Jak Legia dostała w Molde
I znów włącza się polska dyscyplina sportu: gdybanie… Co by było, gdyby Legia grała w piłkę od pierwszej, a nie czterdziestej szóstej minuty?!
Legia Warszawa awansowała do fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy i trafiła na norweski zespół Molde FK. Nie było to złe losowanie, bowiem można było trafić m.in. na Ajax AFC czy Olympiakós SFP. Legia z Norwegami grała w pucharach dwanaście razy (sześć dwumeczów) – przegrała dwa, oba mecze w Trondheim. O starciu w fazie grupowej Ligi Mistrzów 1995/96 pisaliśmy tutaj.
Z Molde legioniści rywalizowali w sezonie 2013/14. Była to trzecia runda eliminacji Ligi Mistrzów. W pierwszym meczu w Norwegii warszawianie wyrwali bramkowy remis, w rewanżu świetnie spisywał się słowacki bramkarz Legii Dušan Kuciak i dzięki niemu legioniści przeszli do kolejnej rundy.
Bez Slisza, Muçiego i Guala
Do fazy pucharowej polska drużyna przystąpiła słabsza niż jesienią. Do Stanów Zjednoczonych (Atlanta United) odszedł defensywny pomocnik Bartosz Slisz, za którego stołeczny klub skasował ponad trzy miliony euro. Niespełna tydzień przed meczem z MFK w eter poszła wiadomość, że turecki Beşiktaş JK wyłożył 10 milionów euro za Albańczyka Ernesta Muçiego. Ofensywny pomocnik, który jesienią strzelił dwie bramki w meczu z Aston Viilą, błyskawicznie przeniósł się nad Bosfor. Z takiego obrotu sprawy cieszyła się zapewne księgowa warszawskiego klubu, trener Kosta Runjaic już mniej. Na domiar złego rozchorował się hiszpański napastnik Marc Gual, czyli człowiek, który zapewnił Legii zwycięstwo w pierwszym wiosennym spotkaniu z chorzowskim Ruchem i do Norwegii nie poleciał. Nie mógł też wystąpić Albańczyk Jurgen Çelhaka.
Zimą stołeczny klub pozyskał piłkarzy z dość egzotycznych kierunków – przy Łazienkowskiej zameldował się Japończyk Ryōya Morishita (Nagoya Gampus) oraz reprezentant Kosowa, Qëndrim Zyba (Ballkani Suharekë). Ten drugi posmakował jesienią Ligi Konferencji Europy, wystąpił bowiem w sześciu meczach fazy grupowej, przeciwko Viktorii Pilzno, GNK Dinamo (Zagrzeb) oraz FK Astana.
Pod dyktando Molde
W pierwszej połowie wicemistrzowie Polski nie istnieli na murawie Aker Stadion. Gospodarze już po kilku minutach zagrozili bramce warszawian, na szczęście Kacper Tobiasz poradził sobie z uderzeniem Kristiana Eriksena. I była to chyba jedyna udana interwencja golkipera Legii w pierwszej połowie. W 12. minucie kapitan gospodarzy Magnus Eikrem napędził na prawej stronie defensora Martina Linnesa, a ten dośrodkował w pole karne. Niestety, defensywa Legii potwierdziła, że tak jak jesienią nie jest monolitem. Francuz Steve Kapuadi był ustawiony za daleko od wbiegającego w pole karne Fredrika Gulbrandsena, który nie miał kłopotów ze skierowaniem piłki do siatki.
Gospodarze poszli za ciosem i już siedem minut później cieszyli się z drugiej bramki. Tobiasz nie okazał się Kuciakiem sprzed jedenastu lat i po akcji, którą zainicjował nietuzinkowo grający Eikrem, niepewnie interweniował po strzale Markusa Kaasy. Do odbitej piłki dopadł Gulbrandsen i bez problemów skierował ją do siatki. Nie minęło kolejne pięć minut, a było już 3:0. Tym razem autorem gola był Kaasa, który wykorzystał zagranie Eriksena z prawej strony. I tak przy drugiej i trzeciej bramce był widoczny na boisku brak Slisza, który z reguły czyścił właśnie strefę przed polem karnym. Zyba – niestety – sprawiał wrażenie nie do końca zgranego z resztą zespołu.
Norwegowie – nie licząc niecelnego uderzenia z wolnego Kristoffera Haugena i zablokowanego strzału Eikrema – oddali inicjatywę Legii. Ta rozkręcała się powoli, ale nie miała argumentów. Gdzieś tam próbował szczęścia Kolumbijczyk Juergen Elitim, ale zbyt mocno podszedł pod piłkę i strzał głową poszybował nad poprzeczką.
