Przystanek Bundesliga (78). Do widzenia, Robert

Etap, który dobiegł końca. Po kilkunastu latach spędzonych w Bundeslidze najlepszy współcześnie polski napastnik opuścił ligę niemiecką i Bayern Monachium…

Sprawa ewentualnego odejścia nabierała tempa praktycznie od zakończenia poprzedniego sezonu. Wierzyłem, że to nie plotka, i cierpliwie czekałem na efekt końcowy.

Powody opuszczenia najbardziej utytułowanego klubu Niemiec przez Roberta Lewandowskiego mnożyły się. A to, że za taką decyzją stała przede wszystkim żona siedmiokrotnego króla strzelców pierwszej Bundesligi, która chętnie zamieniłaby Bawarię na klimat hiszpański. A to znowu, że już wcześniej Polakowi – delikatnie mówiąc – średnio współpracowało się z młodym trenerem Bayernu, Julianem Nagelsmannem. Jaka była prawda, wiedzą zapewne najbardziej zainteresowani i równocześnie wtajemniczeni. Nie jest moją intencją badać całą sprawę w tym miejscu, dlatego poprzestanę na tych dwóch sprawdzonych bądź niesprawdzonych przykładach, doniesieniach. Faktem jest, że ostatecznie sprawa transferu „Lewego” do Barcelony została sfinalizowana. Należy jednak stwierdzić, zgodnie z prawdą, że nie odbyła się w normalnej atmosferze. Polskiemu snajperowi strona niemiecka zarzucała przy tym brak profesjonalizmu i wiele innych rzeczy.  Żeby było jasne – mnie podoba się dewiza, którą wyznaje Bayern, mówiąca o tym, że ten klub jest ważniejszy od każdego, nawet najbardziej utytułowanego piłkarza. Jego dobro to numer jeden, koniec i kropka. Nie można jednak przejść obojętnie nad samymi indywidualnymi wyczynami byłego już piłkarza Bayernu urodzonego w Warszawie, począwszy od wypromowania się przezeń w największym sportowym rywalu monachijczyków, czyli Borussii Dortmund. Nie będę może przytaczał licznych i rozmaitych rekordów, które Lewandowski jako piłkarz Bundesligi ustanawiał. Pozostaje on praktycznie najlepszym zagranicznym graczem tej ligi, a już na pewno najskuteczniejszym…

Nigdy nie pisałem o nim osobnego tekstu, chociaż ten kącik dotyczy przecież ligi niemieckiej. Skupiałem się dotychczas na Bundeslidze w dawnym wydaniu, które jako widza oczarowało mnie na początku lat 90., kiedy była to jeszcze zupełnie inna liga. Do nowej nie zawsze miałem dostęp, by regularnie ją oglądać. Wystarczyło mi w zupełności, że nasz kolega Darek Kimla umieścił go w swojej Jedenastce Polaków. Co podówczas Darek o Lewandowskim opublikował, proszę zobaczyć. Wszystko, co sam mógłbym o jego spektakularnych wyczynach w ostatnich latach napisać, byłoby – mam wrażenie – kulejące. Niepełne i wtórne. Niewystarczająco świeże i dobre. Szczególnie że był na ustach wszystkich niemalże i powstała o nim niezliczona ilość publikacji. Poza tym może trzeba umieć w życiu także zamilczeć, w sposób niemy doceniając niezaprzeczalną klasę sportową Roberta Lewandowskiego… człowieka – co chciałbym szczególnie podkreślić – a nie, jak choćby tylko w przenośni chcieli go widzieć nasi eksperci od piłki, nadczłowieka, maszynę (wybaczcie to porównanie…) i RoboCopa. W każdym razie dla Bayernu był najlepszą „dziewiątką” od czasów legendy tego klubu i najlepszego strzelca w historii, Gerda Müllera.

Dziękuję…

Na marginesie. W ostatnich dniach, dzięki stacji Eleven Sports, która pokazała sporą liczbę spotkań I rundy Pucharu Niemiec, znowu poczułem się prawie jak dawniej. Mecze Energie Cottbus z Werderem Brema (1:2) i Magdeburga z Eintrachtem Frankfurt (0:4) przywołały jakieś nieokreślone, trudne do sprecyzowania wspomnienia. I znowu można było się zadurzyć: poczuć piłkę niemiecką i cały ten towarzyszący jej klimat. Można polubić takie piłkarskie poniedziałki, chciałoby się powiedzieć, a następnie zniknąć…

Paweł Król