoba miała okazję często pracować przy medialnej obsłudze reprezentacji Walii, wtedy gdy Walijczyk w niej grał, jak i gdy został jej selekcjonerem. Do ostatniej chwili Gary był w świetnej formie, zawsze uśmiechnięty, zawsze dostępny dla mediów, mogący bez końca rozdawać autografy dzieciom. A on po prostu idealnie ukrywał swoje problemy…

W takich chwilach słowa stają się zbędne. Dlatego tu stawiam kropkę. REST IN PEACE.

Maciej Słomiński