Osobiste wycieczki (6). Największy z największych zakończył karierę

Eden Hazard w Realu, Peter Crouch zawiesił buty na kołku… Nie ma już po co oglądać Premier League.

Belg jest skończony. W końcu jego decyzję skrytykował wybitny prozaik i dziennikarz Przemysław Rudzki. A jak poradzi sobie po zakończeniu kariery były gracz Liverpoolu?

Wiadomo, że piłkarze – choć zarabiają obłędne pieniądze – często gubią się, gdy nagle nie muszą wstać po to, by pojechać na trening. Bankructwa, rozwody i inne życiowe porażki. Byli zawodnicy powinni dziennie dziękować Bogu za fuchę eksperta telewizyjnego. Pewnie niejednemu uratowała życie.

Wydaje się jednak, że Crouch – patrząc chociażby na jego dystans do siebie – nie skończy wbijając gwoździa w kasynie. Choć jak mnich się nie prowadził, o czym zresztą pisaliśmy.

Anglik kojarzy się mi z trzema rzeczami:

– golem dającym Tottenhamowi pierwszy w historii awans Tottenhamowi do Ligi Mistrzów:

– niewiarygodną bramką strzeloną Galatasarayowi (przy okazji polecam ten tekst):

oraz

„tańcem robota”:

Crouchy’ego trudno nie lubić, bo chyba trudno nie lubić kumatych gości z poczuciem humoru. Mnie będzie go brakować, choć coraz rzadziej pojawiał się na boisku (sześć meczów w Burnley w tym roku, zero goli). Będę go jednak dobrze pamiętał. Nie tylko dlatego – raz jeszcze proponuję włączyć dodane wyżej filmiki – że wyglądał na najmniej zgrabnego ze słynnych piłkarzy.

Tak sobie myślę o 42-krotnym (22 gole!) reprezentancie The Three Lions i znów czuję, że straciłem zapał do Premier League. Całkiem niedawno moim ulubionym zajęciem na Slow Foot było pisanie podsumowań kończących się sezonów lig angielskiej, a oglądać mogłem z radością nawet spotkania przeciętnych drużyn z kraju zbyt wysokiego mniemania o swych futbolowych umiejętnościach.

Teraz mi się nie chce. W poprzednich rozgrywkach śledziłem właściwie tylko Spurs, a sama liga interesowała mnie do momentu, gdy drużyna Mauricio Pochettino miała szanse na mistrzostwo.

Na koniec zastanawiałem się, komu kibicować w walce o majstra: Liverpoolowi czy City. Ostatnią kolejkę oglądałem we wrocławskiej knajpie. Chyba wszyscy w środku, łącznie z Anglikami, byli za The Reds. No to wątpliwości już nie było: kibicuję drużynie z Manchesteru. Nie lubię ani jednych, ani drugich, więc co to za kibicowanie. Nie wierzę w to, że w nadchodzącym sezonie ktoś nawiąże walkę z obecnym mistrzem i wicemistrzem Anglii. Może Tottenham? A wierzy ktoś w wygrywanie drużyny z (kiedyś) White Hart Lane? Może jednak wróci mi dawna miłość do – jak ją nazwał Jacek Gmoch – „Premierszips”

Obecnie mam nieodparte wrażenie, że mecze Premier League stały się po prostu mniej ciekawe. A może to tylko zmęczenie materiału. Angielską piłką albo futbolem w ogóle. Choć może nie, w końcu wciąż męczę się, gdy nie gra Liga Mistrzów, a nawet oglądanie Ligi Narodów sprawiało mi dużą przyjemność.

No ale kogo obchodzą moje odczucia wróćmy do Croucha – zawodnika, który na pytanie o to, kim byłby, gdyby nie został piłkarzem, odpowiedział: „prawiczkiem”.

Przyszło mi bowiem do głowy (znów wyjdzie na to, że gadam o sobie), że kariery kończy ostatnie pokolenie piłkarzy, z którymi stare pierdziele jak ja mogą się od biedy utożsamiać – pokolenie trzydziestoparolatków. Crouch ma 38 wiosen, więc zawsze będzie mi bliższą postacią niż choćby pięć razy lepszy od niego 20-latek.

„Wracam myślami do czasu, gdy miałem 17 lat. Ćwiczyłem wtedy w Tottenhamie, ale przede mną było 10 napastników blokujących mi drogę do pierwszej drużyny. Wypożyczono mnie wtedy do Dulwich Hamlet, potem wyjechałem do IFK Hässleholm (…). Gdybyś powiedział mi wtedy, że zagram 42 razy dla Anglii i zdobędę dla niej 22 bramki, że zagram dla Liverpoolu w finałach Ligi Mistrzów i FA Cup, że zdobędę gola, dzięki któremu Tottenham wróci do rozgrywek o Puchar Europy po raz pierwszy od czterdziestu lat, ja powiedziałbym tobie, że powinieneś się leczyć”.

Wygląda na to, że karierę zakończył sportowiec spełniony, któremu na dodatek chyba w życiu prywatnym się powodzi. A ja czekam, aż realizator któregoś z meczów nowego sezonu Premier League wyłapie Petera Croucha na trybunach, i powie oklepane: „a tego pana chyba przedstawiać nie trzeba”. Potem go przedstawi.

No i jeżeli przeczytam w najbliższym czasie jakąś książkę o byłym piłkarzu, będzie to „Peter Crouch. Jak być piłkarzem”.

Marcin Wandzel