Najgorszy dzień w pracy

Piłka nożna to gra błędów – pudłują w dogodnych sytuacjach napastnicy, popełniają błędy pomocnicy, kiksy zdarzają się obrońcom, zaś pomyłki bramkarzy są najbardziej dotkliwe, gdyż czasem skutkują utratą gola.

Oto subiektywny ranking piłkarzy, których najgorszy dzień w pracy był naprawdę spektakularny. Kandydatów do poniższego zestawienia było wielu – z samej polskiej ligi można zapewne zrobić długą listę takich nieszczęśników. Wielu zatem brakuje, ale sądzę, że ta trzynastka pechowców, jak najbardziej zasługuje na miejsce w rankingu. W przypadku niektórych, jeden katastrofalny występ spowodował nieprzyjemne konsekwencje (odejście z klubu, ostatni mecz w reprezentacji), dla innych był to dopiero początek drogi na piłkarski szczyt.

13. Sascha Burchert (04.10.2009, Hertha BSC – HSV 1:3)
Hertha BSC tak fatalnie zaczęła sezon 2009/10, że już po siedmiu kolejkach Bundesligi (sześć porażek z rzędu) działacze zwolnili trenera Luciena Favre’a i zatrudnili w jego miejsce Friedhelma Funkela. O przełamanie w następnym meczu mogło być bardzo ciężko. Chociaż mecz był rozgrywany w Berlinie, to rywalem HSV – lider tabeli. Już w 9. minucie gola dla gospodarzy strzelił Arne Friedrich. Kwadrans później był już remis, gdyż do własnej bramki trafił Kaka. Na domiar złego, w 33. minucie kontuzję odniósł bramkarz Herthy Timo Ochs, przez co musiał zejść z boiska. W jego miejsce pojawił się 19-letni Sascha Burchert. Młody golkiper pięć minut później wybiegł na szesnasty metr – uprzedził napastnika HSV i pewnie wybił przed siebie piłkę głową. Jednak futbolówka spadła wprost na nogę Davida Jarolima, a ten efektownym lobem strzelił gola do opuszczonej przez bramkarza Herthy bramki. Pech Burcherta i klasa Czecha. Dwie minuty później – na stadionie Olimpijskim konsternacja. Znów prostopadłe podanie do napastnika HSV, Burchert ponownie wybiega z bramki i na dwudziestym metrze efektownym szczupakiem wybija piłkę. Ta trafia do Ze Roberto i Brazylijczyk z koła środkowego strzela do pustej bramki. Po meczu trener berlińczyków bronił swojego bramkarza, który właściwie zareagował w obu sytuacjach. Burchert miał po prostu pecha, że akurat wybijał piłkę tam, gdzie stali piłkarze HSV.

12. Marcos Antônio (29.09.2012, 1. FC Nürnberg – VfB Stuttgart 0:2)
Brazylijczyk Marcos Antônio pojawił się w Norymberdze latem 2012 roku. Trener Dieter Hecking szukał środkowego obrońcy i postawił na piłkarza Rapidu Bukareszt. Wcześniej Marcos Antônio był piłkarzem m.in. rezerw FC Porto, Auxerre, PAOK-u i Belenenses. Tradycyjnie sezon w Niemczech inauguruje pierwsza runda Pucharu Niemiec. Meczem z TSV Havelse brazylijski defensor oficjalnie zadebiutował w klubie z Norymbergii. Havelse, zespół z ligi regionalnej, wygrało z faworytem po dogrywce 3:2, a Antônio zagrał na tyle słabo, że pierwsze pięć kolejek sezonu 2012/13 przesiedział na ławce rezerwowych. Przełom nastąpił w szóstej serii spotkań. Der Club podejmował VfB Stuttgart, a Marcos Antônio znalazł się w wyjściowym składzie. Florian Meyer gwizdkiem rozpoczął spotkanie. Minęło zaledwie 40 sekund, kiedy Brazylijczyk w pierwszym kontakcie z piłką zbyt krótko podał do bramkarza Raphaela Schäfera. Vedad Ibišević przejął piłkę i strzelił gola dla gości. Antônio po takim początku meczu grał jeszcze bardziej nerwowo, będąc zagrożeniem dla własnej drużyny. Kilka minut później niemal identycznie wyłożył piłkę Raphaelowi Holzhauserowi, ale na jego szczęście Austriak strzelił w boczną siatkę. Tego dla trenera Heckinga było już zbyt wiele i nakazał rozgrzewkę rezerwowemu Hanno Balitschowi. W 16. minucie meczu Brazylijczyk opuścił boisko i – jak się później okazało – był to jego pierwszy i zarazem ostatni ligowy występ w drużynie Heckinga. Po sezonie odszedł do klubu z ligi malezyjskiej, gdzie znalazł piłkarskie szczęście (pięć razy mistrzostwo i dwukrotnie puchar z klubem Johor Darul Takzim). Fani niemieckiej piłki nie wiedzą, jakie mocne strony posiadał Brazylijczyk – jedno wiadomo na pewno: nie była nią silna psychika i stalowe nerwy. Debiut Marcosa Antônio uznawany jest za jeden z najgorszych w historii Bundesligi. Wystarczyło koszmarne szesnaście minut, aby zapisać się w pamięci sympatyków futbolu.

