Na Bałkanach znowu wre…

Z tej okazji przedstawiamy tło wydarzeń…

Jugosławia to był raj na ziemi. Za Marszałka Tito kraj rósł w siłę, a ludziom żyło się dostatnio. Nie da się jednak ukryć, że władca trzymał obywateli krótko, ale równie mocno trzymał na dystans nieodżałowany Kraj Rad. W efekcie Jugosłowianie mogli w miarę swobodnie poruszać się po Starym Kontynencie. U nas za komuny w hotelach funkcjonowały trzy stawki: osobna dla obywateli krajów socjalistycznych, inna dla kapitalistycznych i oddzielna dla „Jugoli”.

Nie chcę Państwa zanudzać, dlatego tematem zajmę się wyrywkowo, skupiając się na czasach w miarę współczesnych, na centralnym państwie eks-Jugosławii (Serbii) i centralnym klubie tego państwa (Crvenej zveździe). Postaram się o następne części dotyczące Bałkanów, bo to miejsce na to zasługujące.

Człowiek-walizka
Belgrad, będący stolicą tego ziemskiego raju, mimo braku dostępu do morza, jest miastem w klimacie śródziemnomorskim. Byłem tam parę lat temu w październiku i o godzinie 21 kawiarnie pękały w szwach. Albo tam jest tak codziennie, albo to był jakiś konkurs picia espresso. Czemu to wszystko się rozpadło? Kazik Staszewski śpiewał, że „Polacy są tak agresywni dlatego, że nie ma słońca”, ale na Bałkanach ten powód można śmiało wykluczyć. Moje osobiste relacje z wszystkim nacjami zamieszkującymi eks-Jugosławię były i są jak najbardziej poprawne. Może oprócz serbskiego pogranicznika, który szarpał za smycz od komórki jednego mojego kolegę. Smycz była z albańskim orłem, ale nerwy serbskiego urzędnika zrzućmy na karb zbyt słonej zupy. Każdy może mieć słabszy dzień. Miło jest, gdy eks-Jugoli spotkać osobno, bo gdy np. Serbów i Chorwatów się spotka w jednym momencie, to może być kiepsko.

1

Tak jak gdy parę lat temu podczas mistrzostw Europy w piłce – ale wodnej, rozgrywanych w Słowenii – kiedy Chorwacja zmierzyła się z Serbią i Czarnogórą. Trzy tysiące Chorwatów dobrało się do skóry dwustu Serbom, wśród których był minister spraw zagranicznych; wmieszała się słoweńska policja i było ostro. A ponoć waterpolo łączy narody…

Dzięki wydarzeniom w Belgradzie temat „bałkańskiego kotła” znów stał się głośny, a w tej rubryce wolę rozważać zagadnienia bardziej niszowe. W rezultacie już nawet w przedszkolach straszą niegrzeczne dzieci Ivanem Bogdanoviciem, który wpadł na boisko i stłukł kilku albańskich graczy, a kilka lat temu był centralną postacią niechlubnych wydarzeń w Genui: „Krzysiu, jak nie zjesz marchewki, przyjdzie pan Ivan, który lubi udawać walizkę”. Chciałbym opisać jedynie piłkarską historię Bałkanów, bez mieszania polityki, ale „to se ne da”, jak powiedział swego czasu terminator w czeskim przekładzie. Nigdzie na świecie polityka tak mocno nie przenika się z futbolem, jak na Bałkanach. No może jeszcze w Ameryce Południowej.

Brazylijczycy Europy
No właśnie, Ameryka Południowa. Gdy Brazylijczycy żegnali Króla Futbolu, Pelégo, w roku 1971, na swych przeciwników wybrali właśnie Jugosłowian, bo ci przecież nazywani byli „Brazylijczykami Europy”. To dlatego, że właśnie na Bałkanach od zawsze rodziło się najwięcej talentów, to tam bardzo ceniona była gra do przodu i z polotem. Jugosłowianie chyba wzięli sobie do serca ten przydomek, bo na stadion Crvenej zvezdy kibice mówią Marakana. Na zdjęciu reprezentacja „Plavich” w roku 1981. Szczerze, to piłkarze nie mają min jakby reprezentowali raj na ziemi…

