Niepublikowany wywiad z Henrykiem Kasperczakiem

Osiem lat i jeden dzień temu, zasiadłem w warszawskim hotelu Marriott do stołu z zacnymi osobistościami piłki – Henrykiem Kasperczakiem i śp. Romanem Hurkowskim.

Miałem zaszczyt przeprowadzić wtedy swój pierwszy w życiu wywiad. Ów wywiad miał się ukazać w gazecie, którą przygotowywaliśmy z Romanem, a która się nigdy nie ukazała. Boisko miało zwać się to niedoszłe dzieło. Wielka szkoda, ale mniejsza teraz o okoliczności…
Wywiad też nigdy się nie ukazał, postanowiłem więc wrzucić go na slowfoot. Trener był wtedy selekcjonerem reprezentacji Senegalu, porozmawialiśmy sobie o Afryce i zbliżających się finałach ME, na których nasza kadra debiutowała. Więc niektóre tematy może nie są do końca aktualne, ale można przeczytać, jeśli oczywiście ktoś ma ochotę. Pamiętajcie, że był to mój debiut, więc proszę o wyrozumiałość…

Rozmowa miała miejsce 8 grudnia 2007 roku, a Autorem zdjęć jest Piotr Belica.

***

– Od turnieju finałowego mistrzostw świata w 1986 r. afrykańska drużyna wychodziła z grupy do dalszej fazy rozgrywek już w każdym kolejnym turnieju MŚ, niektóre sprawiały spore niespodzianki. W Igrzyskach Olimpijskich w 1996 i 2000 afrykańskie ekipy zdobywały złote medale. I od tego 1986 r. zaczęto patrzeć na drużyny afrykańskie już nie jak na „chłopców do bicia”, a bardziej jak na poważnych przeciwników… Z czego wynika ten progres drużyn z Afryki?

– W Afryce jak wszędzie są talenty. W pewnym momencie zaczęli oni być obserwowani przez ludzi, którzy przyjechali z Europy. Ta obserwacja zaczęła się właśnie w tamtym okresie, ponieważ najlepszą i w zasadzie jedyną promocją dla tych zawodników, to była gra w reprezentacji.
Europejczycy w pewnym momencie zaczęli się zastanawiać nad możliwością znalezienia jakichś talentów i z czystej ciekawości zaczęli jeździć po Afryce. Tam zauważyli, że futbol jest bardzo popularny, że młodzi ludzie grają w trudnych warunkach; na podwórkach, na placach czy plażach. Zauważyli również, że mają wszelkie predyspozycje fizyczne do tego, by zostać dobrymi piłkarzami. Zaczęto się nimi interesować, ściągać w młodym wieku do Europy do ośrodków sportowych, jak np. we Francji i tam ich szkolono. Teraz wyszedł przepis, że dopiero po 18. roku życia zawodnik może opuścić swój kraj.
Tę ściągniętą już młodzież szkolono, wielu z nich naturalizowano (Desailly, Vieira itd.).
Tak się zaczęła historia afrykańskiej piłki nożnej w Europie i na świecie. Bardzo przyczyniły się takie zespoły jak Kamerun czy Nigeria do promocji piłki w Afryce, sprawiając spore niespodzianki na mundialach i Igrzyskach Olimpijskich…
W tej chwili poziom piłki na kontynencie afrykańskim bardzo się podniósł, a następne mistrzostwa świata odbędą się w RPA, więc po raz pierwszy w historii będzie aż sześć drużyn z Czarnego Lądu.
Piłkarze afrykańscy mają ogromny głód piłki, choćby ze względu na warunki w jakich się wychowywali i dorastali. Wiedzą, iż futbol może być dla nich szansą na lepsze życie.

100_1832

– Czy już w tych najbliższych MŚ możemy się spodziewać afrykańskiej drużyny w finale?

– To jest ogromny znak zapytania. Chyba jednak brakuje jeszcze tym zespołom doświadczenia, już nie tylko na imprezach tego typu, ale ogólnie chodzi mi o mecze międzypaństwowe. Na szczęście FIFA zajęła się również tym problemem i dała możliwości organizacji meczów również towarzyskich w oficjalnych datach wyznaczonych przez Federację. To dobry impuls dla tych drużyn, by mogły się ogrywać również z reprezentacjami z innych kontynentów.
Zaznaczmy również to, iż Mistrzostwa Afryki odbywają się co dwa lata, a nie jak np. mistrzostwa Europy – co cztery. A to wszystko po to, by szybciej mogła rozwinąć się infrastruktura sportowa w jak największej ilości państw CAF.