11. Filip De Wilde (19.06.2000, Turcja – Belgia 2:0)
W 2000 roku Belgia wspólnie z Holandią organizowała mistrzostwa Europy. O ile Holendrzy piłkarsko byli niezwykle silni (dwa lata wcześniej zajęli 4. miejsce na mundialu we Francji), tak u Belgów do głosu doszło raczej przeciętne piłkarskie pokolenie z Lorenzo Staelensem, Bartem Goorem, Markiem Wilmotsem, Lukiem Nilisem i Emilem Lokondą Mpenzą jako gwiazdami drużyny. Zwłaszcza obsada bramki budziła niepokój wśród kibiców „Czerwonych Diabłów”. W poprzednich dekadach belgijskiej bramki strzegli znakomici Jean-Marie Pfaff i Michel Preud’homme, natomiast w roku milenijnym między słupkami stał Filip De Wilde, 35-letni bramkarz Anderlechtu i były golkiper Beveren i Sportingu. Bramkarz solidny, ale mający najlepsze swoje lata za sobą. W meczu otwarcia Belgowie pokonali Szwedów 2:1. Prowadzili już 2:0, ale De Wilde potknął się na piłce, którą podał mu obrońca Philippe Leonard. Johan Mjällby skorzystał z prezentu: przejął futbolówkę i strzelił do pustej bramki. W drugim meczu współgospodarze mistrzostw przegrali z Włochami 0:2. W ostatnim meczu grupowym rywalem Belgii była Turcja. Niestety, głównie z uwagi na postawę De Wilde mecz skończył się katastrofą. W doliczonym czasie gry pierwszej połowy piłka wysoko skozłowała w polu karnym Belgów, Hakan Şükür uprzedził Staelensa i wyskoczył wyżej niż De Wilde, który mógł skorzystać z rąk. Turek uderzeniem głową dał prowadzenie swojej reprezentacji. W 70. minucie było już 2:0 – ponownie trafił Şükür. „Czerwone Diabły” rzuciły się do odrabiania strat, zaś Turcy kontratakowali. W 84. minucie do prostopadłej piłki biegł Arif Erdem, kiedy De Wilde po wybiegnięciu za pole karne zorientował się, że nie sięgnie piłki głową, zabrał tureckiego napastnika ze sobą, niemal go taranując. Austriacki arbiter Günter Benkö (w 39. minucie zastąpił kontuzjowanego Duńczyka Kima Miltona Nielsena) pokazał bramkarzowi czerwoną kartkę. Belgowie odpadli z turnieju, a dla De Wilde był to ostatni mecz w reprezentacji.

