Mundialowe zapiski (0)

Podobno Brazylia nie przegrała u siebie w meczu o punkty od 39 lat. Niech stanie się to teraz!

Niech już wreszcie zaczną grać. Obłożyłem się różnymi dodatkami, które serwują nam przeróżne media, podgrzewając atmosferę. Oczywiście bezinteresownie, nie żeby zarobić, tylko z troski o nas. Rzecz jasna żadnego z tych dodatków nie przeczytam, bo kiedy? Zresztą starczyłoby przeczytać jeden, bo przecież w każdym jest to samo.

Brazylia gra pięknie, Holendrzy się pokłócą, Niemcy rozkręcają się z meczu na mecz, a może to już czas na mistrza z Afryki? Belgia czarnym koniem. Itd. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale czarny koń ma to do siebie, że nikt się nie spodziewa, że nim zostanie. A „Czerwone Diabły” obstawia każdy, więc automatycznie tym koniem przestają być. A może się mylę?

Tak czy siak, będziemy się starali codziennie dla Was pisać o tym, co na mundialu się wydarzyło i co się wydarzy. Taki jest plan, założenie, ale już wiem, że mogą być luki (Modricie?), bo na przykład mnie szykuje się dwudniowy wyjazd do ojczyzny futbolu (to może być ciekawe, zwłaszcza że przypada na czas, gdy będą rozgrywane ćwierćfinały, czyli wtedy, gdy Anglia zwykła odpadać). Poza tym moja kochana żona na drugą część mundialu zarządziła remont generalny i wówczas zapewne zamieszkam na plaży.

Tak że, jak sami widzicie, ten brazylijski mundial będzie mi się kojarzył z remontem. Mistrzostwa świata są rzadziej niż rozgrywki klubowe, dlatego jak każdy normalny człowiek odczuwam pewien rodzaj podniety.

Oczywiście to już nie to samo, co w roku 1986, gdy był rozgrywany najlepszy turniej wszech czasów. Beztroski czas, najlepszy w życiu…

Każdy kolejny mundial również miał swój klimat, zresztą o tym napisał już Marcin Wandzel, czytając w moich myślach. Powspominam również i ja…

Italia 1990 – końcówka podstawówki. Z każdej możliwej gazety (były dwie u nas: „Dziennik Bałtycki” i „Głos Wybrzeża”) wyciąłem kupon, w którym obstawiłem końcowy triumf gospodarzy. Do wygrania był talon na balon czy coś równie potrzebnego. Możecie wyobrazić sobie mą rozpacz, gdy w Neapolu boski Diego pozbawił gospodarzy złudzeń. Ogólnie mundial bardzo włoski, z przewagą defensywy. Pełno dogrywek i rzutów karnych. Gdy mecz o III miejsce skończył się po 90 minutach, czułem się jakoś dziwnie.

USA 1994 – liceum. O wiele bardziej ofensywnie i ciekawiej niż cztery lata wstecz mimo dziwnych pomysłów gospodarzy, którzy chcieli na przykład podzielić mecz na dziewięć 10-minutowych części, żeby zmieścić więcej reklam. Budzik nastawiony na drugą w nocy i fantastyczny mecz Argentyny z Rumunią. Świetna Bułgaria, która utarła nosa Niemcom. Jednak koniec nie zwieńczył dzieła: finał nudny jak flaki z olejem.

Francja 1998 – studia. Grała Jamajka i różne jamajskie wieczory sobie wówczas urządzaliśmy przy meczach. Byłem już na tyle dorosły, że z kolegą wybrałem się autostopem do Paryża na finał, ale szło nam jak po grudzie. W efekcie trafiliśmy do Amsterdamu i zdążyliśmy jeszcze zobaczyć w barze, jak Holandia przegrywa mecz o III miejsce z Chorwacją. Tys piknie!

Japonia / Korea Płd. 2002 – początki pracy. No niestety, praca czyni wolnym. I niestety po studiach beztroski czas urwał się jak hejnał. Na szczęście tuż za rogiem mojej pracy był pub „Cyganeria”, który fantastycznie się sprawdził, gdyż grano już od dziewiątej rano. Polska swoje mecze rozgrywała o 13: cała załoga szła oglądać, po wszystkim nikt już nie wracał do roboty. Nikt nie byłby w stanie nawet się podpisać, takie to były mecze. Występ naszych orłów mocno obciachowy, chociaż dla mnie i tak na plus, bo myślałem, że za mojego życia nie ujrzę już biało-czerwonych na wielkiej imprezie.

