Konający tygrys

Znamienny fakt: zabieram się do pisania na temat Falcao i zapominam, jak ma na imię.

Roberto? Chyba nie tak nazwali napastnika Chelsea jego rodzice. No przecież Radamel… Wiadomo, chwilowe zaćmienie. Ale symboliczne dla tego, co stało się z Kolumbijczykiem.

Jeden z najlepszych
Pamiętam jedne z madryckich derbów Atlético – Real. Na pewno wygrane przez Królewskich (to musiało być 2:1 z 27 kwietnia 2013 roku na Vicente Calderón), bo jeżeli dobrze widzę, to Rojiblancos nigdy nie zdobyli nawet punktu w starciach z Realem, gdy w ich kadrze znajdował się El Tigre.

10-Falcao-Getty


Żonę, argentyńską wokalistkę Lorelei, nasz bohater poznał w kościele

Mniejsza o wynik. W tamtym meczu Falcao grał fantastycznie. Już w czwartej minucie zdobył bramkę, ale też co chwilę nękał Królewskich. Szybkość, technika, inteligencja, twarda gra… Pewnie nie tylko ja pomyślałem, że dobrze byłoby mieć go na Santiago Bernabéu w miejsce chimerycznego Karima Benzemy.

Medialne plotki mówiły o tym, że Kolumbijczyk trafi do Realu Madryt. Ten jednak przeszedł do… AS Monaco. Gdy trafił do Ligue 1, mówiono, że tylko dlatego, że bezpośredni transfer z Atlético do Realu źle by wyglądał. Mówiono też, że Falcao jest własnością jakiegoś konsorcjum, i tak naprawdę nie ma nic do gadania w kwestii wyboru pracodawcy.

Popatrzmy na statystyki Kolumbijczyka w Atleti. Sezon 2011/2012: 24 gole ligowe, do których należy też dodać 12 bramek w Lidze Europy, dających tytuł króla strzelców tej imprezy i puchar madrytczykom. Sezon 2012/2013 to szybkie odpadnięcie z LE, ale 28 bramek w La Liga. Więcej zdobyli jedynie pewien Argentyńczyk i Portugalczyk. Jakiś sceptyk powie: Álvaro Negredo trafił wtedy 25 razy. Ja będę się upierał: Hiszpan to nie ten rozmiar kapelusza. Radamel Falcao García Zárate bez dwóch zdań należał do najlepszych piłkarzy świata.

Głowa, lewa noga, prawa noga, szybkość, inteligencja, kopyto, podcinka… Chłop grał tak, że daj Panie Boże zdrowie.

Wszystko przez kontuzje?
W Monaco, jak i przed Madrytem – w Porto, trafiał często, choć przecież Ligue 1 to nie La Liga, więc występy El Tigre nie robiły tak wielkiego wrażenia, jak dotychczas. Dziwnie to wygląda: po trzech latach w Portugalii sportowy awans do Atlético, a stamtąd ewidentny zjazd w dół – do ligi francuskiej. Może całość składa się do kupy, jeżeli chodzi o finanse, ale ze sportowego punktu widzenia coś tu nie gra.

W księstwie swoje zaczęły robić kontuzje, w tym ta najgorsza: uraz więzadła kolanowego wykluczający Kolumbijczyka z gry od stycznia do lipca 2014 roku, łącznie z mistrzostwami świata w Brazylii (ponoć pierwszej poważnej kontuzji kolana nabawił się jako trzynastolatek). Tam w roli największej gwiazdy zastąpił go rodak grający też w ASM – James Rodríguez. Zastąpił zresztą fenomenalnie. Dziś to on, nie Falcao, gra w Madrycie.

Po tak ciężkiej kontuzji wielu zawodników nie potrafiło wrócić do formy. Wygląda na to, że i Kolumbijczyk nie da rady. W Chelsea – drugim po Manchester United angielskim klubie, do którego El Tigre został wypożyczony – również nie obyło się bez urazu: napastnik urodzony w Santa Marta na początku listopada nabawił się urazu mięśniowego. Do dziś nie wrócił do gry.

Oprócz dziwnego transferu do AS Monaco w historii Radamela mamy też inny zgrzyt: oskarżenie, o którym mogliśmy niejednokrotnie poczytać, ale raczej w kontekście zawodników z Afryki – o „przebite blachy”. Czy kolumbijski snajper faktycznie urodził się wcześniej niż w 1986 roku?

Soccer - UEFA Europa League - Final - FC Porto v Braga - Aviva Stadium

Dwa na dziesięć
W Manchester United rzeczywiście grał jak dziadek. Jakby zatracił wszystkie walory. Trafił do siatki tylko cztery razy. Na boisku wyglądał zazwyczaj nie jak tygrys, a porzucony kotek. Jego słabą dyspozycję można było zwalić na trenera MU Louisa van Gaala, który nie uchodzi za najmilszą osobę pod słońcem. Tak sobie próbowałem tłumaczyć słabą dyspozycję jednego z ulubionych zawodników: wrednym charakterem jego przełożonego.

Na Old Trafford nie wyszło, jeszcze gorzej idzie Falcao w Londynie, a przecież wydaje się, że to napastnik stworzony, by grać w lidze angielskiej. Na Stamford Bridge trafił na José Mourinho – też nie najłatwiejszego trenera na świecie, ale słynącego z dobrych relacji z zawodnikami (przynajmniej do pracy w Realu Madryt). I co? I nic. Raz były gracz Atlético trafił głową w naprawdę trudnej sytuacji, przypominając o tym, jak wspaniałym był piłkarzem. Poza tym nędza. Wyglądał słabiej niż będący bez formy Diego Costa, gorzej niż Loïc Rémy, który trafiając na Stamford Bridge, wszedł w za duże buty.

Wydaje się, że były napastnik River Plate nie ma czego szukać w Chelsea. Nawet jeśli wyzdrowieje w stu procentach, to i tak prawdopodobnie będzie słabszy od nie najsilniejszej przecież konkurencji. Nie ma już Mourinho w Londynie, ale trudno uwierzyć w to, że Guus Hiddink zechce dać więcej szans Falcao.

Autentycznie go szkoda, bo nie dość, że grał wspaniale i na dodatek ambitnie, wsadzając głowę w takie miejsca, w których mógł ją stracić, to pozbawiony był gwiazdorskich manier, a jego waleczność nie miała niczego wspólnego z byciem troglodytą, czym może pochwalić się kolejny wielki snajper Atleti Diego Costa. Brak gwiazdorskich manier to zapewne efekt nawrócenia. Młody Radamel ponoć nie był najmilszym chłopakiem w mieście.

falcao glowa

Niedawno „Guardian” przeprowadził analizę letnich transferów klubów Premier League, oceniając każdego zawodnika w skali od 1 do 10. Radamel Falcao otrzymał notę 2. Może gdyby nie główka z meczu przeciwko Crystal Palace, dostałby jedynkę.

Czy El Tigre odnajdzie się jeszcze w porządnym europejskim klubie? Dobrze by było. Ale szanse na to są, zdaje się, zerowe. Sam Jezus, dzięki któremu Kolumbijczyk nigdy nie czuje się samotnie, wydaje się być bezsilny.

Marcin Wandzel