2

Jednym z wielu jugosłowiańskich paradoksów jest to, że „Czerwona Gwiazda” jedyne europejskie trofeum zdobyła w roku 1991 – po finale Pucharu Europy, który mógł uśpić każdego entuzjastę futbolu. Mimo swego ogromnego potencjału ofensywnego, Zvezda postanowiła zagrać w szachy i dopiero w karnych pokonała Olympique Marsylia. Ten niesłychany potencjał widać było w półfinałowych meczach z Bayernem Monachium. Belgradczycy wygrali 2:1 na wyjeździe, a szczególnie symboliczna była akcja po której Crvena zdobyła gola wyrównującego. Olaf Thon zagrał prostopadłą piłkę do Briana Laudrupa, ale podanie przechwycił obrońca Slobodan Marović, znany raczej z tego, że ciął równo z trawą, a nie z wybornej techniki. Mimo że Marović był otoczony w bocznym sektorze boiska, delikatnie oddał piłkę prawemu obrońcy Duško Radinoviciowi, który z kolei szybko odegrał do rumuńskiego stopera Miodraga Belodediciego. Dalej piłka trafiła do Roberta Prosinečkiego, który dalekim podaniem uruchomił skrzydłowego Dragišę Binicia (ten nawet po zakończeniu kariery osiągał wynik 10,5 sekundy na 100 metrów). Binić zagrał na „długi słupek”, a tam czekał już macedoński snajper, Darko Pančev. Skrót meczu:

W rewanżu padł remis i „Zvezdarze” byli w finale. Jeśli wygrali Puchar Europy, musieli być silni, ale na koniec tego wątku jeszcze jedna historia: były menedżer Rangers FC, Walter Smith, był wtedy asystentem, Graeme’a Sounessa. Smith został wysłany przez swego szefa, aby obserwować Zvezdę, z którą Rangers mieli zmierzyć w drugiej rundzie PE. Gdy wrócił, wydusił tylko dwa słowa: „Mamy przejebane”.

Początek końca
Było pięknie, choć wtedy, w 1991 r., Jugosławia była już właściwie świętej pamięci. Zależy, kogo pytać, ale niektórzy za początek wojny uznają wydarzenia ze stadionu Maksimir w Zagrzebiu z dnia 13 maja 1990 r., gdy miejscowe Dinamo zagrało z Crveną zvezdą. Po odzyskaniu niepodległości prezydent Chorwacji Franjo Tuđjman zmienił nazwę Dinamo na HAŠK Građanski, ale kibice i tak krzyczeli: „Dinamo”, i to słowo malowali na tramwajach. Tuđjman ogólnie lubił mieszać, bo był tym, który zmienił barwy belgradzkiego Partizana, którego był prezesem pod koniec lat 50. Czerwono-niebieskie kolory zostały zastąpione przez biało-czarne, i tak jest do dziś.

3

Wtedy, w roku 1990, sytuacja była już mocno napięta. Kibice klubu z Belgradu przywieźli mnóstwo rejestracji ze swego miasta i poprzykręcali je do miejscowych aut, ze skutkiem wiadomym. To w czasie tego meczu Chorwat Zvonimir Boban potraktował „z kopa” policjanta katującego leżącego kibica Dinama. Jak to w wielonarodowej Jugosławii bywało, policjant okazał się Bośniakiem i po fakcie wybaczył piłkarzowi kopniaka. Jugosłowiański Związek Piłkarski zawiesił Bobana na pół roku i w efekcie piłkarz nie pojechał na MŚ Italia ’90. Ale dla Chorwatów Zvonko stał się narodowym bohaterem. Po tamtym meczu gracze Zvezdy musieli ewakuować się helikopterem, aby uniknąć linczu… Miesiąc później, oglądając Italię ’90 jako 12-letni dzieciak, nie zdawałem sobie sprawy, że piłkarze jugosłowiańscy będą mieć wkrótce zupełnie inne problemy.

