Premier League 2012/13, czyli: Wojtek, broń zamiast gadać

Niedawno zamieściłem na Slowfoot.pl jedenastkę najlepszych piłkarzy najciekawszej ligi świata. Pora na zawodników, którzy mnie (i parę innych osób) rozczarowali.

Trochę dziwne to zestawienie. Trzech piłkarzy QPR? OK. Ale po dwóch Tottenhamu i Manchesteru United?

***

Wojciech Szczęsny (Arsenal) – nieudane Euro 2012 niewiele nauczyło wygadanego bramkarza. Wygadanego, ale gdzie mu tam do Harry’ego Redknappa, Joey’ego Bartona czy… ojca. Z jednego z czołowych golkiperów Premier League, dzięki obniżce formy i niewyparzonej gębie, stał się na pewien czas rezerwowym. Plus tej sytuacji był taki, że mogliśmy się przekonać, że Łukasz Fabiański jednak żyje.

Od wschodzącej gwiazdy ligi, do bramkarza, któremu szuka się następcy. Podejrzewam jednak, że młody Szczęsny zostanie w Londynie i znów będzie pierwszym bramkarzem „Kanonierów”, bo na pewno reprezentuje odpowiednio wysoki poziom. Z drugiej strony, gdybym był Arsène’em Wengerem (mam zbyt krótką kurtkę), wolałbym Simona Mignoleta.

***

José Bosingwa (Queens Park Rangers) – gdy Tom Henning Øvrebø kręcił niemiłosiernie Chelsea w meczu z Barceloną, Portugalczyk był chyba najlepszym prawym obrońcą w Europie. Było to stosunkowo niedawno, ale w futbolu cztery lata to cała epoka. Teraz Bosingwa spadł z QPR do Championship, nie pokazując niczego poza fochami, które wkurzyły Harry’ego Redknappa. Gdyby nie kontuzje, urodzony w Kinszasie prawy obrońca zapewne lepiej prezentowałby się po tym, jak stuknął mu trzeci krzyżyk. Ale niesmak pozostał.

William Gallas (Tottenham Hotspur) – „Kogutom”, by wyprzedzić po raz pierwszy od stu lat Arsenal na finiszu ligowym i zagrać w LM, zabrakło być może doświadczonego, charyzmatycznego przywódcy. Na początku sezonu wydawało się, że będzie nim Francuz, później jednak ten stracił miejsce w składzie.

Gallas, choć ma piękną karierę w Premier League (grał jako jedyny piłkarz w historii w trzech największych londyńskich klubach), jest stoperem jedynie bardzo dobrym, nie wybitnym. I chyba tak zostanie zapamiętany.

Christopher Samba (Queens Park Rangers) – kosztował 12,5 bańki, a zarabiał ponoć 100 tys. funtów tygodniowo. Fajnie, że jest zaradny, do kieszeni nie wypada mu zaglądać, ale fakty są bezsporne: Rangersi zlecieli do Championship, a po przyjściu 29-latka klub zaczął tracić więcej bramek. Jak Veijeany Christopher Samba wyrobił sobie taką pozycję w futbolu, że nie dość, że trzeba za niego i jemu płacić jak za zboże, a Redknapp uznał, że zbawi londyńczyków („Chris jest tym, kogo potrzebujemy. To potwór. Świetny w grze głową, szybki, przywódca […])? Oto jedna z tajemnic futbolu.

Benoît Assou-Ekoto (Tottenham Hotspur) – nie zgadzam się z Andrzejem Twarowskim, że Kameruńczyk to piłkarz zbyt słaby, by grać w „Spurs”. Jednak biega on po boisku z taką dezynwolturą, że mam wrażenie, że za chwilę się położy i zapali blanta. W arcyważnym meczu przeciwko Chelsea na Stamford był dwunastym, trzynastym, czternastym i pięćdziesiątym piątym zawodnikiem „The Blues”. Gumę żuje prawie tak intensywnie, jak SAF. Minę ma przy tym tak lekceważącą, jak Tyson, któremu kazano by walczyć z Jarosławem Kuźniarem.

Dużą część sezonu stracił z powodu kontuzji, ale to go nie usprawiedliwia.

***

Esteban Granero (Queens Park Rangers) – rezerwowy w Realu Madryt to nie brzmi źle. Ale rezerwowy w QPR? O wychowanku „Królewskich” już pisałem gdzie indziej – PIRAT ZA BURTĄ. Tekst był pisany przed spadkiem londyńczyków, więc się zdezaktualizował, ale jego kluczowa teza jest chyba łatwa do odczytania.

