Osobiste wycieczki (3.) Czy Klubowe Mistrzostwa Świata mają sens?

Dla Santiago Solariego tak.

Trener Królewskich ciekawie opowiadał o swym udziale w tym turnieju (w przeciwieństwie do komentatorów Canal+ Sport linkuję źródło swojego gadania od rzeczy), kiedyś zwanym Pucharem Interkontynentalnym, o swoich wygranych i porażkach, gdy był zawodnikiem różnych klubów. Ale również o tym, jak będąc nastolatkiem zrywał się ze szkoły („byłem dość dobrym uczniem”), by obejrzeć te rozgrywki w barze.

Puchar Interkontynentalny był prostą imprezą: od 1980 r. jeden stadion (Stadio Narodowy w Tokio; wtedy zaczęto puchar nazywać Toyota Cup), jeden mecz (zdobywca Pucharu Europy kontra wygrany Copa Libertadores). Mnie w pamięci najbardziej utkwiło spotkanie między Realem Madryt a Vasco da Gama w 1998 r., zwłaszcza bardzo ładny gol Raúla, dający wygraną Królewskim. Dla Gigante da Colina (za każdym razem zadziwiają mnie przydomki południowoamerykańskich drużyn) trafił Juninho Pernambucano, a brazylijski trener Vasco da Gama w kadrze miał wyłącznie Brazylijczyków – z moim faworytem, lewym obrońcą Felipe.

Kompletnie nie pamiętam przegranego przez Real dwa lata później meczu z Boca Juniors (coś mi niby świta, bo widzę, że Martín Palermo szybko strzelił dwie bramki Ikerowi Casillasowi). Nie kojarzę zupełnie wygranej Królewskich w 2002 r. – 2:0 z paragwajską Olimpią – co jest dość niepokojące, bo wynik ustalił mój ulubiony zawodnik Guti.

Im bliżej ostatniego Toyota Cup (2004 r., Porto – Once Caldas 0:0 i 8:7 w karnych; trzy ostatnie edycje odbyły się w Jokohamie), tym rzadziej wygrywały drużyny z Ameryki Południowej, ale wtedy też nie było to oczywiste, że nowe trofeum podniesie ekipa ze Starego Kontynentu. Dziś jest inaczej.


Gdy w 2002 r. dzisiejszy solenizant Vicente del Bosque zdobywał Puchar Interkontynentalny, w 86. minucie wpuścił na boisko Santiago Solariego. Obok słynnego trenera inny słynny trener, który wygrywał KMŚ dla Realu Madryt

W 2005 roku najlepsza drużyna południowoamerykańska walczyła ze zdobywcą Pucharu Europy już w FIFA Club World Cup (São Paulo wygrało z Liverpoolem 1:0). Pierwsza impreza (później nastąpiła pięcioletnia przerwa) odbyła się jednak pięć lat wcześniej, gdy Corinthians wygrali z Vasco da Gama w karnych. Europę – bez powodzenia – reprezentowały Manchester United (jako zdobywca Pucharu Europy) i Real Madryt (jako zdobywca… Pucharu Interkontynentalnego).

Gdyby KMŚ 2018 ułożyły się tak, jak przewidywano, w finale Real zagrałby przeciwko River Plate, co doskonale unaoczniłoby, jak bardzo dziwny jest współczesny świat piłki. Drużyna Marcelo Gallardo niedawno zdobyła Copa Libertadores, wygrywając 9 grudnia rewanż z Boca Juniors w… Madrycie, na Santiago Bernabéu (co spotkało się z gorzkimi komentarzami, że tak naprawdę mieliśmy do czynienia z Pucharem Konkwistadorów). Gdyby nie niespodzianka, jaką była przegrana River Plate w półfinale KMŚ z Al-Ain, piłkarze z Buenos Aires, którzy ledwo co zdobyli trofeum na stadionie Realu, graliby z nim o kolejne 5600 km dalej.

Wczorajszy finał był jednostronny, bowiem w drużynie 13-krotnego mistrza ZEA był chyba tylko jeden zawodnik, który nie odstawał od rywali – 24-letni brazylijski pomocnik Caio. Swój dzień miał również bramkarz Khalid Essa, niższy od Thibaut Courtois o jakieś 20 cm.

Mecz, jeśli nie jest się kibicem Królewskich albo Al-Ain czy też niesamowitym piłkarskim maniakiem – do zapomnienia. Choć piękne były gole: strzały Modricia i Llorente, idealna główka Shiotaniego. Efektownie, też głową, trafił Sergio Ramos. Pewnie nie tylko mnie przypomniał się pamiętny finał LM z 2014 r., gdy kapitan Królewskich pokonał w doliczonym czasie gry, też po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Modricia… Courtois.

Jeżeli chodzi o mój stosunek do Klubowych Mistrzostw Świata, to oglądam je tylko dlatego, że gra w nich Real Madryt. Są dwa kluby, których wszystkie mecze staram się obejrzeć: Królewscy i Tottenham. Jeśli inny europejski team zagrałby w tej imprezie, pewnie nie włączyłbym telewizora. No może gdyby doszło do finału pomiędzy drużyną z Europy i Ameryki Południowej, z perspektywą na to, że będą jakiekolwiek emocje.

Można krytykować KMŚ, ale wypada też pamiętać o tym, co trzeba zrobić, by się w nich znaleźć. A może jest tak, jak mówi Santiago Solari: w Europie deprecjonujemy te rozgrywki, na innych kontynentach mają dla ludzi piłki konkretne znaczenie.

***

Wesołych Świąt!

Marcin Wandzel