Boban stał się bohaterem Chorwatów, a bohaterem Serbów – Zoran Mirković niecałe 10 lat później. Tak jakby Serbowie mieli za mało bohaterów… W eliminacjach Euro 2000 w Zagrzebiu Chorwacja podejmowała Serbię i Czarnogórę. Przed meczem na murawie defilowali wojenni weterani, a w czasie jego trwania Chorwaci rozwinęli ogromny transparent z napisem: „Vukovar 91”; jak ktoś chce, to sprawdzi, co to oznacza. Goście prowadzili 2:1, co dawało im awans. Wówczas Mirković starł się z Robertem Jarnim. Chorwat zaczął coś krzyczeć, wówczas ten pierwszy złapał go za klejnoty i z całej siły ścisnął. Oczywiście został wyrzucony z boiska, a schodząc, pokazał chorwackim fanom serbski salut składający się z trzech palców (Bóg, król, ojczyzna). Chorwacja wyrównała, ale szczęśliwy zbieg okoliczności dał awans Jugosławii. Mirković, mimo bezsensownego osłabienia swej drużyny, został powitany w domu jak bohater.

„Barbika”
Innym serbskim bohaterem jest niegdysiejszy trener Artura Boruca w Fiorentinie, Siniša Mihajlović, przezywany „Barbika” z racji burzy kręconych włosów – zupełnie jak lalka Barbie. Serb był wtedy nie tylko opiekunem Boruca, ale również Rumuna Adriana Mutu, któremu kiedyś napluł do ucha podczas meczu Ligi Mistrzów między Chelsea i Lazio. Nic dziwnego, że Mutu potrzebuje dopalaczy, żeby umilić sobie żywot. Mihajlović jest piłkarzem, który zdobył największa ilość bramek z rzutów wolnych w Serie A. Więcej niż Gianfranco Zola, niż Diego Maradona, niż Michel Platini.

Siniša Mihajlović urodził się w miejscowości Borovo Selo w okolicach chorwackiego Vukovaru, jego tata był Serbem, a mama Chorwatką. W lipcu 1991 r. Vukovar został otoczony przez zdominowaną przez Serbów armię jugosłowiańską. Po czterech miesiącach miasto poddało się i parę setek z tych Chorwatów, którzy przeżyli – także tych wywleczonych ze szpitala – zostało zmasakrowanych. Cztery lata później, gdy Chorwaci byli u bram miasta, miejscowi Serbowie – niezależnie, czy mieli krew na rękach, czy nie – wiedzieli, co się święci. Rodzice Sinišy, z racji statusu swego syna, mogli się obawiać bardziej niż reszta. Parę godzin przed wkroczeniem Chorwatów do Borova Sela rodzicom Mihajlovicia udało się uciec. Szczegóły nie są znane, ale wszelkie poszlaki w ucieczce państwa Mihajloviciów wskazują na pośredni udział nieświętej pamięci Arkana, czyli Željko Ražnatovicia, o którym będzie później.

Mihajlović wrócił do rodzinnej miejscowości w roku 2000. Opowiadał, że jego szkoła została zmieciona z powierzchni ziemi. Gdy odnalazł ruinę swego domu, na ścianie wisiał plakat z drużyną Jugosławii, na którym ktoś przestrzelił kulą serce Sinišy stojącego na plakacie. Na zdjęciach przedstawiających małego Mihajlovicia inny ktoś wydłubał oczy. Jasna aluzja do przywódcy chorwackich ustaszy, Ante Pavelicia, który życzył sobie, aby podwładni przynosili mu serbskie oczy jako dowód, że masakry trwają. Dwa tygodnie po śmierci Arkana fani Lazio wywiesili ogromny baner oddający hołd temu zbrodniarzowi. Mihajlović, wówczas piłkarz Lazio, nie potępił ich – to zrozumiałe, w końcu ten bandzior uratował życie jego rodzicom. Jedyny komentarz „Barbiki” na temat całej sytuacji: „Od tej pory śnią mi się węże…”.

Chile
Łabędzim śpiewem reprezentacji „Plavich” były mistrzostwa świata do lat 20, rozgrywane w październiku (dziwny termin!) 1987 r. w Chile. Władzom piłkarskiej federacji jugosłowiańskiej nie w smak była ta impreza: wysłano tylko jednego dziennikarza z ekipą, w której grali m.in. Prosinečki, Boban, Šuker, Jarni i Štimac. Paru graczy – w tym Mihajlović, Vladimir Jugović i Alen Bokšić – zostawiono w domu, wywodząc, że więcej zyskają, grając mecze ligowe. W ten sposób ominęła ich przygoda życia. Nie dość, że młodzi Jugosłowianie okazali się bezdyskusyjnie najlepsi na świecie (strzelając średnio prawie trzy gole w meczu), to Igor Štimac przywiózł do domu miss Chile (dziewczynę o jugosłowiańskich korzeniach), która potem została jego żoną.

