Lecą żurawie

Reprezentacja Ugandy przez długi czas nie znaczyła praktycznie nic na tle swych kontynentalnych przeciwników.

Aby doszukać się ostatnich sukcesów piłkarskich, jakimi mogą pochwalić się mieszkańcy tego środkowoafrykańskiego państwa, należy cofnąć się do odległych lat siedemdziesiątych. Wówczas to popularne „Żurawie” regularnie uczestniczyły w rozgrywkach o Puchar Narodów Afryki. W 1978 roku Ugandyjczycy uplasowali się nawet na drugim miejscu podium, przegrywając w finale z gospodarzami tamtej edycji – Ghańczykami.

W przeciwieństwie do innych ówczesnych gwiazd Czarnego Lądu w osobach Rogera Milli, Salifa Keity czy Rabaha Madjera żaden z przedstawicieli złotej ugandyjskiej generacji nie mógł cieszyć się z występów na boiskach Europy. Wielka gwiazda tamtego zespołu, Phillip Omondi, po dziś dzień uznawany jest za najlepszego zawodnika, jakiego kiedykolwiek wydała na świat Uganda. Były reprezentant tego kraju, Sam Ssimbwa, uważa, że będący synem kenijskich imigrantów Omondi, żyjąc w innych czasach, bez dwóch zdań zapracowałby na transfer do Europy. Szczytem okazał się zaś dla niego wyjazd do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie w barwach Nadi asz-Szarika był jednym z pierwszych wartościowych piłkarzy, jacy na przestrzeni lat zawitali nad Zatokę Perską.

Wyjazd do Europy nie był w owych czasach łatwą sprawą zważywszy na dyktatorskie rządy Idiego Amina, najdobitniej ukazane w filmie „Ostatni król Szkocji”. Niedługo później w kraju rozgorzała zbierająca śmiertelne żniwo wojna domowa, w trakcie której rozgłos zyskała tzw. Armia Bożego Oporu, dlatego nie dziwi fakt, że w trakcie kolejnych dekad Uganda ani razu nie zakwalifikowała się zarówno do kontynentalnego czempionatu, jak i mistrzostw świata.

Mimo to piłkarze z kraju, którego populacja szacowana jest na około czterdzieści milionów mieszkańców, niejednokrotnie zaznaczali swą obecność na europejskich boiskach. Ibrahim Sekagya z dość nietypowego dla Afrykanina kierunku, jakim jest Argentyna, trafił do ligi austriackiej, gdzie przez wiele lat stanowił o sile linii defensywnej ekipy Red Bull Salzburg. Joseph Kizito z kolei przez długi czas występował w lidze serbskiej, a w barwach belgradzkiego Partizana zadebiutował nawet w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Niewiele brakowało także, aby przedstawiciel Ugandy zameldował się na boiskach polskiej ekstraklasy. Wiosną 2009 roku bliski przenosin do krakowskiej Wisły był Eugene Sseppuya, mający za sobą przyzwoitą rundę w serbskim FK Čukarički. Transfer w ostateczności nie doszedł do skutku, a nasz bohater rozpoczął wkrótce tułaczkę, która w przeciągu kariery zaprowadziła go m.in. do Australii, na Litwę oraz do Tadżykistanu.

Ostatnie lata stanowią jednak zupełnie nowy i zdecydowanie bardziej imponujący rozdział w historii tamtejszej piłki. W 2013 roku stanowisko selekcjonera powierzone zostało serbskiemu szkoleniowcowi Milutinovi „Micho” Sredojeviciovi, który od wielu lat pracuje z afrykańskimi zespołami. 47-latek swą przygodę z nowym pracodawcą rozpoczął sukcesem, jakim bez wątpienia było zwycięstwo w CECAFA Cup 2015, a więc rozgrywkach przeznaczonych dla państw Afryki wschodniej oraz centralnej. W międzyczasie podopieczni byłego opiekuna jugosłowiańskiej młodzieżówki zanotowali przyzwoity występ w eliminacjach do brazylijskiego mundialu, gdzie urwali punkty faworyzowanym Angolczykom oraz naszpikowanemu gwiazdami Senegalowi.