10. Jan Bednarek (02.02.2021, Manchester United – Southampton FC 9:0)
Od momentu, kiedy menadżerem Southampton FC został Austriak Ralph Hasenhüttl, Święci raz na sezon dostają tęgie lanie. Październik 2019 roku – porażka na własnym stadionie z Leicester 0:9, luty 2021 – baty na wyjeździe od Manchesteru United 0:9, kwiecień 2022 – łomot u siebie z Chelsea 0:6… Drugi z wymienionych meczów był niezwykły. Nie tylko ze względu na ligowy debiut Szwajcara Alexandre’a Jankewitza, zakończony czerwoną kartką już w drugiej minucie, ale przede wszystkim z uwagi na niecodzienny wyczyn naszego rodaka Jana Bednarka. Otóż Polak, jako pierwszy w historii Premier League, skompletował niechlubny „hat-trick” – gol samobójczy (36. minuta), sprokurowany rzut karny i czerwona kartka (86. minuta po analizie VAR). Jeżeli do tego odnotujemy słabą postawę w całym meczu, to miejsce w tym rankingu jest jak najbardziej zasadne. Rzut karny i czerwona kartka za faul na Anthonym Martialu były mocno kontrowersyjne – jak się później okazało, kara indywidualna została anulowana i Polak mógł zagrać w kolejnym meczu przeciwko Newcastle. Jednak nie warto było walczyć o weryfikację tej kartki. Także w tym spotkaniu Bednarek nie zagrał najlepiej i trafił do własnej bramki (ostatecznie gola przypisano piłkarzowi Srok – Miguelowi Almirónowi), a Święci przegrali 2:3.

9. Pierre Issa (12.06.1998, Francja – RPA 3:0)
Republika Południowej Afryki w 1996 roku zdobyła mistrzostwo kontynentu. Triumfatorzy Pucharu Narodów Afryki (ze świetną generacją takich piłkarzy, jak choćby Lucas Radebe, John Moshoeu, Philemon Masinga, Mark Fish, Doctor Khumalo, Benny McCarthy, Shaun Bartlett) awansowali także do mistrzostw świata we Francji. Piłkarze z RPA trafili w grupie na Danię, Arabię Saudyjską i gospodarzy mundialu – Francję. Już w pierwszym meczu Bafana Bafana zmierzyli się na Stade Vélodrome w Marsylii z Trójkolorowymi, półfinalistami Euro 96. Mecz był szczególny dla Pierre’a Issy, obrońcy afrykańskiej reprezentacji. 22-letni wówczas piłkarz był bowiem zawodnikiem Olympique’u. Dobrze znane mu boisko, jak się później okazało, w niczym nie pomogło defensorowi RPA. W pierwszej połowie gola dla Francji strzelił Christophe Dugarry, ale w drugiej trafiał już tylko Pierre Issa. Niestety do swojej bramki. W 77. minucie meczu na bramkę Hansa Vonka strzelał Youri Djorkaeff – bramkarz z pewnością by ten strzał obronił, jednak piłka odbiła się od nogi ofiarnie interweniującego Issy i trafiła do bramki RPA. W 91. minucie po strzale Thierry’ego Henry’ego piłka zmierzała do siatki. Issa desperacko usiłował wybić futbolówkę sprzed linii bramkowej. W ostatniej chwili dopadł do piłki, usiłował ją trafić lewą nogą, lecz ta odbiła się od jego prawej i wpadła do siatki. Oficjalnie ostatni gol został zapisany Henry’emu, chociaż ewidentnie na wszystkich ujęciach widać, że zagranie piłki przez obrońcę miało miejsce przed linią bramkową. Francja wygrała 3:0 (RPA w kolejnych meczach zremisowała 1:1 z Danią oraz 2:2 z Arabią Saudyjską i odpadła z turnieju), Issa w swoim debiucie na mundialu zaliczył dwa gole samobójcze. W dodatku na „swoim” stadionie w Marsylii. To stanowczo nie był jego najlepszy dzień.

