Premier League World. Vinnie Jones

Człowiek zjawiskowy. Podobnie jak klub, z którym ten były piłkarz jest najbardziej kojarzony.

Wszystko wróciło na swoje miejsce. A wraz z rozpoczęciem nowego sezonu ligi angielskiej, na ekran telewizyjny powrócił najlepszy magazyn o futbolu. Tym razem wydanie poświęcone zostało szalonej legendzie…

Szczere wypowiedzi Jonesa, ilustrowane materiałami archiwalnymi, a także specjalnie stworzonymi ujęciami na potrzeby programu, trwają mniej więcej 50 minut. Są jak dobra, elektryzująca połowa meczu z czasem doliczonym.

Zaczyna się od porównań ze świata zwierząt. Prowadzą one do pewnej konkluzji, mówiącej o tym, że pies upodabnia się do swojego właściciela. To zresztą usłyszał kiedyś sam bohater, po tym, jak udał się na konsultację do psychologa. Poza tym jest on opiekunem owczarka niemieckiego, o którym opowiada, że czworonóg – podobnie jak on sam – potrafi namieszać. Doszło do tego, że psi podopieczny poniekąd uratował urodzonego w Anglii byłego reprezentanta Walii.

Było to w czasie kryzysu, przez który przechodził wysoki pomocnik od zadań specjalnych. Najpierw jednak trochę narozrabiał w hotelowym barze, przy okazji wyprawy ze znajomymi w latach 90. na mecz Irlandia – Anglia. Miał dość siebie, naładował spluwę i udał się do lasu. Brzmi poważnie, ale tak właśnie było. Kiedy był blisko realizacji własnego unicestwienia, na pomoc przybył największy przyjaciel człowieka… W tamtym momencie Vinny zrozumiał, że nie może w taki sposób z tym światem się pożegnać. Nagle ponownie życie przyspieszyło i nabrało dla niego sensu. Czy mógł wtedy przypuszczać, że zagra jeszcze (dla odmiany) dla X muzy?

Po tym refleksyjnym początku przyszła pora na przyjemności. Niewątpliwie tym właśnie był niespodziewany sukces „Szalonego Gangu”.

Maj, 1988 rok. Wimbledon znalazł się w finale Pucharu Anglii. Jak wyglądały przygotowania drużyny do rywalizacji z Liverpool FC? Na krótko przed menedżer klubu z Londynu rzucił 300 funtów (ówczesną tygodniówkę piłkarza) i zarządził, żeby gracze odprężyli się i poszli na piwo.

Rano z kolei Vinny wybrał się do fryzjera. Jego oczekiwania rozmijały się z końcowym efektem mistrza od nożyczek. Swoje, jak twierdzi, mógł dołożyć Dennis Wise, który pewnie szepnął to i owo w zakładzie fryzjerskim odpowiednio wcześniej. Finalnie znany z twardej i niekiedy brutalnej gry zawodnik, chyba zawsze z numerem 4 na koszulce, musiał samodzielnie poprawić wygląd. Stąd, jeśli włączycie jakimś zrządzeniem losu finał, wyglądał tego dnia, jak wyglądał…

Do opowiadań o zdjęciu napięcia z graczy można dołączyć również to, że niektórzy z piłkarzy Wimbledonu obstawiali u bukmachera porażkę w najważniejszym meczu sezonu 0:2 czy nawet 0:3. Stawiali dla zabawy, ale też – jak widać – niezupełnie wierzyli w możliwy sukces, delikatnie mówiąc.

Vinnie założył sobie, że na samym starcie zaatakuje z impetem swego vis-a-vis – Steve’a McMahona. Widać siłę wejścia na załączonym materiale, który PLW pokazało. Myślę, że dzisiaj sędziowie nie szukaliby okoliczności łagodzących dla krewkiego gracza. I nie kierowaliby się tym, że gra dopiero się zaczęła i tym samym wystarczy dać mu ostrzeżenie lub najwyżej kartkę żółtego koloru.

Nieoczekiwanie to Wimbledon zdobył gola i wywalczył cenne trofeum. Potrafił tego dnia na Wembley zneutralizować poczynania The Reds. Po dośrodkowaniu z boku boiska do siatki liverpoolczyków drogę znalazł Lawrie Sanchez.

Wimbledon był zjawiskiem na dużą skalę. Nie był zamożnym klubem, ale panowała w nim niespotykana atmosfera. Każda nowa osoba musiała przejść dosłownie chrzest bojowy: sporo znieść, pokazać charakter i umieć śmiać się z żartów, które serwowała starszyzna.

Do dzisiaj nie mogę pominąć metod treningowych, w czasie których wszyscy zakładali wojskowe mundury i udawali armię.

Vinnie w materiale przypomina gorsze i lepsze momenty. Z Wimbledonu odchodził zresztą i do niego wracał, czego inicjatorem był Joe Kinnear. Irlandzki menedżer podjął się próby odbudowania ducha, który klub z Plough Lane opuścił.

Opowiedział o swojej niezwykłej karierze składnie i z odpowiednim dystansem. Dzisiaj ma 54 lata. W czasie gry stał nawet między słupkami i rzucał się z jakby wrodzoną wprawą do strzałów oddawanych przez piłkarzy Newcastle United na wyjeździe.

Bywało też, że po lekkiej popijawie (i to z Kinnearem w dniu meczu w domu, podczas oglądania w tv wyścigów) – wcześniej nieprzewidziany do gry z powodu naciągnięcia mięśnia – zakładał w ostatniej chwili, wieczorem, strój, bo nagle przypomniał sobie o tym piłkarzu selekcjoner reprezentacji Walii i przyjechał go zobaczyć w starciu na Highbury z Arsenalem, po czym potrafił wpakować skutecznego woleja do sieci Davida Seamana. Ział nieprzetrawionym jeszcze alkoholem, ale i tak dawał radę…

Był bezpośredni, za co często mu się obrywało. Czego by oni nie mówili, jakich rzeczy nie opowiadali, staruszka w szalu Wimbledonu, gdy zapytano ją o krótką opinię na jego temat, wypala: to prawdziwy dżentelmen.

Vinny Jones trafił w końcu do filmu. Krótko po premierze „Porachunków” uhonorowano go za rolę (wystąpił jako Big Chris) nagrodą Grammy dla najlepszego debiutanta. Do tej pory wystąpił w klikudziesięciu filmach. Najczęściej jest tzw. czarnym charakterem…

Specjalne wydanie programu Premier League World zostało zadedykowane zmarłej w tym roku żonie Vinniego Jonesa, Tanyi Jones.

Paweł Król