Przedwczorajszy mecz. Feyenoord – FC Utrecht 3:1. Eredivisie

W programie to, co najlepsze w Rotterdamie.

Wszystko się pięknie ułożyło. Ekstraklasa wyznaczyła Derby Trójmiasta na piątkowy wieczór, dzięki czemu i wilk się nasycił i Manchester.

Akt pierwszy – tradycyjny

Nie wiem co jest z tymi arkowcami. Podejrzewam, że gdyby przebrać kolegów mojego Maksia z przedszkola w biało-zielone koszulki, to Siemaszko, Sobieraj i przyjaciele też by polegli. Może jest to jakaś myśl na przyszłość. Po zwycięskim meczu w Gdyni tradycyjna feta na starym stadionie przy Traugutta – race, podrzucanie piłkarzy i zdjęcia z bohaterami.

Mam wrażenie, że było mniej ludzi niż zwykle, ile można świętować upokarzanie lokalnego rywala. To już zrobiło się nudne. Tyle dobrze, że spotkać wielu ludzi, o których myślałem jako dawno zmarłych. To na plus. Na minus, że robiłem moim rzęchem za taksiarza dla kilku opilców. Co im wydawało się super zabawne, mnie raczej żenujące. Oszczędzałem się, bo o 6:15 w sobotni ranek był lot do Dortmundu.

Akt drugi – grillowy

Brukselscy koledzy z RWD Molenbeek obiecali, że awans do trzeciej ligi przypieczętują właśnie w ten weekend, ale chyba są słabi z matematyki, ale raczej to wina RES Durbuy, które wygrywając wcześniej z RFC Liege, zapewniło naszym ziomalom awans. Zresztą bramkarz z Durbuy jest fanem RWDM i przejechał 100 km (na warunki Beneluksu to sporo), by świętować pierwszy od 2002 roku, gdy federacja zabrała licencję, awans na w miarę przyzwoity poziom.

W porcie lotniczym w Dortmundzie wypożyczamy hybrydową Toyotę Auris. Wypas. Wyświetlacz od razu poinformował, że dopuszczalne stężenie alkoholu we krwi wynosi 0,5 promila. Nie trzeba było dwa razy powtarzać.

Piękne słońce, docieramy do Pana O. w Brukseli, a tam grill. Nie taki leśny, jak u nas, a tradycyjny.

Jak widać, wódka też była, ale nie aż tyle, żeby zrozumieć belgijski system ligowy, a zwłaszcza jego drugi poziom. Osiem drużyn, które grają ze sobą, potem grupy, podgrupy, w skrajnym przypadku z drugiej ligi można wejść do pucharów. Gruba biba, przerywana drzemką. Piwo miałem w ręku nawet, gdy nie chciałem, a zwłaszcza wtedy. Wreszcie czas na mecz. Wsiadamy na wschodzie miasta na stacji Roodebeek, koledzy nam tłumaczą, że od stacji Saint-Catherine/Sint-Katelijne zaczną wsiadać przybysze z innych kręgów kulturowych. Jasnowidze? W każdym razie proszą, by schować piwo, bo władcy dzielnicy sobie nie życzą. Bez przesady, nie jesteśmy u siebie, ale oni też. Okolice stadionu to już piwko bez limitów i frytki w bułce z majonezem.

Mecz jak mecz. Już pierwsza akcja Molenbeek po rzucie rożnym kończy się bramką. W pierwszej połowie padają jeszcze dwie, nie bez winy bramkarza-kibica gości. Czy napisałem już, że RWDM grało właśnie z Durbuy? Miejscowi opowiadają, że gra u nich trzech Francuzów. Muszą im coś płacić w teoretycznie amatorskiej dywizji, przecież nie przyjechali tu jedynie dla frytek z majonezem.

Ciekawe, jak RWDM poradzi sobie na trzecim poziomie? Kibicowsko na pewno są gotowi – klasyczny stadion Machtensa prawie pełny, jak dawniej. Wyjazdowo znów będą najeżdżać miasta i wsie, wypijając całe piwsko. Wreszcie ostatni gwizdek i klasyczna „pitch invasion”. Jest pięknie, chwilo – trwaj. Po meczu, wiadomo, bal. My się w końcu zawijamy, ale jesteśmy w takim stanie, że włączamy alarm w domu gospodarza. Psiarnia nie przyjeżdża, to tzw. dobra dzielnica.

Akt trzeci – portowy

Wódz kiboli Molenbeek, pytany wcześniej, czy nazajutrz wybrać Feyenoord – Utrecht czy PSV Eindhoven – Ajax, nie miał wątpliwości, wskazując to pierwsze spotkanie. Może i szkoda, bo wybierając spotkanie w mieście Philipsa, bylibyśmy świadkami trzeciej fety w trzy dni – PSV wygrało z amsterdamczykami i zapewniło sobie 24. tytuł mistrza Holandii w historii. Dla porównania Ajax ma 33 tytuły, Feyenoord ledwie 15.

