Molde FK – Legia Warszawa. Wynik lepszy niż gra

Mistrzowie Polski zremisowali w pierwszym meczu z mistrzami Norwegii 1:1. Bramkowy remis to niezwykle cenna i szczęśliwa zdobycz podopiecznych Jana Urbana.

Połowa pierwsza
Legia grała beznadziejnie. Nawet pół akcji mistrzów kraju nie zasługiwało na jakąkolwiek uwagę. Legioniści wyglądali na przestraszonych, zlęknionych chłopców, którzy biegali po boisku niczym dzieci we mgle. Norwegowie wirtuozami futbolu nie byli, nie są i nigdy nie będą. Grali prostą, szybką piłkę. Zbyt szybką, zbyt nowoczesną i zbyt skomplikowaną dla prezentujących podwórkowy, zabity dechami futbol kopaczy ze „stolycy”.

Możliwości piłkarzy Jana Urbana przekraczała wymiana trzech celnych podań na połowie przeciwnika. Czemu legionistów ogarnęła wielka niemoc i paraliż – nie wiadomo. W ich grze irytowało wszystko – niecelne, bezsensowne podania na wolne pole, gdzie nie biegał żaden z warszawiaków, pochowani za plecami Norwegów ofensywni gracze bojący się podjąć fizyczną walkę z rywalem i powszechny chaos w boiskowych poczynaniach. Żaden z graczy Legii nie zdecydował się nawet na pół dryblingu! Z drugiej strony taki Vegard Forren po dośrodkowaniach kolegów z rzutu rożnego miał tyle miejsca na oddanie strzału, że terenu potrzebnego złożenie się do uderzenia wystarczyłoby i dla Norwega oraz na miejsce do parkowania dla lincolna.

Gdyby nie Dusan Kuciak i fura szczęścia stojąca za jego bramką, Legia mogła przegrywać do przerwy 0:5. Wtedy byłoby pozamiatane. Jak przez pierwsze 45 minut wyglądali koledzy Słowaka z pola?
Bartosz Bereszyński – niecelne podania, brak ofensywnych wejść, ogólny strach
Tomasz Jodłowiec – fantastyczna „statysta” przy golu Chukwu, który ograł go jak dziecko
Dossa Junior – jak wyżej plus ucieczka z miejsca zdarzenia przy bramce
Tomasz Brzyski – to on w ogóle był na boisku?
Miroslav Radovic – oddał nawet strzał na bramkę w pierwszej połowie. Pomylił się o siedem metrów
Ivica Vrdoljak – tak jak Brzyski
Dominik Furman – próbował nawet coś skonstruować, ale potem dostroił się do poziomu kolegów
Władmier Dwaliszwili – gdy wreszcie wbiegł w pole karne Molde trafiła go w głowę piłka po strzale Koseckiego
Jakub Kosecki – zamiast w bramkę, trafił w głowę Dwaliszwilego
Marek Saganowski – oddał strzał, mógł być nawet celny, ale zablokował go obrońca

Połowa druga
Poczynania mistrzów Polski cechuje nieumiarkowanie w mocy podań. Kosecki czy Radovic kopią piłkę zdecydowanie mocniej niż w pierwszej połowie, tylko co z tego skoro równie niecelnie? Na boisku pojawił się Henrik Ojamaa. W meczu z Pogonią rezerwowy Legii zanotował asystę. Pierwsze kilka akcji Estończyka pokazało jednak, że na boisku w Molde tak łatwo nie będzie.

Legia grała odrobinę lepiej, niektóre akcje zaczęły się nawet zazębiać, celność strzałów jednak nadal wołała o pomstę do nieba. Norwegowie byli zespołem, który wiedział co ma robić na boisku. Stwarzali kolejne okazje przy biernej postawie warszawskich stoperów – jak to mówi mój kolega – „zady i walety” Jodłowca są znane od dawna i od dawna wiadomo, że „Jodła” pasuje do rywalizacji na jakimkolwiek poziomie międzynarodowym jak pięść do nosa. Ale już transfer „po znajomości” Dossy Juniora (szwagier Portugalczyka Helio Pinto, który też latem trafił na Łazienkowską i zapewne polecił Dossę) podkopuje szumnie zapowiadaną przez brylującego w mediach prezesa Bogusława Leśnodorskiego przemyślaną politykę transferową.

Gol dla Legii padł z przypadku i z przysłowiowego „niczego”. Po bodaj jedynej celnej wrzutce w tym meczu Brzyskiego, któremu wcześniej coś się odwidziało, zdecydował się na zwód i minął zaskoczonych tym faktem Norwegów, mający mnóstwo miejsca Dwaliszwili głową pokonał bramkarza Molde. Norwescy obrońcy chyba dali sobie spokój z kryciem anemicznego Gruzina. Ale nie docenili jego umiejętności – po precyzyjnej wrzutce na głowę z pięciu metrów jednak potrafi posłać piłkę do siatki.

Po zdobyciu bramki i czerwonej kartce dla Gullbardsena, Legia niby przejęła kontrolę nad wydarzeniami na boisku, ale nie potrafiła udokumentować przewagi bramką, ani groźnym strzałem. Gdyby nie Kuciak, w końcówce to Molde mogło zapewnić sobie przewagę przed rewanżem w stolicy. Bramkowy remis daje nadzieję Legii na awans do czwartej rundy eliminacji Ligi Mistrzów.

Co dalej?
Dwa wysokie ligowe zwycięstwa nad nie najwyżej notowanymi rywalami – rozprutym od środka Widzewem i słabą tak jak w ubiegłych rozgrywkach Pogonią – uśpiły legionistów. Samozachwytu warszawiaków nie zachwiały nawet dwa beznadziejne starcia z amatorami z walijskiego New Saints. W sobotę legioniści podejmują Podbeskidzie Bielsko-Biała i zapewne powiększą dorobek punktowy, a media znów będą piały z zachwytu nad nad wyraz słabym dziś Koseckim, Radoviciem czy Dwaliszwilim. W lidze Legia znów będzie rządzić, ale w Europie znów zafunduje nam ciężką do przełknięcia męczarnię…

Grzegorz Ziarkowski