8. Jamie Carragher (11.09.1999, Liverpool FC – Manchester United 2:3)
Zanim Jamie Carragher stał się legendą The Reds, rozegrał mecz, którego z pewnością nie zapomni. Spotkania między Liverpoolem i Manchesterem United to jedne z najważniejszych rywalizacji w Anglii. W siódmej kolejce Premier League sezonu 1999/2000 doszło zatem do starcia odwiecznych rywali. Carragher miał już wówczas ponad 60 meczów ligowych w barwach liverpoolczyków. Menadżer Gerard Houllier, z uwagi na kontuzję Szwajcara Stephane’a Henchoza, zmuszony został do eksperymentalnego zestawienia defensywy. Na środku obrony obok Samiego Hyypii Francuz postawił na Carraghera, zaś boki obrony tworzyli Rigobert Song oraz Dominic Matteo. Już w 3. minucie po dośrodkowaniu Ryana Giggsa Carragher strzelił głową gola samobójczego. Na 2:0 podwyższył Andy Cole. Kiedy w 23. minucie Fin Hyypiä strzelił bramkę kontaktową, nadzieje fanów Liverpoolu odżyły. Rozwinięte skrzydła jeszcze przed przerwą zostały brutalnie podcięte przez Carraghera. W 44. minucie Anglik po raz drugi pokonał własnego bramkarza – Sandera Westervelda. Z rzutu wolnego dośrodkowywał David Beckham i w zamieszaniu pod bramką Liverpoolu Carragher wpakował piłkę do bramki LFC. W drugiej połowie gola strzelił jeszcze Patrik Berger i mecz zakończył się porażką gospodarzy. Po tym występie Francuz już nigdy więcej nie wystawił Carraghera na środku obrony. Jak napisał w swojej autobiografii Carra: „Wszelka wiara, jaką pokładał we mnie Houllier jako środkowym obrońcy, przepadła na dobre”. Dopiero po pięciu latach i przyjściu Rafy Beníteza Anglik wrócił na środek obrony, tworząc duet z Hyypią. Nawet po latach, w programie „Monday Night Football” w rozmowie z Garrym Nevillem, Carra stwierdził, że ten mecz to był koszmar, a jego ojciec wyszedł już po dziesięciu minutach. Marnym pocieszeniem dla Anglika może być to, że nie był pierwszym piłkarzem The Reds, który zanotował dwa gole samobójcze w jednym meczu. 7 października 1961 roku Dick White w spotkaniu Middlesbrough – Liverpool dwukrotnie trafił do własnej bramki, a goście przegrali 0:2. Tak jak Carragher zastąpił Henchoza, tak White wystąpił przeciw Boro ze względu na kontuzję Rona Yeatsa. Historia lubi się powtarzać.