– Skoro Pan wspomniał o Mistrzostwach Afryki pozwolę sobie porozmawiać trochę o zbliżającym się turnieju. 20 stycznia w Ghanie rozpocznie się XXVI turniej o Puchar Narodów Afryki. Pana drużyna zagra w tym turnieju. Eliminacje przeszliście jak burza, stosunek bramek 12:3 i pierwsze miejsce w grupie z Mozambikiem, Tanzanią i Burkina Faso. Chyba było łatwo w tych eliminacjach?

– Patrząc statystycznie, można by przypuszczać, że faktycznie nie było tak trudno, Afryka jednak jest tak specyficznym kontynentem piłkarsko, że nigdy nie jest łatwo. Zawodnicy wielu drużyn są bardzo zmobilizowani do takich meczów i nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć. Zwłaszcza mecze wyjazdowe bardzo trudno tam wygrać; na stadionie jest mnóstwo kibiców, traktowane takie mecze tam są niemal jak święto narodowe. Przyjeżdża prezydent, członkowie rządu, z wszystkimi trzeba się przywitać. Nieporównywalne wydarzenia do tych, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. To po pierwsze. Po drugie, w krajach niezbyt rozwiniętych piłkarsko i gospodarczo są bardzo ciężkie boiska do dobrej gry. Ja na przykład w drużynie mam samych zawodników z lig europejskich, którzy są przyzwyczajeni do gry na świetnie przygotowanych murawach. Na trzech wyjazdach w tych eliminacjach nie udało nam się wygrać ani razu (dwa remisy i porażka – przyp. DK).
Z tych właśnie względów zdarzają się tam niespodziewane wyniki, za przykład niech posłużą ostatnie MŚ w Niemczech, gdzie zabrakło dwóch potentatów afrykańskiej piłki – wspomnianych wcześniej Nigerii i Kamerunu.

– Już w samym turnieju zagracie w grupie D. Grupa trudna, Waszymi przeciwnikami będą: Tunezja, Angola i RPA.

– To prawda, ale w samym turnieju nie ma łatwych grup. Ciekawostką jest fakt, że każda drużyna w tej grupie D była finalistą mistrzostw świata. Zauważalny jest taki trend, że te słabe drużyny chcą dorównać tym najlepszym, dlatego mówię: nie ma łatwych meczów, tak jak nie ma łatwych grup.

– Ja jednak uparcie podrążę temat. Zajął Pan II miejsce z Tunezją, III z WKS i IV z Mali. Brakuje zwycięstwa w Pucharze. Może teraz jest ten czas by zdobyć to trofeum?

– Szczerze powiedziawszy ja się nad tym nie zastanawiam i nie patrzę na to pod tym kątem. Każda z tych 16 drużyn które biorą udział w turnieju chce zdobyć puchar. Moja drużna jest teraz w okresie sporych zmian, przyszło wielu nowych zawodników do zespołu, nie mających ogrania w tego typu rozgrywkach. Wprowadziłem dużo zmian, choćby w porównaniu z tym Senegalem Bruno Metsu, który tak ładnie grał na boiskach w Korei i Japonii. Najważniejsze jest dla mnie to, by drużyna dawała z siebie na boisku wszystko, by grała na całego.

– Były takie pogłoski, że El Hadji Diouf zrezygnował z gry w kadrze…

– Ta wiadomość podana w mediach jest błędna. Diouf nie powiedział, że rezygnuje z gry w kadrze, tylko, że jeżeli będzie tak zła organizacja w federacji senegalskiej jak jest dotychczas: problemy z organizacją meczów towarzyskich, problemy z wypłacaniem premii, to on się z drużyną pożegna.

– Ale to chyba trudny zawodnik do prowadzenia? Trochę taki zawadiacki, trochę awanturnik. Czy to prawda?

– Nie należy on faktycznie do tych „grzecznych”, ale musi być ktoś taki w drużynie, kto ma swoje zdanie. Mi to odpowiada, na współpracę z nim nie narzekam. Na dowód tych słów mogę powiedzieć, że uczyniłem go kapitanem zespołu.

– A na kogo Pan liczy najbardziej w tej reprezentacji?

– Liczę na wszystkich których powołuję, ale oczywiście największe nadzieje pokładam w tych doświadczonych zawodnikach, na pewno liczę na Dioufa, bardzo duże zaufanie mam do Tony Mario Sylvy, który na co dzień stoi między słupkami we francuskim Lille OSC. To świetny bramkarz i mam nadzieję, że stanie w turnieju na wysokości zadania.

DSC_0024

– Czy mógłby pan w kilku zdaniach opisać wszystkie cztery swoje występy w PNA jako trenera afrykańskich reprezentacji?