sredojevic

Dopiero ostatnie miesiące pokazały jednak, jak wielki potencjał drzemał dotychczas w ugandyjskich kadrowiczach. Najpierw zaprezentowali oni fantastyczną formę w eliminacjach do zbliżającego się Pucharu Narodów Afryki, gdzie po wyrównanych bojach z silną Burkina Faso zapewnili sobie pierwszy po 38 latach awans do najważniejszego turnieju piłkarskiego kontynentu. Niedługo później zaś bez najmniejszych problemów rozprawili się z reprezentacją Togo z Emmanuelem Adebayorem w składzie, awansując tym samym do decydującej rundy, stawką której jest awans na mistrzostwa świata, które już niebawem odbędą się w Rosji. W fazie grupowej, gdzie rywalami „Żurawi” są Egipcjanie, Ghańczycy oraz Kongijczycy, podopieczni Sredojevicia z góry skazywani byli na pożarcie. Tymczasem piłkarze w żółto-czarnych strojach niespodziewanie zanotowali bezbramkowy remis na wyjeździe z Ghaną, a także domową wygraną nad Kongiem, stając się tym samym jedną z rewelacji początku zmagań o wyjazd na mundial. Ugandyjczyków czeka jeszcze co prawda wiele ciężkich spotkań, jednak należy zaznaczyć, że najważniejsze starcia – z Egiptem i Ghaną – rozegrają na własnym boisku.

Idealnym przetarciem przed nimi będzie więc styczniowy Puchar Narodów Afryki, na którym futboliści z Ugandy nie zamierzają ograniczać się jedynie do roli outsidera. Ich rywalami w fazie grupowej będą zresztą zarówno Egipcjanie, jak i Ghańczycy co w uzupełnieniu o reprezentację Mali będzie doskonałą okazją do przetestowania swych umiejętności na tle rywali, z którymi przyjdzie im stoczyć decydującą batalię o miejsce na mistrzostwach świata.

Najgroźniejszą bronią Ugandyjczyków zarówno w zmaganiach o Puchar Narodów Afryki, jak i mundialowych eliminacjach ma być 21-letni Farouk Miya uznawany dziś za jednego z najbardziej perspektywicznych zawodników młodego pokolenia na całym Czarnym Lądzie. Miya, który według niepewnych źródeł już w wieku nastoletnim miał notować rekordy strzeleckie w lidze ugandyjskiej, od kilku lat jest podporą stale rozwijającej się reprezentacji. Występy w niej stały się dlań świetnym oknem wystawowym, bowiem w błyskawicznym czasie zwrócił na siebie uwagę zespołów ze Starego Kontynentu. Na początku 2016 roku batalię o jego usługi wygrali doskonale rozeznani na afrykańskim rynku Belgowie ze Standardu Liège, którzy najpierw wypożyczyli, a następnie zakontraktowali utalentowanego Afrykanina. Zważywszy na silną konkurencję w składzie „Czerwonych Diabłów”, Miya na razie nie może liczyć na regularne występy na boiskach Beneluksu, jednak niewykluczone, że dzięki stałemu rozwojowi, wkrótce podąży ścieżką, jaką w barwach Standardu wydeptali wcześniej Axel Witsel, Steven Defour czy Michy Batshuayi.

Siła Ugandy nie opiera się jednak wyłącznie na błyskotliwości 21-latka. Dostępu do bramki „Żurawi” strzeże na przykład Denis Onyango, który w barwach Mamelodi Sundowns triumfował niedawno w rozgrywkach Afrykańskiej Ligi Mistrzów, a także uczestniczył z tym klubem w Klubowych Mistrzostwach Świata. W niedawnym rankingu IFFHS, klasyfikującym najlepszych bramkarzy świata, 31-latek uplasował się na rewelacyjnej dziesiątej pozycji zostawiając za plecami m.in. Petra Čecha i Samira Handanoviča. Silnym punktem zespołu powinien być także Micheal Azira, który od kilku sezonów notuje przyzwoite występy na boiskach amerykańskiej Major League Soccer. W linii ataku u boku młodej gwiazdki ligi belgijskiej pojawi się zapewne Luwagga Kizito, mogący pochwalić się świetnymi statystykami w Portugalii.

Obecnie trudno jednoznacznie stwierdzić, czy w Afryce rodzi się właśnie nowa potęga mogąca zagrozić wkrótce zawodnikom z Wybrzeża Kości Słoniowej, Algierii czy Ghany. Uganda może poszczycić się dzisiaj prawdopodobnie najbardziej utalentowanym pokoleniem w swej niemal pozbawionej sukcesów historii, dlatego kibice w Kampali i innych ośrodkach z pewnością zaciekle będą trzymać kciuki, aby – zgodnie z tytułem słynnego radzieckiego filmu oraz owego artykułu – „Żurawie” odleciały.

Michał Flis