Osobiste wycieczki (4.) Szkoda tej Wisły

„Wisła z Krakowa to mojej dupy połowa”.

Tak śpiewali kibice Gieksy, gdy miałem przyjemność jechać z nimi autobusem. Potem, już w domu, zobaczyłem, że Maciej Żurawski załadował w Katowicach bodaj cztery sztuki. Ta mało porywająca anegdotka przyszła mi do głowy, gdy czytałem kolejny tekst, tweet czy co tam jeszcze o sytuacji klubu z Grodu Kraka. Ale ja w sumie nie o tym.

Nie przepadam za polską piłką. Oglądam właściwie tylko Górnik Zabrze, bo mu kibicuję, a i tak często nie daję rady przebrnąć przez mecz. No i skróty oraz Ligę+ Extra, jeśli za ekspertów nie robią tam Mielcarski i Murawski.

Nie zawsze jednak z naszą ekstraklasą było tak źle. We współczesnej czy w miarę współczesnej jej historii było kilka drużyn, których gra sprawiało przyjemność. Lech z Lewym, Manuelem Arboledą i Semirem Štiliciem, Górnik Adama Nawałki z „Prezesem” Nakoulmą, Arkiem Milikiem i Pawłem Olkowskim, dobrze wspominam nawet nielubianą Legię, gdy grali w niej Danijel Ljuboja i Miroslav Radović. Tak, były zawodnik PSG to był gość. No i kiedyś było tak, że jak był hit ekstraklasy, to było zazwyczaj na co popatrzeć. Nie to, co teraz.

Najlepsza była oczywiście Wisła Henryka Kasperczaka. Wspomniany wyżej Maciej Żurawski, Kamil Kosowski, Kalu Uche… No i mój ulubiony – obok Włodzimierza Lubańskiego i Romana Koseckiego – zawodnik w historii polskiej piłki, Tomasz Frankowski. Obecnie mój faworyt, wraz z Markiem Jóźwiakiem, jeżeli chodzi o ekspertów telewizyjnych.

Tamta Biała Gwiazda to była ekipa, która działała na wyobraźnię. Niestety, nie spełniła wielkiego marzenia właściciela klubu, Bogusława Cupiała – awansu do Ligi Mistrzów. Choć w 2005 r. była blisko celu – już za kadencji Jerzego Engela – minimalnie przegrywając z Panathinaikosem.

W każdym razie miło było patrzeć na cwaniactwo i tzw. boiskową inteligencję Frankowskiego, na to, jak kończył akcje Żurawski, jak piłka kleiła się do buta Uche albo jak Kosowski sadził swoje susy na lewym skrzydle. Nawet teraz, jeśli ktoś chce znaleźć sens włączania tzw. ekstraklasy, to może to zrobić dla Białej Gwiazdy, trenowanej przez swego byłego, bardzo zasłużonego obrońcę Macieja Stolarczyka, bo akurat grający w drużynie stojącej nad przepaścią zawodnicy umieją stworzyć widowisko, czego niestety nie da się powiedzieć o prawie każdej ekipie z naszej ligi.

Nie chce mi się pisać o obecnych problemach krakowskiej drużyny, zresztą po co, skoro zajął się tym Szymon Jadczak. Powstało na ten temat pewnie kilkaset tekstów, tysiąc memów i milion tweetów (czasem na takim poziomie, że „Sylwester z Dwójką” to przy nich cykl o Panu Cogito Zbigniewa Herberta). Ci, których bawi sytuacja Wisły, powinni wiedzieć, że w naszym piłkarskim burdelu dziś ona, jutro kto inny po długotrwałym dymaniu przez złodziei i bandytów, na wyrost zwanych biznesmenami i kibicami, może trafić na bruk. Biała Gwiazda, jeśli nic się nie zmieni, zamiast na Łazienkowską czy Bułgarską, pojedzie do Jawiszowic i Ryczowa (niczego nie ujmując tym miejscowościom).

Mnie Wisła zawsze będzie się kojarzyć ze wspomnianymi Frankiem, Żurawiem, Kosą i miłą świadomością, że polski klub wypuszczony za granicę nie musi się zachowywać jak kmiot nieodróżniający bidetu od umywalki. Ale też niestety z Marzeną Sarapatą i Miśkiem.

***

A żeby było weselej, od razu wklejam, choć dopiero początek stycznia, gif roku:

Marcin Wandzel