Liga bez zębów, czyli tęsknota za „dziewiątką”

Deficyt snajperów w polskiej ekstraklasie rażąco rzuca się w oczy…

Lubię wracać myślami do sezonu 1995/96. Dlaczego właśnie te rozgrywki? Po pierwsze: mistrzem Polski został łódzki Widzew. I to mistrzem bezapelacyjnym, bowiem nie przegrał żadnego z 34 spotkań.

Nazwiska nie grają, ale…
Po drugie: liga kipiała wówczas od snajperów. Królem strzelców ekstraklasy został Marek Koniarek z dorobkiem 29 goli. Wicemistrz, Legia, mógł się pochwalić wicekrólem strzelców Jerzym Podbrożnym (19 bramek), a poza tym niemal każdy zespół miał napastnika, którego spokojnie można było określić jako typową „dziewiątkę”. Dwucyfrową liczbę goli potrafili ustrzelić napastnicy spadkowiczów – Robert Dymkowski (Pogoń Szczecin) miał goli 17, zaś Bogusław Cygan (Stal Mielec) – 13.

A przecież w tamtym sezonie grali jeszcze tacy napastnicy jak: Marcin Kuźba (Górnik), Piotr Prabucki, Piotr Reiss, Mirosław Trzeciak i Jacek Dembiński (Lech), Paweł Kryszałowicz (Amica), Marek Saganowski (ŁKS), Bogdan Prusek (Sokół Tychy), Józef Kostek (Śląsk), Jan Furtok (GKS Katowice) czy Ghańczyk Emmanuel Tetteh (Lechia/Olimpia Gdańsk).

Do rzadkości należały przypadki, gdy najskuteczniejszym strzelcem danej drużyny zostawał piłkarz grający na innej pozycji niż napastnik. W sezonie 1995/96 byli to: Krzysztof Bukalski (Hutnik) – 11 goli, Radosław Kałużny (Zagłębie Lubin) – 8 goli, Sylwester Czereszewski (Stomil) – 7 goli, Kazimierz Węgrzyn (GKS Katowice) – 6 goli, Piotr Mandrysz i Paweł Skrzypek (obaj Raków) – po 5 bramek. Ponoć nazwiska nie grają, ale sam ich zestaw świadczy o tym, jak mocna była wówczas polska ekstraklasa…

Snajperzy są w cenie
Ktoś powie, że dziś futbol zmienił się na tyle, że nie ma potrzeby, aby na boisku znajdował się typowy lis pola karnego, snajper poruszający się jedynie w obrębie „szesnastki” i czyhający na okazje wypracowywane przez kolegów. Najlepszym przykładem jest Manchester City Josepa Guardioli, który całkiem dobrze radził sobie bez typowej „dziewiątki”. A jednak i Pep zorientował się, że potrzebny mu jest człowiek, który zrobi różnicę pod bramką rywala, i sięgnął po Norwega Erlinga Hålanda.

Bo choć zmieniają się trendy, taktyka, przepisy, to nadal w piłce nożnej chodzi o to samo – żeby wygrać, trzeba strzelić o jedną bramkę więcej niż przeciwnik. I skuteczni napastnicy, którzy potrafią to zrobić, nadal są w cenie.

Żal, żal, Doležal…
Takich typowych snajperów, którzy z uśmiechem na ustach potrafią dołożyć stopę i wpakować piłkę do siatki, jest nad Wisłą coraz mniej. Liga, nieustannie drenowana z większych talentów, nie potrafi utrzymać na dłużej napastników, którzy znają się na swojej robocie. W Polsce pozostali jeszcze: Szwed Mikael Ishak (Lech), leciwy Portugalczyk Flávio Paixão (Lechia), Vladislavs Gutkovskis (Raków), a z Polaków: klubowy kolega Paixão – Łukasz Zwoliński, Łukasz Sekulski (Wisła Płock), Kamil Wilczek (Piast) Bartosz Śpiączka (Korona Kielce). I… to by chyba było na tyle.

Ciekawe, jak rozwinie się Patryk Makuch (Cracovia), który sporo strzelał na zapleczu ekstraklasy. Interesującym transferem „Pasów” może być także Fin Benjamin Källman. Z uwagą będziemy też obserwować dość harmonijnie rozwijającego się Szymona Kobusińskiego (Zagłębie Lubin), bo Czech Martin Doležal na razie straszy jedynie wyglądem…

Wielka improwizacja
Pozostali szkoleniowcy dokonują na „szpicy” wielkiej improwizacji. Dlaczego? Do typowych „dziewiątek” z pewnością nie zaliczymy: króla strzelców ubiegłego sezonu – Iviego Lópeza (Raków) oraz Słoweńca Lukę Zahovičia (Pogoń), który na desancie grywa niejako z przymusu. Jako cofnięty napastnik w Górniku biega także Lukas Podolski. W ostatniej kolejce w barwach zabrzan błysnął w środku ataku młody „Nędza”, czyli Szymon Włodarczyk (syn Piotra Włodarczyka). Ciekawą postacią jest Hiszpan Erik Expósito (Śląsk), który chyba lepiej by się czuł z drugim atakującym u boku.

Wielkie kłopoty z obsadą pozycji środkowego napastnika ma warszawska Legia. Maciej Rosołek to nie jest gracz, przed którym drżą obrońcy w ekstraklasie. Podobny problem mają w Białymstoku, gdzie Maciej Stolarczyk usiłuje przerobić na snajpera Bartosza Bidę. Z marnym skutkiem. Beniaminek ekstraklasy, czyli Widzew, też na desancie straszy skrzydłowym Bartłomiejem Pawłowskim. Choć ten trafił do siatki w dwóch pierwszych kolejkach, z pewnością lepiej czuje się na skrzydle.

Takie same kłopoty z „dziewiątką” mają w Radomiu (tam na desancie gra Michał Feliks lub Szwajcar Roberto Alves – zdecydowanie typowa „dycha”), w poznańskiej Warcie, gdzie liczą na przebudzenie Słowaka Adama Zreľáka (ten jednak skutecznością nigdy nie imponował) oraz w Mielcu.

W kleconej naprędce mieleckiej Stali lekiem na nieskuteczność ma być Saïd Hamulic, Holender z bośniackim paszportem sprowadzony z Litwy. Uff…

Grzegorz Ziarkowski