Renesans po przerwie
Na drugą połowę trener Runjaic wprowadził czterech nowych piłkarzy. Słusznie, bowiem nie było na co czekać – na murawie pojawili się Szwajcar Marco Burch, Rafał Augustyniak, Morishita i Bartosz Kapustka. Sporo ożywienia w grze warszawian wprowadzili zwłaszcza dwaj ostatni. Druga odsłona meczu wyglądała tak, jakby oba zespoły zamieniły się koszulkami. Niemająca nic do stracenia Legia ruszyła do przodu, i już pięć minut po przerwie po zagraniu Japończyka szczęścia próbował Maciej Rosołek, lecz jego strzał został zablokowany. W kolejnej akcji Morishita wywalczył korner, po którym piłkę głową zgrywał Artur Jędrzejczyk, lecz Burchowi nie udało się skierować piłki do siatki. Pecha miał Kapustka, którego bomba sprzed pola karnego po delikatnym rykoszecie zatrzymała się na słupku bramki Olivera Petersena. Norwegowie mieli szansę na czwartego gola – Gulbrandsen minął już Tobiasza, ale na nasze szczęście wyjechał z piłką poza linię końcową.
Legia w końcu dopięła swego – w 63. minucie, po akcji Augustyniaka (na zdjęciu) z Elitimem, piłkę na prawej stronie dostał Paweł Wszołek i dośrodkował w pole karne. Wrzutkę podbił Anders Hagelskjær, lecz na strzał z powietrza zdecydował się Portugalczyk Josué i zaskoczył bramkarza Molde. Niespełna dziesięć minut później kolejna centra w pole karne, tym razem w wykonaniu Elitima, zakończyła się na dalszym słupku, gdzie do piłki wyskoczył Augustyniak i głową zdobył kontaktowego gola dla Legii. Wicemistrzowie Polski złapali wiatr w żagle, lecz ciągłe próby dośrodkowań były wodą na młyn dla norweskich defensorów. W 90. minucie piłkę meczową na nodze miał uderzający sprzed „szesnastki” Kapustka, lecz kopnął dokładnie w to miejsce, gdzie stał Petersen. Bramkarz Molde wybił piłkę na korner. Jeszcze w piątej minucie doliczonego czasu gry w polu karnym Norwegów futbolówkę strącał Jędrzejczyk, ale nikt nie doszedł do piłki po tym zagraniu.
Mało alternatyw
Legia przegrała mecz w Norwegii, choć wcale przegrać nie musiała. Do błędu musi przyznać się Runjaic, który źle zestawił wyjściowy skład. Teraz możemy sobie gdybać, jak wyglądałaby rywalizacja w środku pola, gdyby zamiast Zyby grał Augustyniak, kreatywnego Josué z zadań ofensywnych odciążał nieco Kapustka, a zamiast pasywnego Kuna szkoleniowiec dał szansę wszędobylskiemu Morishicie. Wreszcie za niemającego wystarczających umiejętności na Europę Rosołka wystąpił Słoweniec Blaž Kramer.
Niestety, wydaje się, że w kadrze Legii nie ma wystarczająco jakościowych zmienników dla fatalnego w pierwszej połowie Kapuadiego (choć nieźle wyglądał w drugiej połowie Burch). Serb Radovan Pankov nie dał jesienią powodów, by obdarzyć go jakimś szczególnym zaufaniem.
I wreszcie trzeba się zastanowić czy abonament na miejsce w bramce musi mieć Tobiasz. Legia słynęła ze świetnych bramkarzy – począwszy od Wojciecha Kowalewskiego, przez Artura Boruca, Łukasza Fabiańskiego czy ostatnio Radosława Majeckiego. Tobiasz wypychany jest do bramki Legii nieco na siłę. Na jego konto z pewnością poszła bramka numer dwa, a i przy trafieniu numer trzy przepuścił piłkę pod brzuchem. A gdyby tak Runjaic zaryzykował i postawił na Dominika Hładuna? Były golkiper Zagłębia jakichś rażących błędów nie popełnia, jak na krajowe warunki jest niezwykle solidny. I wydaje się mniej nerwowy niż Tobiasz, co w kontekście rewanżu jest cechą niezwykle pożądaną…
15 lutego 2024, Aker stadion w Molde
1/16 finału Ligi Konferencji Europy
Molde FK – Legia Warszawa 3:2 (3:0)
Gole: Gulbrandsen 12., 19., Kaasa 24. – Josué 63., Augustyniak 72.
Molde: Oliver Petersen – Martin Linnes, Eirik Haugan, Anders Hagelskjær, Kristoffer Haugen, Mathias Fjørtoft Løvik – Kristian Eriksen, Mats Møller Dæhli (83. Eric Kitolano), Markus Kaasa (72. Eirik Hestad) – Fredrik Gulbrandsen (86. Niklas Ødegård), Magnus Eikrem (72. Veton Berisha).
Legia: Kacper Tobiasz – Artur Jędrzejczyk, Steve Kapuadi (46. Marco Burch), Yuri Ribeiro – Paweł Wszołek, Qëndrim Zyba (46. Rafał Augustyniak), Juergen Elitim, Patryk Kun (46. Ryōya Morishita) – Josué, Tomáš Pekhart (46. Bartosz Kapustka), Maciej Rosołek (66. Blaž Kramer).
Żółte kartki: Eriksen, Hagelskjær, Hestad, Linnes, Ødegård / Elitim, Josué.
Sędziował: Enea Jorgji (Albania).
Grzegorz Ziarkowski
Foto: facebook.com/Legia Warszawa