Gorszy od Hitlera

„W moim pokoju wyje pies / Latają muchy, radio fajans rżnie / Między ścianami jeden krok / Za oknem widać drugi blok / Co za nuda”, śpiewał kiedyś zespół PRL.

No właśnie, nuda. Trudno ją zwalczyć (auto)biografiami piłkarzy. Zdarzają się wyjątki (Andrzej Iwan, Zlatan Ibrahimović, Paul Merson, w przyszłości pewnie Joey, sorry, Joseph Barton), ale zazwyczaj mamy do czynienia z piarowską nudą straszniejszą niż komentarz Wojciecha Jagody. „Anpfiff” Haralda „Toniego” Schumachera może nudy całkowicie nie zabije, ale lektury tej książki raczej nie uznacie za stratę czasu.

Do przeczytania autobiografii byłego wybitnego bramkarza, która wyszła u nas pod tytułem „Gryźć trawę” (jak widać, już wtedy wydawcy woleli dać tytuł w ich mniemaniu bardziej efektowny niż oryginalny. Inna sprawa, że słowo „anpfiff” oznacza nie tylko gwizdek rozpoczynający mecz, ale i „burę”, więc znalezienie dobrego polskiego tłumaczenia tytułu jest chyba niemożliwe. A może się mylę? Niech wypowie się jakiś germanista), skłonił mnie felieton Pawła Zarzecznego. Właściciel ośmiu łazienek i takiego samego auta, jakim może pochwalić się Victoria Beckham, pisał, że Toni w swym dziele tak oto podsumował kolegę z reprezentacji: „Olaf Thon jest po prostu głupi”. Zachęcony bezkompromisowością i lakonicznością stwierdzenia, po jakichś trzech latach wreszcie kupiłem książkę. Okazało się, że Zarzecznego pamięć nieco zawiodła – Schumacher nieco inaczej wyraził się o koledze z reprezentacji. A jak? O tym potem.

Książka stara, ale jara. No to jedziemy…

Bohater jednej akcji
Są piłkarze, których pamięta się z powodu jednej akcji czy jednego turnieju. Byli po prostu co najwyżej dobrzy, ale raz w życiu piłka „siadła” im na nodze jak nigdy albo nie wiedzieć czemu nagle zaczęli rozgrywać genialne mecze podczas mistrzostw świata czy Europy, choć w swej lidze nigdy przesadnie nie błyszczeli. Schumacher ma na koncie triumf w ME, dwa finały MŚ, dwie wygrane Bundesligi (w 1996 r., będąc trenerem bramkarzy Borussii Dortmund, wszedł na boisku w meczu kończącym rozgrywki i tym samym, w wieku 42 lat, został najstarszym mistrzem w historii ligi niemieckiej), zdobywał Puchar Niemiec, w Turcji również wygrał ligę jako zawodnik Fenerbahçe. Jest uznawany – obok Seppa Maiera i Olivera Kahna – za najlepszego golkipera w historii Niemiec. A kojarzony jest właściwie z jednym zagraniem.

Zanim zacząłem czytać „Anpfiff”, celowo nie przypomniałem sobie faulu Schumachera na Patricku Battistonie w półfinale MŚ ’82. Nie chciałem czytać jego zwierzeń, patrząc na byłego gracza 1. FC Köln przez pryzmat tego zdarzenia. Gdy opowiadałem Tacie, który świetnie zna się na piłce lat 80. i doskonale pamięta mecze i piłkarzy z tamtych lat, że Schumacher pisze, że tak naprawdę nie chciał zrobić krzywdy Francuzowi, ten z miejsca stwierdził, że Niemiec opowiada bzdury. Zobaczcie sami:

Według mnie usprawiedliwiać go po tym zagraniu, to jakby przyznać Order Uśmiechu Stefanowi Niesiołowskiemu. Nic dziwnego, że Niemiec był uważany we Francji za gorszego od Hitlera. Na YouTube’ie można przeczytać pod powyższym wideo wspomnienie kibica, który oglądając mecz jako dziecko, myślał, że Schumacher zabił Battistona. Toni, jak twierdzi, nie oglądał powtórki tej akcji w czasie pisania książki. A szkoda. Może nie nazywałby tego bandyckiego zagrania „faulem”. Właśnie tak: Niemiec, opisując zdarzenie, umiejscowił słowo faul w cudzysłowie.