Nuri Şahin (Liverpool) – najlepsi gracze Bundesligi niekoniecznie muszą zawojować inne rozgrywki. Przecież Turek został wybrany najlepszym zawodnikiem ligi niemieckiej, a Lewis Holtby, który zimą zanotował w Niemczech siedem asyst, w Premier League, jako zawodnik Tottenhamu, tylko jedną. Mogliby o tym pamiętać również ci, którzy na sam dźwięk słów „Robert Lewandowski” dostają trójfazowego orgazmu. Şahin, zanim trafił na Anfield, był zawodnikiem Realu Madryt. Tam jednak głównie się leczył. W Liverpoolu grał z włączonym trybem „invisible”. Wrócił do Borussii, ponarzekał chwilkę na Brendana Rodgersa i… usiadł na ławce.

Gdy jakiś piłkarz wchodzi na boisko w końcówce meczu, po jego nazwisku, zamiast noty, pojawia się adnotacja „grał zbyt krótko, by go ocenić”. Şahin w Liverpoolu ledwo zdążył się rozpakować, ale zapadł mi w pamięć tym, że.. kompletnie nie zapadł mi w pamięć. Wspomniany Holtby przynajmniej zasuwa wzdłuż i wszerz boiska.

Adam Johnson (Sunderland) – nie mogłem zrozumieć, czemu Roberto Mancini pozbywa się wychowanka Newcastle United, a stawia na Jamesa Milnera. Może jednak Włoch miał rację, bowiem Johnson w Sunderlandzie, choć czasem wyróżniał się na tle kolegów (to żadne osiągnięcie dla tak utalentowanego grajka), to transferu do klubu czołowej czwórki na pewno sobie nie wywalczył. Szkoda, bo uwielbiam jego styl gry na równi z tym, co pokazują Gareth Bale i Moussa Dembélé.

Nani (Manchester United) – mało eleganckie, ale trafiające w sedno określenie tego, kim jest Luís Carlos Almeida da Cunha, to „niedorobiony Cristiano Ronaldo”. Bywało, że Nani czarował w Manchesterze. Ostatnio jednak większym zaufaniem, niż on, cieszyli się Antonio Valencia oraz Ashley Young. Piłkarze o talencie na pewno mniejszym.

Nie mogłem się powstrzymać przed wrzuceniem tego filmu:

***

Wayne Rooney (Manchester United) – mój tekst o najlepszej jedenastce Premier League pochwalił Czytelnik o nicku rooney (hm, Word „nicku rooney” automatycznie poprawia na „Nicku Rodney”). Nie chciałbym się narażać, ale mam pytanie: gdzie jest, do cholery, prawdziwy Wazza? Fajnie, że Anglik potrafił zaakceptować fakt bycia drugim po van Persie’em, fajnie, że dużo pracuje, ale przecież piłkarz o takim potencjale nie powinien się bawić w Michaela Carricka albo Phila Jonesa.

Fernando Torres (Chelsea) – El Niño to nie tylko „dzieciak” w języku hiszpańskim, ale i pewna anomalia pogodowa. Taką anomalią jest Torres – co najmniej dobry w Lidze Europy, KOSZMARNY w Premier League. Naprawdę czasem patrzenie na jego grę sprawiało ból. Ktoś zapyta: co to za rozczarowanie? Kto się po nim czegokolwiek spodziewał? Ano spodziewał. Przecież „papa” Benítez miał postawić na nogi swego pupila. Nie wyszło.

Ciekawe, czy wychowanek Atlético wróci do Madrytu? Na razie w bardzo miły sposób wypowiada się na temat José Mourinho…

***

Tak jak w przypadku najlepszej drużyny minionego sezonu moim pierwszym rezerwowym był fantastyczny Juan Mata, tak w przypadku tej rozczarowującej jako pierwszego do rozgrzewki wyznaczam Davida Silvę.

***

Kto mógłby poprowadzić tę wesołą gromadkę? Kandydatów bez liku. Chyba polska myśl szkoleniowa dopadła menedżerów pracujących w Premier League…

Roberto Mancini (klęska w potyczce z Alexem Fergusonem), Brendan Rodgers (miejsce za Evertonem), André Villas-Boas (tylko piąta pozycja, Redknapp był czwarty), Roberto Martínez (Puchar Anglii jest, ale jest też Championship), Harry Redknapp (ksywka „Houdini” już nieaktualna), Martin O’Neill (pierwszy raz w karierze został zwolniony)… Wybór będzie jednak mało oryginalny: Alan Pardew (Newcastle United). Wiem, że kontuzje nie oszczędzały „Srok”, ale regres, jaki ta ekipa zanotowała w porównaniu z poprzednim sezonem (miejsce dające grę w Lidze Europy), jest niesamowity. Szkoda, bo lubię gościa.

***

I to chyba tyle podsumowań. 22. sezon Premier League startuje dopiero 17 sierpnia. Jak żyć?

Marcin Wandzel