Pogubione diamenty, czyli Paulinho i reszta

W zderzeniu z polską myślą szkoleniową wielu wybitnych graczy nie miało szans…

Brazylijczyk Jose Paulo Bezerra Maciel Junior znany szerzej jako Paulinho, szaleje podczas spotkań Pucharu Konfederacji, a byli włodarze ŁKS Łódź oglądając transmisje z Kraju Kawy plują sobie w brodę, bo koło nosa przeszło im kilkanaście (jak nie więcej) milionów euro. Nie tylko oni. W zderzeniu z polską myślą szkoleniową wielu wybitnych graczy nie miało szans…

Nie ta pogoda, nie ta kasa
Paulinho ściągnął do Łodzi jesienią 2007 roku litewski potentat z branży spożywczej, Algimantas Breikstas, który akurat zainwestował w ŁKS. Podobnie jak Antoni Ptak pod Łodzią, Litwin założył w Wilnie szkółkę piłkarską dla kilkunastu Brazylijczyków. Do polskiego Manchesteru, oprócz Paulinho, trafił jeszcze pomocnik Juca.

We włókienniczym mieście przybysze z Kraju Kawy mieszkali w wynajętym mieszkaniu. Szybciej zaaklimatyzował się Juca, który wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Z czasem trener Marek Chojnacki postawił też na Paulinho, który grywał na prawej obronie. Po rundzie jesiennej (grano 15 kolejek jesiennych i dwie wiosenne), Breikstas postanowił pozbyć się obu Brazylijczyków, a w ich miejsce ściągnąć kolejnych. W Łodzi do dziś zastanawiają się czy jeden z następców Paulinho i Juki, Kleyr miał kiedykolwiek do czynienia z futbolem. Każde dojście do piłki Kleyra mogło oznaczać połamanie nóg Brazylijczyka, bądź piłkarzy znajdujących się w jego okolicy…

Wróćmy do Paulinho. Trener Chojnacki chciał zatrzymać Paulinho i Jucę, lecz właściciel ich kart zawodniczych postanowił inaczej. Okazało się także, że Brazylijczyk miał dość kapryśnej i chłodnej wschodnioeuropejskiej pogody (a być może i nie do końca wypłacalnego Breikstasa) i wrócił do Brazylii, gdzie odbudowywał się w niższych ligach. Półtora roku gry wystarczyło mu do tego, by zainteresował się nim słynny Corithians Sao Paulo, w którym gra już czwarty rok. Zapewne jeszcze latem przejdzie za około 20 milionów euro do Romy, Manchesteru United, Interu Mediolan lub Tottenhamu. Te kluby najczęściej wymienia się jako nowego pracodawcę zawodnika, który w polskiej lidze rozegrał 17 meczów.

Utonęli w Odrze
Kilka miesięcy temu do kadry Brazylii został powołany Rodrigo Moledo vel Rodrigao, obrońca, który w sezonie 2009/10 w barwach Odry Wodzisław rozegrał raptem trzy spotkania. Rodrigao mógł zostać w Polsce, lecz działacze klubu spod czeskiej granicy nie potrafili załatwić Brazylijczykowi wizy. Być może była to wymówka, bo wydaje się, że defensor był potrzebny w Wodzisławiu niczym piąte koło u wozu. Po powrocie do ojczyzny Rodrigao niemal z miejsca stał się etatowym graczem silnego Internacionalu Porto Alegre. Latem przeszedł do Metalista Charków za 5 milionów euro. Odra chyba na wszystkich transferach historii nie zarobiła tyle, co Internacional na Rodrigao… Idźmy dalej.

Nie jest to pierwszy gracz, na którego talencie nie poznano się w Wodzisławiu. Wiosną 2005 roku w defensywie Odry jedenaście meczów zagrał Macedończyk Goran Popov, któremu jednak podziękowano. Zawzięty defensor poprzez kluby greckie (Eagleo, Levadiakos) trafił do Holandii (Heerenveen), na Ukrainę (Dynamo Kijów), aż w końcu przydział barwy klubu z Premiership, West Brmowich Albion.

