Przyjrzyjmy się książce Bartłomieja Rabija: „Podcięte skrzydła kanarka. Blaski i cienie brazylijskiego futbolu”

Kiedy wczesnym latem tego roku dowiedziałem się z radia o tej pozycji czytelniczej, postanowiłem sobie, że jej nie ominę. Dotrzymałem słowa i teraz chciałbym podzielić się wrażeniami.

W dużym skrócie traktując sprawę już na początku: jest to książka o Brazylii. W trzynastu rozdziałach polski autor przybliża nie tylko piłkę nożną z tego kraju. Myślę, że każdy znalazłby w niej zajmujący kawałek dla siebie. Czy byłby to zjawiskowy opis widoku skupiska wodospadów w Foz do Iguaçu, czy np. pogłębienie wiedzy na temat liczącej dopiero niespełna 60 lat stolicy (Brasília) – do wyboru, do koloru.

„Podcięte skrzydła kanarka” (Wydawnictwo SQN; 2019 r.), oceniając książkę, a nie sam tytuł, nie są jakimś zwyczajnym wymysłem ambitnego kreatora opowieści; są zbiorem licznych obserwacji i wynikiem bycia tam, na miejscu, gdzie można było z bliska przyjrzeć się futbolowi stamtąd, jak i temu, co go otacza.

Mimo wszystko tematem przewodnim, do którego prowadzą rozmaite wątki, jest kondycja umiłowanej przez Brazylijczyków dyscypliny sportu. A że nie jest ona w ostatnich latach szczególnie wysoka, zarówno w wydaniu klubowym, jak i reprezentacyjnym, Bartłomiej Rabij próbuje dociec przyczyn takiego stanu rzeczy. Liczba mnoga jest w tym miejscu akurat wskazana, ponieważ za kryzys piłkarski odpowiada wiele czynników. Brazylia pięciokrotnie wygrywała Puchar Świata, a teraz nie może nawet zbliżyć się do dawnej potęgi.

Spory problem stanowi masowy wyjazd tamtejszych zawodników ligowych do innych krajów. Dość powiedzieć, że nawet 1000 piłkarzy potrafi w jednym sezonie wyfrunąć hen… Ile można by złożyć z takiej liczby drużyn, nie trzeba pytać. Nie ma więc w brazylijskich klubach stabilizacji, są za to ciągłe rotacje i budowanie wszystkiego od nowa. Z kolei środki z tytułu transferu za danego zawodnika wystarczają zazwyczaj na chwilowe załatanie licznych dziur: spłacenie zaległych wypłat i inne koszty funkcjonowania.

Jeśli w Europie uważa się, że trener jest pod presją i nie może liczyć na większy kredyt zaufania, to co dopiero mówić o tym fachu w Brazylii. Zanim tamtejszy szkoleniowiec nauczy się rzetelnie nazwisk poszczególnych podopiecznych, traci ich. Jak więc podążać za korzystnymi wynikami, wypracowaniem stylu gry, jeśli co rundę lub sezon trzeba szukać kolejnych rozwiązań i wypełnień do skompletowania kadry – i tym razem nie należy postawić znaku zapytania.

Kolejnym, nie od dzisiaj zresztą, jak dowodzi Rabij, problemem trawiącym futbol z kraju Pelégo jest niejako nieprzemijalność skorumpowanych ludzi zajmujących wpływowe stanowiska. Za wszelką cenę trzymają się oni kurczowo uprzywilejowanych pozycji. A jeśli już przychodzi czas na zmianę, przeważnie na wolne miejsce wskakuje ktoś poprzednikowi dobrze znany i wywodzący się z jego otoczenia.

Brazylia nie wykorzystała odpowiednio również przywileju z tytułu organizowania igrzysk olimpijskich oraz mistrzostw świata w 2014 roku. Jak dowodzą różne przeliczenia, wybudowała stadiony w miejscach, gdzie na co dzień nie ma drużyn grających na najwyższym szczeblu. Poza tym z w sumie dwunastu stadionów goszczących uczestników mundialu jedynie dwa wypełniają się po tym turnieju i są opłacalne.

Osobną sprawą są gigantyczne koszty, jakie zostały przeznaczone na ich budowę. Raz, że były to przedsięwzięcia przepłacone, dwa – nie obeszło się przy tym bez przekrętów: kto miał zarobić, zarobił. Doraźne myślenie i zapełnienie własnych kieszeni, jedynie takie słowa cisną się na usta w ramach komentarza.

Były komentator Sportklubu przekazuje czytelnikom znacznie więcej. Przystępnie relacjonuje swoje wizyty z treningów, meczów: w tym z finału Copa Libertadores 2013, Atlético Mineiro – Club Olimpia, ze spotkań z dziennikarzami, piłkarzami, trenerami czy dawnymi sławami pozostającymi na uboczu. Pisze o trudnościach wynikających z uzyskaniem akredytacji. A nawet z pewnym rozbawieniem o tym, że kiedyś nieświadomie przesiedział mecz w loży prezydenta jednego z klubów.

Wymienia liczne ciekawostki. Sam na ten przykład nie zdawałem sobie sprawy choćby z tego, że Tostão miał poważne problemy ze wzrokiem, które zaczęły się od mocnego uderzenia piłką podczas treningu. Co więcej – nie miałem pojęcia, że przystał na zalecenie lekarskie i wziął rozbrat z piłką. Następnie skończył studia medyczne i uzyskał tytuł specjalisty okulistycznego.

Z przedstawionej książki można czerpać mnóstwo informacji. Jeśli ktoś nie wie o dawnych wpływach zagranicznych na brazylijski futbol, m.in. włoskich i węgierskich, to proszę bardzo – znajdzie o tym.

Jak ktoś uważał, że Canarinhos wygrywali w latach świetności wyłącznie dzięki talentowi do spektakularnej gry indywidualnej, to otrzyma odpowiednio skonkretyzowaną odpowiedź, że było to podparte znacznie bardziej złożonymi metodami działania.

Gdy czytelnik będzie szukał w tej lekturze odpowiedzi na pytanie, w czym tkwiła tajemnica genialnie wykonywanych rzutów wolnych przez niektórych artystów urodzonych w Brazylii (w tym przez bramkarza), część z nich samych udzieli skąpej, prostej i jednocześnie skromnej odezwy w tym temacie.

Książka tętni życiem i jest napisana lekko, pomimo licznie poruszanych w niej problemów. Słowem zakończenia – jest wysokich lotów, mimo że sam tytuł jakby przewrotnie nakazuje w to wątpić.

Paweł Król