Premierszips

Osiem meczów w ciągu niecałych dwóch tygodni i tylko jedno zwycięstwo (dzięki temu, że Jan Vertonghen jest wredny).

Tak wygląda bilans w europejskich pucharach drużyn na co dzień reprezentujących Premier League.

No to lecimy. Czytając, należy spożywać fish and chips. Z ironiczną, pełną wyższości miną fana najlepszej ligi świata.

***

Manchester City został sprowadzony na ziemię przez Barcelonę (0:2 u siebie), choć ta od jakiegoś czasu nie jest ekipą, której należałoby się bać. Miał rację José Mourinho, mówiąc, że to najsłabsza Barça od lat. Co z tego, skoro Manuel Pellegrini zagrał asekurancko, a nawet – nie bójmy się jak on – i powiedzmy to głośno: tchórzliwie. Samir Nasri na ławce, na lewej pomocy Aleksandar Kolarov. Szkoda gadać. Chilijczyk już samą miną jest w stanie zdołować.

pellegrini
Udowadniamy, że trener MC też był kiedyś młody

Nie odbierałbym szans Niebieskim. Muszą jednak na Camp Nou zagrać maksymalnie skoncentrowani, a Inżynier powinien pokazać cojones. Złośliwi mówią, że ich po prostu nie ma. Chyba jednak przesadzają. Inna sprawa, że na Starym Kontynencie pokazywał je wyłącznie w klubach z drugiego szeregu.

Arsenal, można powiedzieć, planowo przegrał z Bayernem (też 0:2 u siebie), radząc sobie całkiem dobrze do momentu, gdy czerwoną kartkę otrzymał Wojciech Szczęsny. Kiedy jednak – przy stanie 0:0 – gospodarze mieli wykonać rzut karny, do piłki podszedł Mesut Özil. W Realu Madryt byłby sto piętnasty w kolejce do „jedenastki”, w Arsenalu wziął odpowiedzialność na siebie i zawiódł. To świadczy o tym, że Kanonierzy pozbawieni są lidera (przywództwo Jacka Wilshere’a objawia się raczej kłótniami z sędziami).

„Niespodzianki nie było: Manchester United przegrał w Pireusie”. Z tak grającym Olympiakosem nie dać sobie rady to nie wstyd, wszak drużyna Míchela (były świetny piłkarz Realu Madryt w La Liga jako trener nie błyszczał) w lidze greckiej ma nad wiceliderem… 20 punktów przewagi. Wstydem jest styl, w jakim poległy Czerwone Diabły. Autentyczny dramat.

Tej ekipie potrzebna jest rewolucja. I nie mam na myśli zmiany trenera, a zasadnicze zmiany w kadrze mistrza Anglii. Kto z jedenastki, która wybiegła na Stadion Karaiskákisa, nadaje się tak naprawdę do gry w MU? De Gea, van Persie, Rooney, może jeszcze Evra. 0:2 z Olympiakosem… Pomyślmy, że Ferdinand i jego koledzy muszą teraz walczyć z Realem Madryt albo Bayernem. Albo lepiej o tym nie myślmy.

moyes

Można powiedzieć, że honor najlepszej ligi świata uratowała Chelsea. Ale remis w Stambule to też nie jest wynik, którym należałoby się chwalić. Real Madryt wygrał tam przecież 6:1. Nie widziałem meczu (patrzyłem, jak Królewscy demolują Schalke), ale ponoć drużyna The Special One nie zachwyciła.

***

Dwaj przedstawiciele Premier League walczyli również w Lidze Europy.

Nie widziałem, jak grała Swansea City (odsyłam do tekstu Grześka Ziarkowskiego). Dwumecz z Napoli, jeżeli chodzi o wynik, zdecydowanie dla Włochów (1:3 w Neapolu, 0:0 w Swansea), ale akurat Walijczyków trudno winić. Pewnie Gary Monk przytuliłby trzy czwarte składu, którym dysponuje Rafa Benítez.

Tottenham Hotspur zagrał w Dniepropietrowsku tak, jakby prowadzili go do spółki jego byli menedżerowie – André Villas-Boas i Juande Ramos (nb. dziś pracuje w Dnipro), i to na pięć minut przed zwolnieniem z pracy.

W Londynie nie było lepiej. Co więcej, w 48. minucie Roman Zozula dal gościom prowadzenie. Wydawało się, że niemający pomysłu na grę Spurs, odpadną. Jednak Jan Vertonghen, jeden z wredniejszych obrońców Premier League, sprowokował wspomnianego zdobywcę bramki, który za lekki strzał z byka wyleciał z boiska. Dopiero wtedy gospodarze zaczęli przeważać.

Christian Eriksen do spółki z Emmanuelem Adebayorem (kolejne pozdrowienia dla AVB) odrobili straty, choć trzeba powiedzieć, że Ukraińcy, nawet grając w dziesięciu, mogli pokonać Hugo Llorisa. Inna sprawa, że Koguty grały w osłabieniu od początku meczu, bo Tim Sherwood postawił na Roberto Soldado. Nie ma sytuacji, której nie potrafiłby zmarnować Hiszpan.

Co do Sherwooda, to być może był to arcyważny mecz dla niego nie tylko ze względu na awans. Były gracz Tottenhamu szalał przy linii bocznej niczym Mourinho, widać też chemię między nim a najważniejszym graczem – Adebayorem.

ade tim

Powtórzę jednak coś, o czym kiedyś napomknąłem: kadra Kogutów wydaje się wyjątkowo silna przez wysokość transferów, nie przez jakość piłkarzy.

***

Na Facebooku możemy znaleźć kilka polskich fanpejdży związanych z Premier League. Poza standardowymi, kretyńskimi kłótniami kibiców poszczególnych klubów, można poczytać komentarze o tym, że Premier League, wiadomo, najlepsza, hiszpańska liga to nuda, a ten to przyaktorzył, bo to – he he – Hiszpan.

Zadęcie ożenione z ironią. I tak w kółko.

Sam uwielbiam Premier League, ale obawiam się, że nie ma ona w tej chwili ani jednego klubu, który byłby w stanie rywalizować z Realem, Bayernem czy Barceloną. No, może poza Chelsea, ale ta czasem gra tak, że bolą zęby.

Jasne, futbol jest nieprzewidywalny. Być może Manchester City wygra 3:0 na Camp Nou i następny tekst trzeba będzie pisać o kryzysie w FC Barcelona. Jednak po ośmiu meczach w LE i LM ta cała „najlepsza liga świata” to nie żadna Premier League, a jakaś – cytując Jacka Gmocha, który ładnych parę lat temu szalał w studiu TVP – Premierszips.

Nie wiadomo co. Stwór, który w domu zakłada smoking, a gdy wychodzi do ludzi – waciak i gumofilce.

U siebie stosują goal-line technology. W Europie grają tak, jakby zaraz mieli zaproponować zasadę „trzy rogi – karny”. Albo się obrazić, zabrać piłkę i pójść do domu.

Nasri zamiast Kolarova, może jakiś lider w drużynie walczącej o mistrzostwo, stawianie na ilość, nie jakość przy transferach… W szczegółach i planach ogólnych jest, zdaje się, wiele do zrobienia.

Marcin Wandzel