Ani przeprosiny bramkarza ani fakt, że – jak twierdzi – zaprzyjaźnił się potem z Battistonem (Francuz w ubiegłym roku, gdy Niemcy grały towarzysko z „Les Bleus”, stwierdził że wybaczył Schumacherowi ale dodał też, że niespecjalnie chce się z nim spotkać), nie sprawiają, że na to co zrobił koledze po fachu, patrzy się z mniejszym niesmakiem. Chociaż… Ostatnio namnożyło się dziennikarzy i kibiców, którzy za „wjazd” korkami w brzuch wcale nie wyrzucaliby z boiska.

Faul na 56-krotnym reprezentancie Francji i cała otoczka wokół tego zdarzenia to najważniejsza część książki. Bardzo ciekawa, ale jednak przegrywająca z zapisem wideo ukazującym „popis” Toniego.

Dziwki, kasa, doping
„Życie to tylko dziwki i kasa” – rapował kiedyś Ice Cube. Nie inaczej z życiem piłkarza, choć należałoby tu jeszcze dodać doping. Zacznijmy od kobiet…

„Jeśli komuś rozporek już o mało nie pęknie, to wszystko mu jedno w jaki sposób przygruchał sobie kobitkę. Nieważne, czy dała z powodu jego zielonych oczu, atletycznych barów, czy pięknie rzeźbionej piłkarskiej łydy. A może powodem była wspaniała czuprynka? Jemu to kompletnie zwisa! Grunt, że sobie «ulżył». Wymaganie wielotygodniowej abstynencji jest nieludzkie i oznacza pogwałcenie praw natury. Najbardziej rzeczowe rozwiązanie to właśnie płatne «panienki»”.Schumacher nie ma wątpliwości, że lepsza zorganizowana „miłość” niż „franca” albo „inny syfilis”.

Jeżeli chodzi o pieniądze, to niemiecki bramkarz – nie jest w tym momencie przesadnie oryginalny – zarzuca młodym łatwą kasę i brak ambicji. Skąd my to znamy? Wystarczy poczytać jakikolwiek wywiad z naszymi byłymi gwiazdami, które wygrały tę czy tamtą ustawioną ligę. Według nich młodzi za dużo zarabiają, a za mało biegają. Czyli dokładnie jak według Haralda. „«Wielu piłkarzy to leniwe wory! A niektórzy z nich są w dodatku bardziej głupi, niż ustawa przewiduje»” – cytuje wypowiedziane kiedyś przez siebie słowa Toni. I dodaje, a my nawiązujemy do wstępu: „Olaf Thon może tu być koronnym przykładem. Przychodzi do mnie nabzdyczony i pyta:
— Twoim zdaniem ja też zaliczam się do «leniwych worów»? (…)”.
Schumacher odpowiada „nadętemu pawiowi”: „— Jeśli ci to pasuje, to proszę bardzo”.

Bramkarz utyskuje, że „nieopierzonych” rozpieszcza się, płacąc im rocznie od 50 do 70 tys. marek, a „młodzi panicze” nie mają ambicji i woli zwycięstwa. Swoją drogą, śmieszyć muszą dziś te liczby. 50 albo 70 tys. marek. Ot, dzisiejsza tygodniówka średniej klasy kopacza.

I trzecia kontrowersja. Jak walić, to z grubej rury. „W piłce nożnej też stosuje się doping – ale oczywiście nikt o tym nie mówi, temat jest zakazany, tabu.
Przyznaję się całkiem szczerze: w czasie treningów wypróbowałem środek o działaniu dopingującym. Środek nazywa się captagon” – oznajmia Schumacher.