7. Shane Duffy (17.08.2016, Cardiff City – Blackburn Rovers 2:1)
Lato 2016 roku to prawdziwy koszmar dla Shane’a Duffy’ego. Wszystko zaczęło się jeszcze na mistrzostwach Europy. Irlandczycy, którzy po wielu latach w końcu awansowali na wielką imprezę, w fazie grupowej po remisie ze Szwecją (1:1) i porażce z Belgią (0:3), grali mecz o wszystko z Włochami. Obrońca Shane Duffy dwa pierwsze mecze oglądał z ławki rezerwowych. W spotkaniu z Italią wyszedł w pierwszym składzie, a Irlandia niespodziewanie wygrała 1:0 i awansowała do fazy pucharowej. W 1/8 finału piłkarze z Zielonej Wyspy przegrali z Francją 1:2. Zaczęło się obiecująco – od gola Brady’ego z rzutu karnego już w drugiej minucie, ale później dwie bramki Antoine’a Griezmanna (przy drugiej spora część winy spada na Duffy’ego) sprawiły, że faworyt zgodnie z oczekiwaniami był bliżej ćwierćfinału. Jeśli kibice Irlandii mieli jeszcze jakieś nadzieje na korzystny rezultat, to zmalały one do zera w 66. minucie po czerwonej kartce dla Duffy’ego (taktyczny faul na Griezmannie). Po mistrzostwach Europy defensor Blackburn Rovers rozpoczął kolejny sezon ligowy na poziomie Championship, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt dobrze. W pierwszej kolejce lanie od Norwich (1:4), a w drugiej od Wigan (0:3, gol samobójczy Duffy’ego). Jednak występ w trzeciej serii przeciw Cardiff City to już istny horror w wykonaniu Irlandczyka. W 14. minucie Declan John trafił w słupek bramki Rovers, ale Duffy tak nieszczęśliwie dostawił nogę na piątym metrze, że futbolówka wpadła do siatki. Zaledwie sześć minut później Anthony Pilkington egzekwował rzut wolny dla Norwich. Do dośrodkowania najwyżej wyskoczył Shane Duffy i po raz drugi pokonał własnego bramkarza. W 65. minucie Duffy obejrzał żółtą kartkę za faul na Lexie Immersie. Blackburn walczyło o pierwsze ligowe punkty. W 77. minucie Danny Graham strzelił kontaktowego gola i nadzieje odżyły. Rovers rzucili się do ataku, a rosły Duffy w doliczonym czasie gry przesunął się pod pole karne rywali. W 95. minucie próbował odegrać do kolegi z drużyny, ale obrońca Cardiff wybił piłkę. Zabrzmiał gwizdek, a nasz bohater, prawdopodobnie przekonany o tym, że to koniec meczu, sfrustrowany odkopnął piłkę, trafiając w gracza Cardiff. Niestety dla Irlandczyka gwizdek nie kończył meczu, a przerywał grę po spalonym. Werdykt sędziego Andy’ego Daviesa? Druga żółta kartka dla Duffy’ego. Dwa gole samobójcze w ciągu dwudziestu minut i czerwona kartka w doliczonym czasie gry, a wszystko w wykonaniu jednego piłkarza.

6. Stan van den Buys (22.01.1995, KFC Germinal Ekeren – RSC Anderlecht 2:3)
Piłkarzem, któremu najczęściej przypisuje się autorstwo trzech goli samobójczych w jednym meczu, jest Belg Stan van den Buys. Jednak więcej w tym legendy niż prawdy. Mecz między Germinalem Ekeren i Anderlechtem odbywał się w trudnych warunkach – na niezwykle grząskiej murawie. Już w 4. minucie Gunther Hofmans strzelił gola dla gospodarzy. W 27. minucie do dośrodkowania z rzutu wolnego Johana Walema najwyżej wyskoczył van den Buys. Piłka odbiła się od jego głowy i wpadła do bramki Germinalu. Na początku drugiej połowy Anderlecht zaatakował. Po kontrataku Marc Degryse strzelił na bramkę Philippe’a Vande Walle. Bramkarza Ekeren zmylił interweniujący wślizgiem van den Buys – futbolówka odbiła się od jego nogi, zmieniła lekko tor lotu i wpadła do siatki. W 61. minucie van den Buys zderzył się w powietrzu z własnym bramkarzem. Piłka odbiła się od jego głowy i zmierzała w kierunki bramki, ale jeszcze przed linią bramkową dobił ją szczupakiem Walem. Kilka minut później Germinal zniwelował straty (strzelcem gola Jean-Marie Abeels). 37-letni defensor nie dokończył meczu, w 73. minucie został zmieniony przez Gabora Halmaia. To nie był najlepszy mecz belgijskiego obrońcy – był bez wątpienia zamieszany w utratę wszystkich goli, ale przypisywane mu autorstwo trzech samobójczych wydaje się naciągane (oficjalnie wśród strzelców goli dla Anderlechtu w tym meczu są oprócz van den Buysa Degryse i Walem). Legenda zwyciężyła i dziś we wszelkich notkach biograficznych pojawia się wzmianka o niechlubnym hat-tricku. W jednym z wywiadów van den Buys stwierdził, że kiedy zbliża się mecz z Anderlechtem (po zakończonej karierze był asystentem w takich klubach jak Standard, Gent, Beerschot i Club Brugge), to czuje się zmieszany, bo nawet jego dwaj synowie się z nim drażnią, wypominając zawinione bramki. Van den Buys poczuwa się do autorstwa tylko jednego z goli samobójczych.

