Poznańska lokomotywa pędzi po tytuł

Lider PKO Ekstraklasy, Lech Poznań, na inaugurację rundy wiosennej rozbił łódzki Widzew 4:1.

Z pewnością licznie zgromadzeni kibice na Enea Stadionie przy Bułgarskiej oczekiwali od swoich piłkarzy trzech punktów w pojedynku z osłabionymi łodzianami. Poznaniacy pokazali moc i nie dali żadnych szans widzewiakom.

Dominacja „Kolejorza”
Pierwsza połowa trwała niemal… godzinę. Wszystko przez przerwę spowodowaną odpaleniem pirotechniki przez fanów „Kolejorza” oraz dwiema analizami VAR-u.

Duński trener Lecha Niels Friedriksen (na zdjęciu głównym) w pierwszej jedenastce desygnował do gry dwa zimowe nabytki: rodaka Rasmusa Carstensena oraz Islandczyka Gísli Þórðarsona. Ten drugi to 20-letni pomocnik, który jesienią z dobrej strony pokazał się w Lidze Konferencji Europy w barwach Víkingura Reykjavík. Rodak szkoleniowca to prawy obrońca, który ostatnio przywdziewał barwy 1.FC Köln.

Lech w pierwszej części dominował. Ciekawe, jakby potoczył się mecz, gdyby po analizie VAR-u sędzia nie anulował gola portugalskiego stopera łodzian, Luísa Silvy. Ale Portugalczyk był na spalonym. Dosłownie akcję później Portugalczyk Afonso Sousa przekładał w polu karnym bezradnych widzewiaków niczym nieopierzonych juniorów (nawinął ich aż czterech), po czym uderzeniem po ręku Rafała Gikiewicza trafił do siatki. Było 1:0 i dopiero piąta minuta meczu. Lech dominował – łodzianie momentami bronili się dość rozpaczliwie. Na 2:0 podwyższył Szwed Mikael Ishak w doliczonym czasie gry pierwszej połowy, wykorzystując podanie Antoniego Kozubala i uderzając sytuacyjnie obok Gikiewicza.

Lech do przerwy mógł strzelić więcej goli, ale gości z opresji ofiarnymi interwencjami ratowali Mateusz Żyro (dwukrotnie), wspomniany Silva oraz Słowak Samuel Kozlovský. Dwukrotnie próbował szczęścia harujący za dwóch w środku pola Kozubal – pierwszą próbę kapitalnie nad poprzeczką przerzucił bramkarz łodzian, drugą zaś 20-letni pomocnik przeniósł nad bramką. Trójka pomocników: Þórðarson – Kozubal – Sousa opanowała środek pola i pokazywała swoim vis-à-vis z Łodzi – Albańczykowi Juljanowi Shehu, Niemcowi Sebastianowi Kerkowi oraz Hiszpanowi Franowi Álvarezowi – jak należy decydować o obliczu swojej drużyny.

Pazerny Ishak, aktywny Håkans
Po zmianie stron znów Lech strzelił gola – tym razem Sousa przymierzył w okolice okienka bramki Widzewa. Inna sprawa, że łodzianie pozostawili mu mnóstwo miejsca, Portugalczyk miał też sporo czasu, by właściwie ułożyć piłkę na nodze. „Kolejorz” wypracowywał sobie kolejne okazje – ochotę na gola miał Ishak (na zdjęciu), który zaskakująco spudłował z bliska, zaś uderzenie Þórðarsona też chybiło celu. Aktywny fiński skrzydłowy Daniel Håkans również nie wcelował w bramkę. Czwarte trafienie dla poznaniaków było dziełem Ishaka, który wykorzystał świetne dośrodkowanie Håkansa. W drugiej połowie była też kontrowersja – sędzia Karol Arys nie uznał bramki Kozubala, który odebrał piłkę pokracznie interweniującemu Gikiewiczowi po rzucie sędziowskim, i trafił do siatki. Po szybkiej analizie przepisów okazało się, że bramka padła nieprawidłowo.

Jedynym kamyczkiem do ogródka efektownie grających lechitów jest ich postawa w defensywie. Gol na 3:1 w wykonaniu Kozlovskiego padł za sprawą bierności obrońców, a w kilku innych sytuacjach Lecha uratował fakt, że Bośniakowi Saïdowi Hamuliciowi daleko jest do klasy rodaka, Imada Rondicia, który jesienią strzelił dla Widzewa dziewięć bramek. Przy lepszym napastniku rywali Bartosz Mrozek (błysnął kilkoma ładnymi interwencjami, choćby przy strzale Shehu z dystansu) mógłby częściej wyjmować piłkę z siatki.

Gong dla Wichniarka
A gdzie w tym wszystkim Widzew? Łodzianie pojechali do stolicy Wielkopolski bez Kosowianina Lirima Kastratiego, Hiszpana Juana Ibizy, Kamila Cybulskiego oraz Marcela Krajewskiego. Zimą pozbyto się Antoniego Klimka (Puszcza Niepołomice) i Kosowianina Kreshnika Hajriziego (odszedł do FC Sion), zaś wspomniany Rondić jest już niemal obiema nogami w 1.FC Köln. Moim zdaniem należałoby Bośniaka sprzedać, póki można na nim zarobić. Z niewolnika nie ma pracownika.

Zimą dyrektor sportowy Widzewa Tomasz Wichniarek (brat Artura) sprowadził do Łodzi tylko jednego zawodnika – grającego w lidze słowackiej Greka Polydéfkisa Volanákisa, który wobec mizerii kadrowej od razu wybiegł w pierwszej jedenastce. Grał na środku obrony i niechaj wynik – 1:4 – podsumuje jego postawę. Wichniarkowi gratulujemy samozaparcia, bowiem jego wcześniejsze zakupy na Słowacji: bramkarz Ivan Krajčírik i skrzydłowy z Nigerii Hilary Gong, to jedne z największych wtop transferowych łodzian w najnowszej historii klubu. Dość powiedzieć, że lidera w piątkowy wieczór miał straszyć tercet Jakub Sypek – Hubert Sobol – Jakub Łukowski. I niech to będzie puenta do siły rażenia łodzian na wiosnę…

Grzegorz Ziarkowski

Foto: facebook.com