Łotewski przypadek
Smakowitsze kąski, o których większość kibiców wie, zostawiłem sobie na koniec, a wcześniej kilka słów o pewnym Łotyszu. Andrejs Prohorenkovs trafił do Polski w wieku 19 lat. Mozolnie przebijał się przez drugą ligę, grając w Hutniku Warszawa, Czuwaju Przemyśl, Ceramice Opoczno i Odrze Opole. W końcu zauważył go zabrzański Górnik. Łotysz spędził w nim jedną rundę (12 spotkań, 1 gol), po czym wyjechał do porównywalnej z polską, ligi izraelskiej. Wystarczył jeden niezły sezon w Maccabi Kiryat Gat, by zainteresowało się nim Maccabi Tel Awiw. Z klubem ze stolicy wywalczył mistrzostwo kraju, po czym przeniósł się do stolicy Rosji, gdzie przywdziewał barwy Dynama. Zaliczył też turniej Euro 2004, na który sensacyjnie awansowali Łotysze, eliminując m.in. Polskę.

Prohorenkovs przed wyjazdem z Polski zwiedził zatem pięć klubów. Faktem jest, że Hutnik Warszawa i Czuwaj Przemyśl z trudem wiązały koniec z końcem i nikt nie myślał o utrzymaniu za wszelką cenę piłkarza zza wschodniej granicy, lecz w pozostałych klubach organizacja stała na wyższym poziomie i wydaje się, że talent Łotysza można było łatwiej wychwycić…

Tak Prohorenkovs strzela na Łotwie:

Lista tych, którzy nie sprawdzili się w ligowej rzeczywistości nad Wisłą, ale dają sobie radę w lepszych klubach, jest o wiele dłuższa. Taki np. Marcelo Sarvas kompromitował się w warszawskiej Polonii, a z Los Angeles Galaxy sięgnął po mistrzostwo Stanów Zjednoczonych w 2012 roku. Nigeryjczyk Jero Shakpoke niemal wprost po tym jak nie sprawdził się w Zagłębiu Lubin pojechał na Mistrzostwa Świata w 1998 roku, a potem grał w Reggianie czy Nicei. Zapewne najzagorzalsi kibice Wisły Kraków nie pamiętają Kameruńczyka Armanda Guya Feutchine, który w 21 meczach sezonu 1996/97 zdobył dla „Białej Gwizady” trzy bramki. Później wybił się w barwach PAOK Saloniki i stał się podstawowym napastnikiem reprezentacji „Nieposkromionych Lwów”. Akurat miał szczęście, bo trafił na okres bezkrólewia w kameruńskim ataku. Było to długo po Francisie Omam-Biyiku, a przed erą Samuela Eto’o.

O nich się (nie) mówi
Najciekawszy jest jednak zestaw graczy niby testowanych w polskich klubach lub do nich przymierzanych, lecz z rozmaitych względów odrzuconych. Ile z nich to prawda, a ile plotki czy wręcz kłamstwa – tego się nie dowiemy. Zainteresowane kluby milczą jak grób. Zatem przypomnijmy: czy Michael Essien oblał testy w Zagłębiu Lubin? Czy młody Milan Baros nie sprawdził się trenując w zabrzańskim Górniku i krakowskiej Wiśle? Czy bracia Szota i Arcził Arweładze byli za słabi na chorzowski Ruch i Naprzód Rydułtowy? Czy Geremi naprawdę przyjechał na treningi do Hutnika Kraków, a Celestine Babayaro starał się o angaż w chorzowskim Ruchu? Czy Dimitar Berbatow, Andriej Arszawin, Aleksander Hleb, Michel Bastos, Aleksandar Kolarov i Zoran Tosić mogli grać w warszawskiej Legii, a John Paintsil w Widzewie Łódź? Zainteresowani milczą, zaprzeczają lub zagadkowo się uśmiechają. Jedno jest pewne: polskim klubom miliony przeciekły przez palce.

Grzegorz Ziarkowski