5. Oliver Baumann (27.10.2013, SC Freiburg – HSV 0:3)
O ile Sascha Burchert w meczu przeciw HSV mógł mówić o pechu, o tyle występ Olivera Baumanna w spotkaniu z drużyną z Hamburga to katastrofa na własne życzenie. Obecny bramkarz Hoffenheim od jedenastu sezonów zalicza co najmniej 30 ligowych meczów w Bundeslidze. Co prawda Baumann nigdy nie wystąpił w kadrze Niemiec, jednak uchodzi za bardzo solidnego golkipera. Zarówno we Freiburgu, jak i w Hoffenheim został kapitanem drużyny. Jednakże nawet tak pewny punkt drużyny może zaliczyć fatalny mecz. W dziesiątej kolejce sezonu 2013/14 siedemnasty w tabeli Freiburg podejmował dwunaste HSV. Kibice nie mogli uwierzyć w to, jak zaprezentował się 23-latek. W 37. minucie meczu Baumann wybiegł przed pole karne, próbując przeciąć prostopadłe podanie gracza gości. Piłka podskoczyła na murawie, kiedy bramkarz zdał sobie sprawę, że nie może łapać jej w ręce. Futbolówka minęła Baumanna, dopadł do niej Maximilian Beister i strzelił do pustej bramki. Już na początku drugiej połowy, w 47. minucie, doszło do niemal bliźniaczej sytuacji. Baumann wybiegł przed pole karne, wiedział, że nie może złapać piłki w ręce, więc starał się ją zastawić przed szarżującym Pierrem-Michelem Lasoggą. Kiedy futbolówka była już na wysokości szesnastego metra, kapitan Freiburga tak niezdarnie usiłował ją chwycić, że spadła pod nogi Lasoggi, który wykorzystał błąd. Kompletnie rozbity psychicznie Baumann w 63. minucie meczu wybił przed siebie piłkę po niegroźnym strzale Beistera, a nadbiegający Rafael van der Vaart bez problemu wpakował futbolówkę do siatki. Niemiecki bramkarz tak złego dnia w pracy już nigdy więcej nie miał.

4. Loris Karius (26.05.2018, Real – Liverpool FC 3:1)
Zanim Jürgen Klopp zrozumiał, że aby wygrywać najważniejsze trofea w Anglii i Europie trzeba mieć dobrego golkipera, spróbował tego dokonać z Lorisem Kariusem. Chociaż niemieccy bramkarze (jak Manuel Neuer, Marc-Andre ter Stegen, Bernd Leno) w tym momencie byli na topie, tak sprowadzony w 2016 roku z 1. FSV Mainz 05 Karius już w Bundeslidze nie błyszczał. Ot, przyzwoity bramkarz ligowego średniaka. Na Anfield Niemiec rywalizował o miejsce w bramce z Belgiem Simonem Mignoletem i Węgrem Ádámem Bogdánem. Menadżer Liverpoolu nie miał więc kłopotów bogactwa. Ktoś musiał bronić. Klopp pod koniec sezonu 2017/18 postawił na rodaka. Nawet najbardziej sceptyczni wobec talentu bramkarskiego Kariusa fani The Reds nie spodziewali się tak katastrofalnego występu w finale Ligi Mistrzów. W Kijowie Liverpool zmierzył się z Realem Madryt. Do przerwy był remis 0:0. Na początku drugiej połowy Karius złapał piłkę w ręce. Próbował podać do obrońcy, ale zrobił to tak niefortunnie, że Karim Benzema dostawił nogę i Real objął prowadzenie. Sadio Mané kilka minut później wyrównał, ale Gareth Bale cudownym strzałem wyprowadził ponownie Real na prowadzenie. Czas uciekał. Kibice Liverpoolu nerwowo spoglądali na zegarek i liczyli na to, że pod koniec meczu ich pupile zdołają wyrównać. Nadzieje prysły w 84. minucie. Gareth Bale strzelił z około 35 metrów w środek bramki, wprost w Kariusa. Mimo to futbolówka przeszła przez ręce bramkarza i wpadła do siatki. Niemiec był załamany po finale, kajał się, przepraszał kolegów, sztab i kibiców. Dziękował fanom za wsparcie i zapewniał, że po meczu jeszcze długo nie mógł spać. Koszmarny mecz niemieckiego bramkarza był jego ostatnim dla Liverpoolu. W kolejnym sezonie między słupkami LFC stał już Alisson Becker. Karius trafił na wypożyczenie do Besiktasu i Unionu Berlin. Latem 2021 wrócił na Anfield, ale zamiast grać, chyba głównie ćwiczył na siłowni. Niedawno świat obiegły zdjęcia Kariusa, który dokonał niesamowitej przemiany fizycznej. Obecnie Niemiec może się pochwalić sylwetką na miarę Tima Wiese. Kto teraz odważy się w jego obecności drwić z występu w finale Ligi Mistrzów?