Jednak stadion De Kuip (znajdujący się zresztą w dzielnicy Feijenoord), czyli „wanna”, kusił od zawsze. W końcu nie każdy stadion był areną finałów wszystkich trzech europejskich pucharów, dodatkowo kontynentalnego czempionatu.

Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że tydzień wcześniej odbyły się biegi po autostradzie z udziałem kibiców Feyenoordu i Utrechtu, w które dodatkowo wmieszało się Den Haag.

Po drodze do Rotterdamu minęliśmy Antwerpię (odbywały się akurat pierwsze po długoletniej przerwie derby Antwerp – Berschoot) i Bredę (grały oddalone od siebie o rzut beretem NAC i Willem II Tilburg).

Rotterdam to miasto portowe, robotnicze, pozycjonuje się w opozycji do Amsterdamu, który baluje i chodzi na wernisaże. Historia Feyenoordu tu.

Jednak takiej rąbanki na płycie boiska się nie spodziewałem, niewiele to różniło się od ekstraklasy. Niecelne podania, anemiczne strzały, całość sprawiało wrażenie spotkania sparingowego, a najbardziej chciało się biegać 34-letniemu weteranowi Robinowi van Persie. Być może tempo było ślimacze, bo za tydzień mecz sezonu dla Feyenoordu – w finale krajowego pucharu podejmują u siebie AZ Alkmaar.

Niewidoczny był, grający dla gości, Mateusz Klich, a stoperom gospodarzy przydałby się kurs biegania nie na piętach. Nieźli artyści. Naszej strony nie czyta wiele osób, dlatego chyba nie spowoduję zamieszek, pisząc, że jak będziecie w Rotterdamie na meczu, nie zawracajcie sobie głowy płatnymi parkingami – najlepiej stanąć za darmo, tuż koło stadionu między McDonaldem i stacją Shell.

Na trybunach też piknik, bilety mieliśmy na trybunę T, czyli zaraz za sektorem zabramkowym. Ciekawostką jest fakt, że na biletach nie ma numerów miejsc – każdy siada, gdzie chce. Jeśli ktoś chce, bo na schodach przez cały mecz stoi ekipa, która najwyraźniej przyszła pogadać; doping raczej śladowy. Mimo znaków zakazu przy wejściu,\ zewsząd zapach zioła. Co ciekawe, z drzwi kibla patrzy na nas… Ebi Smolarek. Feyenoord wygrywa gładko 3:1, zapewniając sobie na mecie sezonu czwarte miejsce, dające w przyszłym roku start w Lidze Europy.

15.04.2018, godz. 14.30, 31 kolejka, Arbiter: B. Nijhuis, Widzów: 47 500

Feyenoord – FC Utrceht 3:1 (2:1)

1:0 N. Jørgensen (7)

1:1 C. Dessers (31)

2:1 R. Van Persie (43)

3:1 S. Larsson (69)

Feyenoord: 25. Brad Jones; 17. Kevin Diks, 3. Sven Van Beek, 6. Jan-Arie Van der Heijden, 5. Ridgeciano Haps; 8. Karim El Ahmadi, 32. Robin Van Persie (70, 14. Bilal Başaçıkoğlu), 10. Tonny Vilhena; 28. Jens Toornstra, 9. Nicolai Jørgensen, 11. Sam Larsson (73, 35. Tyrell Malacia). Trener: Giovanni Van Bronckhorst.

FC Utrecht: 1. David Jensen; 17. Sean Klaiber, 14. Willem Janssen, 3. Ramon Leeuwin, 2. Mark Van der Maarel; 13. Mateusz Klich (71, 18. Urby Emanuelson), 6. Rico Strieder, 22. Sander Van de Streek, 8. Yassin Ayoub (82, 23. Anouar Kali); 11. Cyriel Dessers (75, 27. Lukas Görtler), 11. Zakaria Labyad. Trener: Jean-Paul de Jong (ksywa Mister FC Utrecht).

Żółte kartki: Labyad, Ayoub (Utrecht)

Po meczu szybko do Dortmundu. Pani stewardessa, zapytana: „czy leci z nami pilot?”, odpowiedziała cytatem z „Misia”: „właśnie zastanawiam się”. Jedyny sensowny lot był do Poznania, stamtąd do domu Polski Flixbus (nie polecam, sceny niczym z dworca Roma Ostiense, o 5:30 w poniedziałek byłem w domu, poszedłem do fabryki, wróciłem o 17, z miejsca położyłem się spać i obudziłem we wtorek rano. Następny w planach jest finał Ligi Mistrzów w Kijowie. A potem Rosja.

Maciej Słomiński