Ogórkowy transfer

Na samym początku marca, tuż przed przerwaniem rozgrywek, zdumiał mnie lekko jeden widok.

Trzeci miesiąc tego roku otwierał mecz 26. kolejki ligi hiszpańskiej Real Madryt – FC Barcelona (2:0). Po fakcie można powiedzieć, że nie było to pasjonujące widowisko, które mogłoby przyprawiać o zawroty głowy z uwagi na tempo prowadzonych akcji. Jednak niezupełnie o tym chciałem tym razem opowiedzieć.

W 69. minucie w drużynie gości na boisku pojawił się Martin Braithwaite, zmieniając na prawej stronie Arturo Vidala. Pierwsza myśl, która przeszła wówczas przez moją głowę, to: czy to ten Braithwaite, o którym myślę…

Okazało się, że tak. Reprezentanta Danii, który z uwagi na ojca ma gujańskie korzenie, pamiętam między innymi stąd, że strzelił parę lat temu gola Polsce w towarzyskim meczu rozegranym w Gdańsku (3:2).

Kojarzyłem, że jest fałszywym napastnikiem, który często atakuje ze skrzydła. Jak również to, że jest dość dynamicznym i pracowitym zawodnikiem. Poza tym trudno było doszukać się w tym graczu innych ponadprzeciętnych możliwości.

Do Dumy Katalonii przeszedł z Leganés, w którym rozegrał kilkadziesiąt ligowych meczów i zdobył 10 goli, więc z jedną z czołowych lig w Europie zdążył się już zapoznać wcześniej. Niekoniecznie za to z jednym z najlepszych klubów na świecie, co było wyraźnie widać zaraz po wejściu na Estadio Santiago Bernabéu, gdzie przy jednym golu zdobytym przez Królewskich zgubił krycie. Nie on sam przegrał w tym klasyku, rzecz jasna, a mnie się nie pali do wytykania błędów.

W kolejnym meczu, przeciwko Realowi Sociedad, wyszedł w pierwszym składzie, a Barcelona wygrała skromnie 1:0.

Tytuł może i jest podszyty ironią, ale tylko częściowo, albowiem w rzeczywistości klub, z którego Braithwaite przechodził, nosi przydomek „Hodowcy Ogórków”. Pytanie, jakie rodzi się w tym miejscu, brzmi: czy Barcelona nie zaniża standardów…

Urodzony w Esbjerg ofensywny piłkarz 5 czerwca skończył 29 lat. Na kolana widzów na Camp Nou, jeśli wrócą na trybuny, raczej nie rzuci. Być może ma za to pełnić właściwą sobie rolę – niespektakularną, ale użyteczną. Z określeniem „cenny zmiennik” wolałbym się wstrzymać, bo brzmiałoby całkowicie niefortunnie, jak spojrzeć na wspomniany przebieg rywalizacji z Realem M.

Mimo wszystko lubię tego typu zaskoczenia, kiedy zostaje dostrzeżony i doceniony ktoś w miarę przeciętny, bez względu na ciąg dalszy tej kariery.

Paweł Król