Bramkarz pisze o „nadmiernej opiece medycznej”, jaką zapewniono piłkarzom reprezentacji Niemiec podczas MŚ w Meksyku. „Oprócz tabletek roiło się od zastrzyków. Sam profesor Liesen zrobił ich coś ze trzy tysiące”. No właśnie, doping w futbolu. Niby nie jest to wielki problem, bo przecież dzięki niemu nie oddasz strzału z woleja w okienko ani nie podasz celnie na 50 metrów. A jak jest naprawdę? Schumacher pisze, że „(…) doping jest nie tylko groźny dla życia, ale także poniżający”. Pisanie o nim potrafi też wkurzyć futbolowych decydentów. Po wydaniu książki Toni musiał pożegnać się i z 1. FC Köln, i z „Die Mannschaft”.

Krytyka ciekawsza od reform
Schumacher w swej autobiografii nie zajmuje się wyłącznie faulem na Battistonie i wszelkimi kontrowersjami z piłkarskiego światka. Charyzmatyczny bramkarz przedstawia swoje, mniej lub bardziej sensowne recepty uzdrowienia niemieckiego futbolu. „Po co uzdrawiać niemiecki futbol?”, ktoś zapyta. No tak, dziś służy on jako przykład niemal dla wszystkich. Trzeba jednak napisać, że „Anpfiff” powstał, gdy Niemcy borykali się z takimi problemami jak; mała frekwencja na stadionach (za którą winę miała ponosić telewizja produkująca kibiców w kapciach). Same stadiony, poza wyjątkami, miały standardy raczej z Trzeciego Świata. Po ponad 25 latach widać, że problem frekwencji na meczach ligowych w Niemczech został rozwiązany. Nie będę pisał, że to jakaś nadzieja dla naszej ekstraklasy.

Umówmy się, reformatorskie zapędy to nie jest najciekawsza część „Gryźć trawę”. Schumacher bardziej przykuwa uwagę, pisząc o tych, którzy zaleźli mu za skórę. Na przykład Willi Schulz, wtedy „kolumnista”, czyli zapewne dzisiejszy felietonista „Welt am Sonntag”. „Willi Schulz to były piłkarz, (…) któremu zdarzało się mylić piłkę z golenią przeciwnika. Widocznie na stałe weszło mu to w krew. Do dziś podobno zatrudnia się specjalnych ludzi, których jedyne zajęcie polega na wygładzaniu dziur w murawie wytartych kołkami butów Schulza”. Dostało się też Paulowi Breitnerowi, który „(…) siedzi na trybunach upozowany nieco na Boga Ojca i przemyka przez szatnię niby Duch Święty, ale kiedy potem chwyta za pióro, wychodzą z tego przeważnie nic nie mówiące, słabe merytorycznie artykuły, poprzetykane tu i ówdzie belferskimi pouczeniami”. Złośliwości Haralda Schumachera to zdecydowanie najmocniejsze kawałki „Anpfiffu”.

***

Są w „Gryźć trawę” lepsze i gorsze fragmenty, ale warto po książkę sięgnąć (dostaniecie ją za parę złotych), bo dowiemy się z niej zdecydowanie ciekawszych rzeczy niż tego, że Cristiano Ronaldo cierpi na obsesję doskonałości, a Barça jest dla Xaviego całym życiem.

Toni Schumacher pisze, że „niczego mu życie nie oszczędziło”, że chce być jak Rocky (to jego ulubiony film), „żaden tam słabeusz”. Czasem zdobywa się na niecodzienną dla piłkarza refleksję („Nie każdy z tych, co przychodzą na stadion, myśli tylko o sporcie, ale też nie każdy z tych, co przychodzą do kościoła, myśli wyłącznie o Bogu”). „W sumie to Schumacher da się nawet lubić, chwilami przypomina Mourinho”, tak sobie myślałem podczas lektury. No ale potem włączyłem filmik z Battistonem…

***

Toni Schumacher: „Gryźć trawę” („Anfpiff”; tłum. Ryszard Turczyn); wydawnictwo Iskry, Warszawa 1988; oprawa: miękka; s.162.

pl

Marcin Wandzel