3. Jonathan Walters (12.01.2013, Stoke City – Chelsea 0:4)
Kiedy obrońca strzela gola samobójczego – nie budzi to większego zdziwienia, ale kiedy czyni to piłkarz ofensywny, i to w dodatku dwukrotnie w jednym meczu, mamy do czynienia z czymś niespotykanym. A to nie wszystko na co było stać w styczniowe popołudnie Jonathana Waltersa. Irlandczyk w meczu przeciw The Blues zagrał najgorsze spotkanie w swojej karierze. Najpierw w doliczonym czasie gry pierwszej części meczu trafił do własnej bramki po dośrodkowaniu Césara Azpilicuety. W 63. minucie Stoke przegrywało już 0:2. Z rzutu rożnego zagrał Juan Mata, a Walters ponownie uderzeniem głową pokonał Asmira Begovicia. Lampard i Hazard dołożyli kolejne gole dla Chelsea. W 90. minucie John Terry sfaulował w polu karnym Waltersa. Do piłki podszedł sam poszkodowany. Irlandczyk liczył na to, że ewentualny gol osłodzi mu dwa samobóje. Jednak szczęśliwego zakończenia nie było. Walters strzelił mocno – piłka otarła się o górną część poprzeczki i pofrunęła w trybuny. Dwie bramki samobójcze, zmarnowany rzut karny, porażka 0:4 – trudno o gorszy występ napastnika.

2. Meikayla Moore (20.02.2022, USA – Nowa Zelandia 5:0)
SheBelieves Cup, to kobiecy turniej zaproszeniowy, rozgrywany od 2016 roku w USA w lutym bądź marcu, w którym biorą udział cztery narodowe drużyny (mecze są rozgrywane w jednej grupie). Tegoroczna edycja przeszła do historii dzięki nowozelandzkiej piłkarce Meikayli Moore. Grająca w obronie piłkarka kobiecej drużyny Liverpoolu dokonała sztuki bez precedensu w historii światowego futbolu. Zanotowała perfekcyjny hat-trick goli samobójczych! To, co nie udało się w historii piłki nożnej m.in. White’owi, van den Buysowi, Carragherowi, Waltersowi, Michaelowi Duberry’emu (w 2012 roku w meczu Oxford – Hereford strzelił trzy gole: dwa samobójcze i jeden przeciwnikowi), Chrisowi Nichollowi (w 1976 roku w spotkaniu Aston Villa – Leicester City strzelił wszystkie gole w meczu zakończonym wynikiem 2:2), udało się kobiecie! Wszystko miało miejsce w pierwszej połowie spotkania. Pechowa obrończyni w 5. (prawa noga, 1:0), 6. (głowa, 2:0) i 36. (lewa noga, 3:0) minucie pokonywała Erin Nayler – bramkarkę swojej drużyny. Selekcjonerka Nowej Zelandii, Czeszka Jitka Klimková, zakończyła ten pożałowania godny występ Moore w 40. minucie przy stanie 3:0 dla USA – zdjęła z boiska piłkarkę, która była tykającą bombą nowozelandzkiej linii obrony. Po meczu władze Liverpoolu udowodniły, że „You‘ll Never Walk Alone” to nie jest pusty frazes. Klub stanął murem za Myszą (pseudonim Moore). Na klubowym profilu w mediach społecznościowych pojawiły się materiały filmowe pokazujące najlepsze zagrania Nowozelandki, tak aby podkreślić fakt, iż jeden fatalny występ nie może definiować jej jako sportowca. Niestety mecz przeciw USA był tak beznadziejny, że ostatecznie Moore strzeliła tyle samo goli, co najlepsza strzelczyni całej imprezy – Amerykanka Mallory Pugh.