– Pierwsza moja przygoda z PNA miała miejsce w Tunezji w 1994 r. Prowadziłem wtedy Wybrzeże Kości Słoniowej, zespół określany wtedy jako najładniej grający stylowo na tym turnieju. W półfinale dwukrotnie prowadziliśmy z Nigerią, później dwóch moich podstawowych zawodników zniesiono na noszach z boiska po brutalnych faulach Nigeryjczyków. Niestety, skończyło się remisem 2:2 i przegraliśmy w karnych 2:4. Nigeria potem wygrała ten turniej, pokonując w finale Zambię. My natomiast pokonaliśmy Mali w meczu o III miejsce w stosunku 3:1. Po tym turnieju wybrano mnie najlepszym trenerem w Afryce.
Później na cztery lata zostałem trenerem reprezentacji Tunezji z którą grałem dwukrotnie w PNA. Najpierw w roku 1996 w RPA, gdzie doszliśmy do finału ale przegraliśmy z gospodarzami turnieju 0:2. Mimo tej porażki w finale okrzyknięto nas rewelacją turnieju, gdyż nikt na nas nie liczył w tamtych finałach. Nie miałem wtedy w drużynie żadnego zawodowca. No i z tych amatorów udało mi się zrobić dobrą drużynę. Po tym turnieju wprowadziłem zawodowstwo, miałem takie możliwości, pełniłem bowiem wtedy dwie funkcje: selekcjonera i dyrektora technicznego. To funkcja taka jak w Polsce Wiceprezes do Spraw Szkoleniowych. Następny turniej z Tunezją to finały PNA rozgrywane w Burkina Faso w 1998 r. Tam odpadliśmy z gospodarzami w ćwierćfinale tych rozgrywek po remisie 1:1 i rzutach karnych 7:8.

– Później przez chwilę była Bastia i ponowny powrót do Afryki.

– Tak, był krótki epizod we francuskiej Bastii i później objąłem reprezentację Maroka. Z tą reprezentacją pracowało mi się najgorzej z wszystkich tych, które miałem okazję prowadzić w Afryce. Po eliminacjach do PNA zwolniono mnie bez słowa wyjaśnienia, mimo, że zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie… Niektórzy zawodnicy mieli wpływ na pewne decyzje, moje stosunki z nimi nie były dobre. Niektórzy z piłkarzy, zwłaszcza ci grający w klubach zawodowych przyjeżdżali na zgrupowania tylko po to, żeby załatwiać swoje interesy finansowe, sprawy mieszkaniowe, kończyło się to kłótniami między mną a zawodnikami.
Później była przygoda z Mali, którą zdecydowałem się trenować tuż przed PNA rozgrywanym właśnie w Mali. Turniej odbywał się w styczniu 2002 r., ja zacząłem pracę trochę więcej niż miesiąc przed turniejem. Pracowało mi się tam świetnie, z zespołu amatorskiego zrobiłem fantastyczną drużynę i udało nam się awansować do półfinału! To był ogromny sukces. W meczu o III miejsce przegraliśmy z Nigerią 0:1, cieszyło nas jednak to, że zespół tak wspaniale zaprezentował się na tym turnieju.

– Jak widać odnosił pan ogromne sukcesy w Afryce, wcześniej pracował pan w sześciu klubach we Francji, również z sukcesami, że przypomnę choćby Puchar Francji z FC Metz. Jak to jest, że tam poznali się na pańskim warsztacie i chętnie pana zatrudniali i nadal zatrudniają, a w Polsce poza Wisłą Kraków w 2002 r. nikt nie składa klarownych propozycji?

– Są ludzie w naszym kraju, który rządzą polską piłką i nie myślą głównie o sporcie i wynikach, nie jest to dla nich priorytetem i tu tkwi problem. Są inne sprawy, którymi zajmują się niektórzy włodarze, a piłka schodzi na dalszy plan.

– No tak, 1 lutego ubiegłego roku zrezygnował Pan z członkostwa w Zarządzie PZPN…

– Zrezygnowałem z tego względu, iż nie miałem możliwości wprowadzić w życie swoich pomysłów. Z niektórymi ludźmi nie dało się dojść do porozumienia. Wie pan, to jest nie do pomyślenia, żeby członek PZPN-u, trener, który zostaje zwolniony z pracy nie wiadomo za co, nie miał możliwości dojścia swoich racji. Zwolniono mnie bez słowa wyjaśnienia i o to mam ogromny żal do dziś. Analizując to wszystko, dochodzę do wniosku, że w PZPN działa się na jakichś dziwnych zasadach. Dopiero teraz zostało stworzone Stowarzyszenie Trenerów, które zostało zatwierdzone przez PZPN. Kiedyś było tak, że na Walnych Zgromadzeniach Związku, trenerzy głosowali, ale nie mieli prawa, ponieważ nie byli Stowarzyszeniem i nie byli członkami PZPN-u! Dopiero teraz to się zmienia.

