Historia pewnej fotografii (22)

Przez lata ten klub był wylęgarnią talentów. Ale nie tylko z młodzieżą potrafiono tam pracować…

Mowa o Southampton FC, popularnych „Świętych”. Aktualnie drużyna prowadzona przez Ronalda Koemana, po wielkich zmianach kadrowych, rozgrywa udany sezon. To właśnie z tego portowego miasta na piłkarskie salony trafiali tacy utalentowani zawodnicy, jak Theo Walcott czy Gareth Bale. Pod koniec lat 90-tych kibice z nieistniejącego już stadionu The Dell mogli oklaskiwać przybyłego ze Skonto Ryga filigranowego napastnika, Mariansa Paharsa…

Mierzący 175 cm, ruchliwy i bardzo szybki gracz stanął na czele linii ataku (chociaż w gwoli ścisłości należy wspomnieć, że typowo „na szpicy” ustawiony był James Beattie – człowiek o żelaznej kondycji, który przed futbolem zajmował się pływaniem). Prezentował się na tyle dobrze, że szybko zaskarbił sobie sympatię miejscowych fanów. Został ponadto pierwszym piłkarzem z Łotwy, który zadebiutował w Premier League. Wcześniej, jeszcze przed przybyciem do Southampton, ochrzczono go „łotewskim Michaelem Owenem”. Interesowało się nim wówczas kilka klubów z Europy. Ostatecznie trafił w szeregi „Świętych”. Zarekomendował go ówczesnemu menedżerowi SFC Dave’owi Jonesowi selekcjoner Łotyszów, Gary Johnson (z dat wynika, że w nowym millenium był opiekunem Bartosza Tarachulskiego w Yeovil Town). Ciekawe, że Anglik Anglikowi polecił. Ale z drugiej strony obecność trenerów z Anglii na terenach Łotwy to żadna nowość, jeśli weźmiemy pod uwagę, że pierwszy klub założył tam w 1907 roku Harold Hall.

Pahars trafił na testy, a następnie potwierdził swoją przydatność w meczu rezerw z Oxford United wygranym 7:1. Popisał się wtedy hat-trickiem. Lokował piłkę w siatce po uderzeniach głową oraz prawą i lewą nogą.

800 tysięcy funtów wpłynęło do kasy Skonto. I Pahars, pomimo początkowych trudności związanych z uzyskaniem pozwolenia na pracę, wreszcie mógł sprawdzać się z najlepszymi. W bojach już znacznie trudniejszych od rywalizacji na szczeblu przeznaczonym dla niemieszczących się w pierwszym składzie czy dochodzących do siebie po kontuzjach piłkarzy…

Potrafił się w nowych warunkach odnaleźć. Jego debiut przypadł na wyjazdowe spotkanie z Coventry City w kwietniu 1999 r. Wszedł w 70. minucie. Niespełna dwa tygodnie później poznała go miejscowa publiczność w Southampton, kiedy walnie przyczynił się do uzyskania punktu w meczu przeciwko Blackburn Rovers, zdobywając decydującą o remisie bramkę. W tym samym sezonie jeszcze, w którym to „Święci” do końca drżeli o utrzymanie w elicie, dwukrotnie wpisał się na listę strzelców w wygranym meczu ostatniej kolejki z Evertonem 2:0. Dzięki temu status „pierwszoligowca” został zachowany…

Kolejny sezon (1999/2000), do którego przystąpił już od początku rozgrywek, Paharsa w klubie był równie obiecujący. Rozegrał w nim 33 ligowe mecze, w których trafiał 13 razy. W sumie, w ciągu kilku lat gry „Bałt” urodzony na terenie obecnej Ukrainy rozegrał dla Southampton (nie licząc występów w lidze Championship) 128 meczów, w których 42 razy pokonywał bramkarzy rywali.

Udane występy Paharsa przerwały problemy z kontuzją kostki. O jego klasie można by napisać więcej, mimo iż nie grał dla „wielkich firm”. Na angielskiej ziemi rozgrywał wyborne zawody. Cztery razy zdobywał gole w meczach z Manchester United i Evertonem. Dwukrotnie znajdował sposób na Liverpool, a pięciokrotnie na Newcastle. W kadrze Łotwy 75 gier i 15 goli. Po zakończeniu kariery zajął się trenerką. Niedawno prowadził młodzieżową reprezentację swojego kraju, teraz prowadzi pierwszą – od 2013.

Zdjęcie główne przedstawia radującego się ze zdobytego gola bohatera tego odcinka. Manifestacja radości przykuła moją uwagę. Ten niewyszukany gest, biorąc pod uwagę przydomek klubu, na tyle mi się spodobał, że postanowiłem o tym piłkarzu przypomnieć. Marians Pahars wyraźnie na to zasługiwał. Klubowym skautom życzymy zaś jak najlepiej w poszukiwaniu piłkarskich talentów. Oby i na nasze boiska znajdowali drogę gracze formatu Artjomsa Rudneva, który to niegdyś był postrachem nawet dla Juventusu…

Paweł Król