W pierwszym meczu Jugosławia pokonała gospodarzy z Chile 4:2 przy ulewnym deszczu i młodzi piłkarze uwierzyli w siebie. Potem było 4:0 z Australią i 4:1 z Togo. W tym momencie władze Crvenej zvezdy przypomniały sobie o Robercie Prosinečkim i próbowały go wezwać na pucharowy mecz z FC Brugge. Sprawa oparła się o João Havelange’a (ówczesnego prezydenta FIFA), Prosinečki został w Chile i strzelił bramkę z rzutu wolnego w ostatniej minucie ćwierćfinału z Brazylią. Ten gol został potem uznany bramką turnieju. W półfinale Jugosławia wygrała 2:1 z NRD, ale na finał straciła z powodu kartek Prosinečkiego i Predraga Mijatovicia. W finale Jugosławia wygrała po karnych z RFN.

Strach pomyśleć, co by było, gdyby ta jugosłowiańska młodzież (wzmocniona Draganem „Pixiem” Stojkoviciem, Srečko Katanecem, Dejanem Savicieviciem, Darko Panczewem itd.) zagrała na Euro 1992 w Szwecji. Zastępujący ich Duńczycy, ściągnięci z urlopów, zostali mistrzami Europy, ale to temat na inną historię.

Koniec końca
Było już o początku końca na zagrzebskim stadionie Maksimir, teraz zdań parę o końcu futbolowej Jugosławii w starym kształcie. To był pierwszy aprilis 1992 roku; śmierć była o tyle okrutna, że miała miejsce poza domem.

Broniąca Pucharu Europy Crvena zvezda, przez sankcje Unii Europejskiej została zmuszona do rozgrywana meczów poza granicami kraju. Przedostatni mecz grupy Zvezda grała z Sampdorią „u siebie”, czyli w Sofii. Prowadzenie dla belgradczyków zdobył Siniša Mihajlović i wydawało się, że pomimo niekorzystnych okoliczności, „Czerwona Gwiazda” po raz drugi z rzędu dotrze do finału najważniejszego z europejskich pucharów. Były gracz belgradzkiego Partizana, Srečko Katanec, wyrównał. (Katanec był w roku 2002 trenerem Słowenii na azjatyckim Mundialu, ale zapamiętany został jedynie jego konflikt z gwiazdą zespołu, Zlatko Zahovičem, który zakończył się łzami szkoleniowca na wizji). Potem Goran Vasiljević trafił do własnej siatki (w Jugosławii największe zagrożenie zawsze groziło z wewnątrz) a „gospodarzy” dobił Roberto Mancini. Nie ma wątpliwości, że u siebie – na Marakanie, Zvezda tak tanio skóry by nie sprzedała. Potem Crvena przegrała z Anderlechtem i było po herbacie. Dopiero dwanaście sezonów później Partizan dotarł do grupowej fazy Ligi Mistrzów.

Arkansas w Belgradzie
O wspomnianym wyżej Željko Ražnatoviciu, czyli Arkanie, będzie niewiele. Nie warto rozwodzić się nad jego wyczynami, bo przez niego i jemu podobnych Serbia nie jest dziś normalnym krajem. Arkan swą „karierę” zaczynał kradnąc damskie torebki w belgradzkim parku Kalemegdan, a potem było już tylko gorzej. Uciekał z więzień Belgii, Holandii, RFN i Szwecji, zapewne przy pomocy jugosłowiańskiej bezpieki. Pod koniec lat 80. powrócił do Belgradu, kupił chatę koło Marakany i różowego cadillaca. Gdy zaczęła się wojna, z kibiców Zvezdy stworzył paramilitarne oddziały „Tygrysów”, którzy zapisali czarną kartę w historii konfliktu w Chorwacji i w Bośni. Rozkopane przydomowe ogródki i czarne paznokcie były ich wizytówką, bowiem mieli zwyczaj szukać w ziemi ukrytej biżuterii.