– Nie sposób w naszej rozmowie nie wspomnieć również o pamiętnych występach Wisły Kraków w Pucharze UEFA w sezonie 2002-03, kiedy był Pan trenerem „Białej Gwiazdy”. Pamiętamy wszyscy jak przeżywaliśmy te zwycięstwa po 4:1 z Parmą i Schalke. Wielka szkoda tego Lazio… Czy wraca Pan do tego wspomnieniami? Czego wtedy zabrakło do awansu do 1/4 finału?

– Tak, niekiedy wracam wspomnieniami do tych meczów. Najbardziej żałuję, że wtedy ten mecz z Lazio nie odbył się w ustalonym terminie (delegat UEFA przesunął mecz rewanżowy o tydzień ze względu na zmrożoną murawę – przyp. DK), byliśmy zmotywowani i w naprawdę dobrej formie. W drużynie z Rzymu brakowało wtedy dwóch zawodników: Angelo Peruzziego i Dejana Stankovića. Później z drużyny „uszło powietrze” i już nie byliśmy tak skoncentrowani, po prostu za długo trwało to oczekiwanie. Mimo wszystko zagraliśmy dobre spotkanie, prowadziliśmy 1:0 i później przy stanie 1:1 mieliśmy szansę na strzelenie na 2:1. Może wtedy inaczej by się to potoczyło, a tak… to Lazio strzeliło na 2:1 i odpadliśmy z dalszej gry. Straszna szkoda, ale ja zawsze powtarzam, że to jest piłka i takie rzeczy się zdarzają…

– Pozostańmy przy naszym kraju. Leo Beenhakker zrobił w kadrze „kawał dobrej roboty”. Chciałem zapytać czy trzeba było ściągać trenera z Holandii, żeby zakwalifikować się do ME? Nie mamy zdolnych trenerów w Polsce?

DSC_0032

– U nas nie daje się nawet 60% możliwości. Dotyczy to zarówno trenerów jak i zawodników. Nie ma sposobności, żeby pokazali się z jak najlepszej strony. Uważam, że mamy zdolnych trenerów ale ich nie wykorzystujemy w pełni. Porównując trenerów z naszego kraju i trenerów z zagranicy jednak widać różnicę. Trenerzy zagraniczni mają tę przewagę, że mają po prostu większe doświadczenie i większe możliwości by osiągnąć jakiś sukces. My od niedawna by osiągnąć najwyższy stopień trenerski, jeździmy za granicę. Kiedyś nie było takich możliwości. Poczekajmy jeszcze trochę cierpliwie, a na pewno doczekamy zdolnych trenerów, którzy mają sposobność uczyć się trenerki od najlepszych w tym fachu.

– A jak pan ocenia naszą grupę w mistrzostwach Europy i nasze szanse na wyjście z niej?

– Pokazaliśmy, że z Austriakami jesteśmy w stanie wygrać, z Niemcami zawsze mamy dobre mecze, ale nie udaje nam się wygrywać, z Chorwatami natomiast różnie to bywało. Myślę, że Chorwaci to przeciwnik bardzo trudny dla nas i wymagający.
Analizując to losowanie, jednak zostałbym przy tej naszej grupie, ponieważ mimo wszystko uważam, że lepiej nie mogliśmy trafić. Zobaczymy jak to się będzie układało już na murawie na samym turnieju.

– A jak Pan ocenia Grupę C nazywaną „grupą śmierci”?

– Myślę, że jakiś problem był jednak z tym układem drużyn w poszczególnych koszykach, ale rozumiem, że to wynika z rankingu. Ta grupa słusznie jest nazywana „grupą śmierci”. Są to świetne drużyny i wszystkim tam będzie ciężko awansować. Czekają nas bardzo interesujące mecze w Grupie C.

– A co Pan powie o Portugalii z którymi zdobyliśmy cztery punkty w eliminacjach? To w końcu IV drużyna ostatniego mundialu i wicemistrz Europy…

– Wydaje mi się, że Portugalia w tej chwili przechodzi jakiś kryzys. Nie sądzę, żeby coś ugrali w zbliżających się finałach Mistrzostw Europy.

– Kogo widziałby Pan w finale tych mistrzostw?

– Bardzo liczę na gospodarzy – Szwajcarię i chyba jednak mistrzowie świata Włosi. Tak więc obstawiam finał Szwajcaria – Włochy.

Dariusz Kimla