„Ostatni mecz”

Tytułowy „Ostatni mecz”, to znakomita książka Adama Miklasza o kulisach upadku krakowskiego Hutnika.

Autor poważny temat potraktował w nieco żartobliwy sposób, nie umniejszając jednak powagi sytuacji. Majstersztyk.

Książkę nabyłem przez przypadek – spacerowałem po warszawskim Nowym Świecie i wdepnąłem do pewnej małej księgarni. Nowe sztuki w magicznie niskich cenach. Zwinąłem sześć branżowych tytułów i za wszystkie dałem 50 zł! W pewnym znanym, dużym, sieciowym sklepie, który znajduje się 200 m dalej, za te same książki dałbym tyle siana, ile metrów dzieli oba punkty.

Omawiany tytuł kosztował mnie… 3,50 polskich złotych. Czułem w kościach, że to jest „to”! Przekonałem się, gdy otworzyłem i przeczytałem pierwszą stronę (dość napisać, że lektura zaczyna się słowem „napierdala” – mowa o deszczu). Całość zajęła mi dwa krótkie wieczory. Czyta się jednym tchem. Trochę się obawiałem, że będzie to nieco chaotyczna i prostacka kniga (wiecie – Ej, ty, za kim jesteś? Zajebać ci?). Nic bardziej mylnego. Świetny język, barwne opisy, ciekawe i wciągające perypetie bohaterów, których się darzy sympatią. Trochę w stylu Pamiętników Planktona (to historyjki kibica Wisły dla odmiany – dla mnie bomba, kto nie czytał ten trąba).
A propos obu większych krakowskich klubów w „Ostatnim meczu”; Cracovia to Żydki, a Wisła – Psiarnia.

Poczytałem trochę w temacie na forum HNH i ekipa tam rozpoznaje niektórych bohaterów ze świata realnego…
Fotografie w książce, to głównie nowohuckie graffiti, niektóre z nich, to prawdziwe dzieła sztuki.

wp_20161204_11_23_45_pro

Czas na obszerny cytat. Lubię tę historyjkę, świetnie oddaje klimat dzieła:
(…) Byliśmy z kilkoma chłopakami na treningu, wiecie, jak to jest często przed sezonem, zobaczyć jakieś nowe ryje, pooglądać, czy juniorów jakichś nie przytulą do pierwszego składu… Pamiętam, że wtedy stary Treneiro dostał telefon. Chodziło o to, że Wisła się dogadała z jakimiś menedżerami w sprawie testowania synka ze Stanów. Że obiecujący, że jakieś polskie korzenie, że sobie poradzi… Na Reymonta komuś coś się pojebało, myśleli, że przyjedzie ten Hejduk, wiecie, reprezentant USA, usłyszeli, że ma kartę na ręku, nie trzeba będzie za kolesia płacić, ryzyko małe – bo jak się nie sprawdzi, to i tak dostaną za niego jakieś tam pieniądze, więc złoty interes. Tylko że jebły im się nazwiska i przez przypadek zamiast Hejduka zaprosili Brajana Cholewę. A ten raczej w kadrze żadnej nie grał, tylko w jakiejś tam lidze uniwersyteckiej karierę robił. Na Wiśle pokapowali, że jest pomyłka i trzeba jakoś synka delikatnie spławić. Na szczęście ich trenejro znał się dobrze z naszym byłym, wiecie, ten sam rocznik, ten sam stajl, razem po dansingach takich bardziej wylansowanych się bujali, czapeczki z daszkami Chicago Bulls, zamiłowanie do drogich garniturów i wypastowanych lakierek… Łączyło ich wiele… No więc ten ich dzwoni do naszego i mówi: „Stary, mamy tu chłopaczka ze Stanów, u nas raczej nie pogra, ale jest obiecujący na przyszłość. Może go przygarniecie, ogra się w tej waszej trzeciej lidze, my mu się przez rok poprzyglądamy, jak będzie robić postępy, jak oswoi się z naszymi buraczanymi murawami i ciężką ligową młócką, to odkupimy go od was za rozsądną cenę, co ty na to?”.
Nasz się podniecił, potrzeba nam było skrzydłowego, koleś podobno szybki był jak błyskawica, grać ponoć potrafił, więc Treneiro pędzi do budynku klubowego spytać górę o zgodę. A to wtedy jakiegoś Mariana było, Józefa czy Stanisława, więc wszyscy wcięci, od prezesa po sprzątaczki, bo ten Maniek, Józek czy też Stasek częstował od rana. Treneiro więc do nas – chłopaki, taka sprawa, macie jakiś transport, gada z was który po angielsku, trzeba na lotnisko jechać, pojedziemy razem, piłkarza przymierzanego do Wisły możemy przechwycić. Amerykanin! – powiedział, a my stwierdziliśmy, że Jankesa to u nas jeszcze nie było, było kilku bambusów, ruskich, Gruzinów całe stado, bałkańców paru, ale Jankesa jeszcze nie. No to hop do mojej bryki, pakujemy Treneiro i śmigamy na Balice. Napisaliśmy na kartce Brajan Cholewa i po chwili przychodzi taki chłystek. Mały jak prącie niemowlaka, chyba z metr sześćdziesiąt miał góra, koszula hawajska, czis na mordzie, blond długie włosy jak pierdolony amorek… Cherub, kurwa! „Brajan Koleła jestem” – mówi. Rozkminiamy – co to, kurwa, piłkarza czy serfera nam rzucili? Szczęka nam opadła, Flakon kwiczy, że znowu jakieś odpady z Reymonta bierzemy. A ten wyciąga rękę, szczerzy się do nas i mówi, że przyjechał grać u nas w piłkę. Treneiro, że fajnie, witamy, łelkom chyba wydobył z siebie, choć po angielsku ani w ząb, ale najpierw, chłopcze, musimy cię sprawdzić. Chyba też zaczął mieć wątpliwości. Dojeżdżamy pod klub, tam już w budynku megaimpreza, baby od powierzchni płaskich piszczą, garniaki z zarządu szczypią je po dupach i śpiewają coś po rusku. Cholewa mówi, że spać mu się chce, ale bardzo jest podniecony, że menago mówił mu o naszym wielkim klubie z ambicjami i że jutro pojawi się na treningu. Treneiro podrapał się po resztce tego, co tam miał na glacy, i pyta, co robimy. Zrzutkę zrobiliśmy, od pijanej sekretarki zachachmęciliśmy kilka stówek – i niech się dzieje wola nieba. Pakujemy chłopaka i bierzemy do hotelu Felix, co to kiedyś robotniczy był, ale teraz ma ambicje i trzy gwiazdki. Tam Gumior był na recepcji, spuścił cenę o połowę i chłopa zakwaterowaliśmy na jedną noc, bo na tyle mieliśmy floty. Dzień później przejeżdżamy przez Plac Centralny, a ten do mnie, że przeczytał sobie o Krakowie, i pyta, czy to ten słynny Rynek. „Tak, chłopcze, Rynek” – mówię mu. „Piękny ten wasz Rynek” – mówi, a ja mu, że zaprawdę piękny, i tak, podniecając się Central Placem, dojeżdżamy pod klub. Co on wtedy, panowie, na tym treningu pokazał! Zapierdalał za dwóch, szybki był faktycznie jak błyskawica, trochę brakowało mu zgrania no i mało skuteczny był, ale technicznie, szybkościowo – pierwsza liga! (…)

Adam Miklasz
Ostatni mecz
Wydawca – Księgarnia Wydawnictwo Skrzat
Kraków 2012

***

Reasumując jednym słowem – polecam!!

Dariusz Kimla