Meldunek z mundialu: tylko Nowej Zelandii żal…

Kolumbia tu, Kolumbia tam, Kolumbia chuja zrobi nam… Kibice w Łodzi nie bawili się w dyplomację.

W niedzielny wieczór wybrałem się na stadion Widzewa, by podziwiać w akcji pogromców Polaków (Kolumbię) i następców słynnego napastnika Wyntona Rufera, czyli Nowozelandczyków. Obie ekipy w fazie grupowej wygrały po dwa mecze, ale za faworytów spotkania uchodzili Los Cafeteros.

Miejsce parkingowe przed stadionem było trudno znaleźć, bo na mecz 1/8 finału pofatygowało się ponad dziewięć tysięcy łodzian. Akurat przede mną, na legendarnej trybunie pod zegarem, siedziało troje Kolumbijczyków, którzy wydzieranym na całe gardło „Vamos!” dopingowali swoich ulubieńców. Ale fani Kolumbii mieli zorganizowany doping. Ich niezmordowany bębniarz wybijał rytm, którym zachęcał do dopingu cały stadion. Początkowo łodzianie ulegli magii bębna i wspierali ekipę Arturo Reyesa.

Nowozelandzka solidność
W 11. minucie po rzucie wolnym bitym z lewej strony boiska, w polu karnym jak z procy wyskoczył stoper Andres Reyes, czym zaskoczył bramkarza z Nowej Zelandii. Było 1:0. Po straconej bramce trener Nowej Zelandii posłał na rozgrzewkę pięciu rezerwowych, a potem dołączyło do nich jeszcze dwóch bramkarzy. Był kiedyś w Widzewie ukraiński trener Piotr Kuszłyk, który wysłał na rozgrzewkę rezerwowych już na początku meczu. Na pytanie czemu tak zrobił, odpowiedział: „A co, miałem ich papierosami poczęstować?!”. Sympatia publiczności powoli zaczęła przechodzić na stronę drużyny z Oceanii, tym bardziej, że Nowozelandczycy otrząsnęli się po stracie gola, cierpliwie budując ciekawe akcje. Wreszcie w 34. minucie Gianni Stensness zagrał wszerz boiska do Liberato Cacace, a ten zaadresował piłkę w pole karne. Tam z pierwszej piłki uderzył Elijah Just i doprowadził do wyrównania. Stadion w Łodzi eksplodował. Jeszcze przed przerwą owacje dostał trener Kolumbii za efektowne „zgaszenie” piłki za linią boczną.

Po zmianie stron kibice w Łodzi nie ukrywali, że sercem są za Nowozelandczykami. Tym bardziej, że Kolumbijczycy wyglądali może i lepiej piłkarsko, indywidualnie prezentowali się korzystniej – szybsi, skoczniejsi, bardziej wygimnastykowani, wreszcie lepiej panujący nad piłką. Okazało się jednak, że i Nowozelandczycy w technice użytkowej nie mają się czego wstydzić. Efekciarstwa nie było, ale solidna angielska szkoła trenera Desa Buckinghama była widoczna gołym okiem.

Moment zwrotny – powtórzony karny
„Kolumbia tu, Kolumbia tam, Kolumbia chuja zrobi nam” – rozległo się w pewnym momencie pod zegarem, budząc ogólną wesołość na trybunie. Nie wiem, czy dotarło to do ekipy piłkarzy z Oceanii, ale poczynali sobie na murawie nader śmiało. Kolumbia też miała swoje okazje, lecz po 90 minutach na boisku był remis, co oznaczało dogrywkę. W niej Michael Woud najpierw kapitalnie wyjął z „okienka” strzał głową Reyesa. Nowa Zelandia też się odgryzła. Najpierw trafiła w boczną siatkę, a potem rozgrywający świetne zawody Sarpeet Singh uderzył z linii pola karnego minimalnie obok słupka.

W 120. minucie Kolumbia miała piłkę meczową. Brayan Vera z szybkością godną Usaina Bolta pomknął prawą stroną niemal przez całe boisko i wyłożył piłkę do nadbiegającego Luisa Sandovala, który miał przed sobą pustą bramkę. Sandoval zrobił wszystko tak, jak powinien. Strzelił w światło bramki. Nikt się nie spodziewał, że Woud pozbiera się tak szybko i wyrośnie jak spod ziemi, wybijając piłkę na róg. To była interwencja meczu, jeśli nie całego mundialu!

Warto pochylić się nad przygotowaniem kondycyjnym obu drużyn. Mimo upalnej pogody i gry przez 120 minut naprawdę w szybkim tempie, nie zauważyłem, by któryś z piłkarzy leżał na boisku z powodu skurczów. Spece od przygotowania fizycznego w obu ekipach wykonali naprawdę świetną robotę.

Seria rzutów karnych przyniosła nieoczekiwane rozstrzygnięcie. Najpierw dwie pierwsze jedenastki Very i Johana Carbonero, Woud obronił. Odbił piłkę i po trzeciej jedenastce Andresa Perei, jednak zdaniem arbitra zbyt wcześnie opuścił linię bramkową i sędzia nakazał jedenastkę powtórzyć. Perea drugi raz się nie pomylił i wyrównał na 1:1. To był moment zwrotny, bo za chwilę w ekipie Nowej Zelandii zawiódł Stensness. Po pięciu seriach było 3:3. Przy stanie 5:4 dla Kolumbii pomylił się Matthew Conroy i to Kolumbijczycy awansowali do ćwierćfinału. W tym dniu futbol nie okazał się sprawiedliwy, bo Nowozelandczycy w ogólnym rozrachunku prezentowali się lepiej od podopiecznych Reyesa.

Ktoś obserwował?!
Ciekawe, czy na trybunach siedzieli skauci polskich klubów. Bo kilku graczy z Oceanii z pewnością znalazłoby zatrudnienie w rodzimej ekstraklasie. Bramkarz Woud, stoper Nando Pinjaker, lewy obrońca Cacace, kreatywny pomocnik Singh, czy waleczni Joe Bell i Stensness z pewnością wnieśliby do naszej ligi sporo jakości. Na razie w polskiej lidze grał jeden zawodnik z Nowej Zelandii. Aaran Lines w Ruchu Chorzów zagrał 12 spotkań. Może któryś z jego młodszych kolegów zakotwiczy w Polsce na dłużej?!

2 czerwca 2019, stadion Widzewa w Łodzi
1/8 finału mistrzostw świata u-20
Kolumbia – Nowa Zelandia 1:1 (1:1, 1:1), k. 5:4.
Gole: Reyes 11. – Just 34.
Kolumbia: Kevin Mier – Anderson Arroyo (76. Juan Palma), Andres Reyes, Carlos Cuesta, Andres Balanta – Ivan Angulo, Gustavo Carvajal (57. Johan Carbonero), Andres Perea, Luis Sinisterra (105. Luis Sandoval), Brayan Vera – Juan Hernandez (93.Andres Amaya).
Nowa Zelandia: Michael Woud – Callan Elliott, Nando Pijnaker, George Stanger, Liberato Cacace – Ben Waine (54. Max Mata), Joe Bell, Gianni Stensness, Sarpeet Singh, Elijah Just (112. Matthew Conroy) – Callum McCowatt.
Żółte kartki: Reyes/Woud.
Sędziował: Ahmed Al. Kaf (Oman)
Widzów: 9283

Grzegorz Ziarkowski