Mundial w kapciach (3)

Wkurza mnie w tym mundialu to, że – głównie przez pracę – nie mogę obejrzeć każdego meczu od A do Z. Nie zmienia to faktu, że jeden, który mogłem na spokojnie śledzić, wyłączyłem. Bodaj po piątym golu Anglików miałem dość, choć lubię i Anglię, i Harry’ego Kane’a. Nie mogę się doczekać czterdziestoośmiozespołowych mistrzostw. Walka o wyjście z grupy pomiędzy Panamą a Arabią Saudyjską na pewno będzie fascynująca.

Niezłe Euro, wygrana grupa eliminacyjna do MŚ – wydawało się, że wreszcie mamy reprezentację, która może medalu nie zdobędzie, ale na pewno się nie skompromituje. Kiedyś, gdy z orzełkiem na piersi grały buraki pokroju Hajty czy Świerczewskiego, łatwiej było mi znosić nasze porażki. Teraz, gdy w biało-czerwonych barwach w większości biegają chłopaki, których można byłoby bez strachu wpuścić do domu, jakoś tak trudniej.

Nie ma sensu robić nadętych analiz. Gołym okiem było widać brak siły fizycznej i mentalnej, brak pomysłu na to, co zrobić z piłką, kretyńską taktykę Nawałki – ale jeśli ktoś nie był na co dzień z tą ekipą, to przecież i tak nie udzieli sensownej odpowiedzi na pytanie: „co poszło nie tak?”.

Smutek i wkurwienie po naszej mundialowej kompromitacji i tak przegrywa u mnie ze zdziwieniem, że wyszło, jak wyszło. Po Lewym i reszcie chłopaków, po trenerze, który wydawał się rozsądnym gościem, po prostu się tego nie spodziewałem.

Przed meczem Niemcy – Szwecja pewien dziennikarz wrzucił na Twitter zdjęcie pięknej Szwedki i skomentował: „Szwedzi już na prowadzeniu”. Nie wygrali jednak, bo Niemcy mają Toniego Kroosa, który najpierw zawalił bramkę, a potem dał wygraną Die Mannschaft takim oto cudownym strzałem.

Pozdrawiam wszystkich, którzy nie doceniają pomocnika Realu Madryt.

***

Znów nie popisał się Szymon Marciniak, nie dyktując ewidentnej jedenastki po faulu Jérôme’a Boatenga na Marcusie Bergu. Może jestem uprzedzony do sympatycznego arbitra z Płocka, ale zaczynam go kojarzyć głównie z baboli: Juve – Spurs, Argentyna – Islandia, Niemcy – Szwecja… Śmieszy mnie też usprawiedliwianie błędów Marciniaka: „Bo tam w wozie VAR to cztery osoby siedzą i one nawet miały wątpliwości! Znać mu nie dali!”. Kurczę, jeszcze niedawno nie było VAR-u i jak arbiter nie dyktował karnego w momencie, gdy obrońca popychał napastnika i na dokładkę podstawiał mu nogę, to mówiliśmy, że rozjemca ma słabszy dzień (ci bardziej kulturalni) lub że jest chujowy (ci mniej). Dziś VAR ma służyć jako listek figowy dla sędziowskich gwiazd? Bez żartów.

Kibicuję Portugalii z uwagi na Cristiano Ronaldo. Nie, żeby to był chłop z mojej parafii, ale cóż – nie dość, że to najlepszy piłkarz w historii Realu Madryt, to na dodatek powszechna nienawiść do niego sprawia, że trudno mi go nie lubić. W meczu z Iranem zawiódł – nie dość, że spartaczył „jedenastkę”, to na dodatek uderzył rywala. Cóż, nawet CR7 może mieć słabszy dzień. Są tacy, co innych nie mają.

To, co wczoraj odstawili komentatorzy – Jacek Jońca i Mirosław Trzeciak – to było autentyczne dno. To, że ten pierwszy sto lat utrzymuje się w TVP, świadczy i o naszej żałosnej, państwowej (uprzejmie zwanej „publiczną”) telewizji, i o środowisku dziennikarskim w Polsce. Nie znam nikogo, kto ceniłby komentarz Jońcy. Na Trzeciaka, który próbuje zgrywać inteligenta, lepiej spuścić zasłonę milczenia. To, że używasz słowa „diagonalny”, nie oznacza, że masz coś do powiedzenia.

I pomyśleć, że mecz Hiszpania – Iran komentowała najlepsza para: Sławomir Kwiatkowski i Robert Podoliński.

***

A zamiast słuchać pseudoekspertów, lepiej włączyć tegoroczną płytę Sleep.

Marcin Wandzel