1. Martín Palermo (04.07.1999, Kolumbia – Argentyna 3:0)
Wszyscy sklasyfikowani do tej pory piłkarze (i piłkarka!) zaliczyli tak katastrofalne występy, że przez dekoncentrację, nieporadność lub niespotykany pech ich drużyny traciły gole i w konsekwencji przegrywały mecze. Przypadek Martína Palermo jest wyjątkowy. Ówczesny napastnik Boca Juniors nie zawinił przy żadnym ze straconych przez Argentyńczyków goli. On niemalże dwoił się i troił („troił” to chyba najwłaściwsze określenie), aby bramek dla swojej drużyny nie strzelić. Mecz jak z koszmaru. Na dodatek spotkanie dla reprezentacji kraju zakochanego w futbolu, podczas mistrzostw kontynentu. Argentyna rozpoczęła Copa America w 1999 roku od zwycięstwa 3:1 nad Ekwadorem. Bohaterem meczu był Palermo, który dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Trzy dni później argentyński napastnik przekonał się, jak szybko można trafić z nieba do piekła. W drugim meczu grupowym rywalem Albicelestes była Kolumbia. Już w 4. minucie meczu za zagranie Alexandra Viverosa paragwajski sędzia Ubaldo Aquino Valenzano podyktował rzut karny. Wydawało się, że mecz nie mógł się lepiej zacząć dla Argentyny. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Palermo. Huknął lewą nogą – piłka po odbiciu od poprzeczki poszybowała za bramkę. Pięć minut później karny dla Kolumbii, który skutecznie wykonał Iván Córdoba. Na początku drugiej połowy drugi karny dla Kolumbii – tym razem strzelał Hamilton Ricard, jednak Germán Burgos obronił strzał napastnika Middlesbrough. Mecz zmierzał do końca, a Kolumbia ciągle prowadziła 1:0. Pozostał tylko kwadrans gry. W 76. minucie déjà z początku meczu. Viveros znów zagrywa piłkę ręką, a paragwajski arbiter wskazuje na wapno. Martín Palermo, pewny swego, żądny rewanżu, nie zamierzał nikomu oddać piłki. Wziął ją w ręce i ustawił na jedenastym metrze. Palermo znów uderzył potężnie – efekt ten sam i futbolówka po odbiciu od poprzeczki pofrunęła za bramkę. Chwilę później po rzucie różnym Edwin Congo strzelił gola piętą i Kolumbia prowadziła już 2:0. Na trzy minuty przed końcem 16-letni Johnnier Montano uderzył zza pola karnego, piłka po rykoszecie wpadła do argentyńskiej bramki. 3:0 dla Kolumbii. W 90. minucie sędzia podyktował rzut karny po wątpliwym faulu na Palermo. Reakcja piłkarza, który zdążył już przestrzelić dwa karne w meczu? Wziął piłkę w ręce i pewnym krokiem podszedł na jedenasty metr. Palermo nie miał nic do zyskania (mecz już i tak był przegrany) i wiele do stracenia. Silny strzał w lewy róg bramki obronił Miguel Calero. Pewność siebie kolejny raz zawiodła wysokiego napastnika. Argentyńczyk tym sposobem przeszedł do historii futbolu – jako pierwszy i jak do tej pory jedyny nie wykorzystał w meczu trzech rzutów karnych. Dzięki temu występowi został zwycięzcą rankingu na najgorszy dzień w pracy.

Łukasz Wierzbowski