Niemcy 2006 – dalszy ciąg pracy. Już miałem dwójkę dziatek na koncie, ale nic nie mogło mnie powstrzymać przed wizytacją naszych zachodni sąsiadów. „Gramy u siebie, „Polacy gramy u siebie” – rozbrzmiewało na berlińskim ringu, ale mnie zniosło na północ, do Hamburga na mecz Argentyna – Wybrzeże Kości Słoniowej. Było zacnie i nawet bigosem częstowali – H jak Hamburg.

Potem jeszcze skoczyłem do Lipska na mecz Angola – Iran. Do dziś nie wiem dlaczego właściwie.

RPA 2010 – tak jest, ciągle nie wyrzucili mnie z pracy. Każdy wyobraża sobie, że Afryka to piękne krajobrazy, dzika natura i liść łopianu zamiast majtek. Ale cztery lata temu w czerwcu i lipcu w RPA była zima, zresztą co roku jest tam o tej porze. Dlatego widzowie na trybunach najczęściej siedzieli w czapkach. Jeśli czegoś żałuję w życiu, to niewybrania się na ten mundial, a miałem propozycję jechać, starczyło tylko zapłacić. Mistrzostwa, jak dwie dekady wcześniej, pod mocnym znakiem defensywy. Piłkarze byli mocno zmęczeni sezonem klubowym. Wygrała Hiszpania, bo jej piłkarze stosowali barcelońskie schematy, niczym magiczne trójkąty w Chicago Bulls za kadencji Phila Jacksona. Zwycięski gol w finale z Holandią był tego najlepszym przykładem.

A już w czwartek wieczór czeka nas inauguracja. Czemu w czwartek, a nie w piątek? Zabijcie mnie, ale nie wiem. Inauguracje przeważnie bywają mocno średnie, wyjątkiem były lata 1990 i 2002, gdy drużyny z Czarnego Lądu pobiły urzędujących mistrzów świata.

Tym razem Afryki na otwarcie nie uświadczymy – w inauguracji kanarkowy gospodarz zagra z Chorwacją. Na pewno faworytem jest Brazylia, chociaż ta jej drużyna jakoś nie przekonuje. Co prawda mówią, że Neymar w żółtej koszulce to inna osoba niż w Barcelonie, ale cyrk jakoś nigdy nie wydawał mi się zabawny.

Gdzieś wyczytałem, że Brazylia podobno nie przegrała u siebie w meczu o punkty od 39 lat. Niech stanie się to teraz!

Jednak co by się nie działo (może wystąpić nawet baba z brodą), piłkarze Scolariego wyjdą z tej grupy z pierwszego miejsca.

Chorwaci zapewne zagrają czujnie z tyłu i będą kąsać z kontry. Oczywiście jako zagorzały miłośnik niespodzianek będę im w tym meczu kibicował, chociaż nie zagra Mario Mandžukić, na którego wypowiedź o chęci odejścia z Bayernu jak sępy rzuciły się polskie media. Wiadomo czemu.

Zamiast niego wystąpi być może brazylijski Chorwat Eduardo, który już zapowiedział, że odśpiewa oba hymny, a jego dzieci wyjdą ubrane w połowiczne koszulki.

1

Brazylijczycy w jednym z ostatnich sparingów zagrali z Serbią. W sumie dla nich Serbia czy Chorwacja wiele się od siebie nie różnią. Tak jak dziecko Chińczyk i dziecko Japończyk.

Chorwaci niby nie są słabi, ale z drugiej strony w eliminacjach przegrali dwukrotnie ze Szkocją. No ale to było za kadencji Igora Štimaca – więcej o nim tu.

Przewidywane składy:

Brazylia: 12. Júlio César – 2. Dani Alves, 3. Tiago Silva, 4. David Luiz, 6. Marcelo – 7. Hulk, 8. Paulinho, 17. Luiz Gustavo, 11. Oscar – 9. Fred, 10. Neymar.

Chorwacja: 1. Pletikosa – 5. Ćorluka, 6. Lovren, 13. Schildenfeld, 3. Pranjić – 11. Srna, 7. Rakitić, 10. Modrić, 4. Perišić – 18. Olić, 9. Jelavić.

Brazylia zagra w klasycznym stroju, czyli żółte koszulki, niebieskie spodenki i białe getry. Chorwaccy piłkarze ubiorą się w równie klasyczną szachownicę, białe spodenki i niebieskie getry.

Spotkanie poprowadzi Yuichi Mishimura z Japonii, co oznaczać będzie, że trzy z czterech ostatnich meczów otwarcia poprowadzą sędziowie z Azji.

Sędziowanie na pewno będzie świetne (he, he, he), miejmy tylko nadzieję, że żaden stadion się nie zawali. Oczywiście żartuję. U nas też miała być chujnia z grzybnią, a wyszło fantastycznie. Udanego mundialu Wam i sobie życzę!

Maciej Słomiński