Arkan kontrolował największe centrum handlowe w Belgradzie, które zostało przez mieszkańców nazwane „Arkansas”. Željko w roku 1995 poślubił sławną na Bałkanach piosenkarkę Svetlanę „Cecę” Ražnatović. Ich ślub, nawiązujący do bitwy na Kosowym Polu z roku 1389, to był szczyt kiczu i jednocześnie największe wydarzenie towarzyskie na Bałkanach. Kaseta wideo z tego wydarzenia pobiła rekordy sprzedaży, rozchodząc się w ponad 100 tysiącach egzemplarzy. A ile rozeszło się na lewo? Miliony? Zgodnie z tradycją, pan młody miał udowodnić, że się nadaje, trafiając z łuku w jabłko. Pierwsze dwie próby chybiły celu, aż w końcu zniecierpliwiony wódz skinął na swoich ludzi, którzy dokonali dzieła zniszczenia z kałasznikowów. W sumie nie jestem melomanem, ale panią Svetlanę chętnie bym posłuchał…

4

Obilić mistrzem
Arkan próbował przejąć Crvenę zvezdę, ale prezydent klubu, Dragan Džajić (o którym Pelé powiedział swego czasu: „Dżajić jest bałkańskim cudem – prawdziwym czarodziejem. Dziwne, że nie jest Brazylijczykiem, bo nigdy w życiu nie widziałem tak naturalnego piłkarza”) na to nie pozwolił. W zamian Arkan został właścicielem innego belgradzkiego klubu, Obilicia, nazwanego na cześć Miloša Obilicia – rycerza, który w kosowskiej bitwie miała zabić tureckiego sułtana, Murada. Arkanowi wydawało się pewnie, że jest takim współczesnym rycerzem.

Piłkarski Obilić, pod kierownictwem Arkana, od razu awansował do pierwszej ligi, a w pierwszym sezonie na najwyższym szczeblu zdobył tytuł mistrzowski – z Dragomirem Okuką na ławce. UEFA nie życzyła sobie jednak udziału bandziora w Lidze Mistrzów, dlatego nie dopuściła belgradzkiego klubu do rozgrywek. Tytuł mistrzowski został, delikatnie rzecz biorąc, zdobyty w nie do końca sportowy sposób. Sędziowie przyjeżdżający na stadion Obilicia dostawali obfite podarki, najlepsi gracze rywali zgłaszali nietypowe kontuzje tuz przed rozpoczęciem meczów, na trybunach przesiadywali członkowie tygrysich oddziałów, nieraz bawiąc się bronią. Głośne były plotki, że do szatni gości wpuszczano gazy usypiające; gracze, m.in. Zvezdy, przebierali się na klubowym parkingu. Obilić miał szansę zdobyć kolejny tytuł, nie ponosząc porażki w 24 meczach ligowych, jednak sezon został przerwany 14 maja 1999 r. przez bombardowania NATO.

Bohaterowie i Grabarze
Zobaczyć na żywo derby Belgradu to jedno z moich na razie niespełnionych marzeń. Tak, wiem: jestem dziwną osobą. Ale może w przyszłym roku coś uda się uknuć w temacie wypadu na derby.

5

Nie będę się wygłupiał i pisał, że wiem na temat stosunków Zvezdy i Partizana więcej niż tyle, co kot napłakał. Poza tym, że „Delije” (czyli „Bohaterów” – fanów Zvezdy) jest więcej, za to „Grobari” (czyli „Grabarze” – fani Partizana) są ponoć bardziej brutalni. To pewnie takie banialuki (choć Banja Luka leży na terenie Republiki Srpskiej, w Bośni i Hercegowinie), jak to, że najbardziej brutalni są kibice Garbarni. Fani w całej Serbii, poza sympatią do swego lokalnego klubu, sympatyzują ze Zvezdą lub Partizanem. Cały kraj jest podzielony między „Czerwonych” i „Czarnych”. Zupełnie jak u nas. Jak głosi stugębna plotka, Ljubiša Tumbaković, który doprowadził Partizana do sześciu tytułów mistrzowskich w latach 90., tak mocno nienawidził „Czerwonej Gwiazdy”, że gdy kiedyś podano mu kawę z czerwoną łyżeczką, to zaraz ta wylądowała na podłodze.

Derby to jedyne sensowne mecze w całym sezonie; podczas reszty Marakana i stadion Partizana świecą pustkami. Może rozwiązaniem byłaby Liga Adriatycka – jak w koszarkę? Chyba jeszcze za wcześnie…

Maciej Słomiński