Pucharowy komentarz. Gdzie są talenty?

W dużym stopniu tytułowe pytanie jest podszyte retoryką, na którą nie trzeba odpowiadać…

Częściowo zmagania polskich klubów wypunktował w trzech miejscach niezawodny Grzegorz Ziarkowski. Piast Gliwice ma z głowy drugą rundę eliminacji Ligi Mistrzów. W dogrywce nie sprostała zadaniu również Cracovia. Legia miała wprost obowiązek przejść swojego przeciwnika, chociaż w pierwszym meczu jedynie bezbramkowo zremisowała.

Niedługo do rywalizacji przystąpi Lechia Gdańsk, która rozegra dwumecz z Brøndby. Mimo że klub z Danii od kilku dobrych lat nie jest już flagową ekipą reprezentującą z dumą skandynawski futbol, to z całą pewnością nie będzie niską, niewymagającą przeszkodą do pokonania.

Należy pamiętać również o tym, że już raz przyszło drużynie prowadzonej przez Piotra Stokowca, Zagłębiu Lubin, uznać wyższość przeciwnika z duńskiej ligi – nie ma co owijać w bawełnę – o trudnej nazwie do wymówienia, jak i skomplikowanej pisowni…

Przed trzema laty to wydarzenie opisał redaktor Ziarkowski tutaj.

Popularni „Miedziowi” to nie Lechia, ale pomysł na grę trenera Stokowca został prawdopodobnie w jakiejś mierze przeniesiony i zaszczepiony drużynie z Trójmiasta. Pierwszy mecz już w najbliższy czwartek w Gdańsku o godz. 19:00.

Wróćmy do tego, co było. Nie mam zamiaru rozkładać na czynniki pierwsze możliwych powodów, które wpłynęły na odpadnięcie kolejno polskich drużyn z BATE i DAC. Interesuje mnie inny temat, a mianowicie: zdolnych, bardzo młodych zawodników, którzy mogliby swoim polotem wprawić w osłupienie przeciwników. Takich, których talent objawiłby się właśnie w pucharowych zmaganiach. Patrzę i nie widzę…

W przeszłości może nie pojawiało się odpowiadającym tym krótkim i konkretnym kryteriom jakoś szczególnie wielu, ale od czasu do czasu byli i potrafili zrobić różnicę: przeprowadzić błyskotliwą akcję, asystować lub strzelić kilka bramek w ważnym meczu.

Boiskową przebojowość w bardzo wczesnym wieku, o której wiem głównie z opowieści i archiwalnych materiałów, prezentował Włodzimierz Lubański. Niemalże wyjęty z osiedlowych boisk Wojciech Kowalczyk wyskoczył jak królik z kapelusza.

Później kilku, choć może już trochę starszych piłkarzy od wymienionych, potrafiło pokazać klasę w meczach Wisły Kraków za kadencji trenera Henryka Kasperczaka, odprawiając z kwitkiem choćby Schalke 04.

Jeszcze mecz życia w barwach Lecha Poznań przeciwko Juventusowi zagrał Artjoms Rudņevs, jednak to Łotysz o rosyjskim – jak sam woli – rodowodzie.

Od paru sezonów nastała posucha. Pomijam sposób gry polskich drużyn – mało kompatybilny, niezwarty, w wielu momentach wręcz przypadkowy. Odczuwalny jest brak indywidualności udanie wkomponowanych w mechanizm działania – tu jedno, kluczowe słowo – DRUŻYNY.

Od obecnego sezonu przeszło z kolei zarządzenie mówiące o obowiązku wystawienia w pierwszym składzie polskiego młodzieżowca. Pamiętam, jak wysoko podniesione było larum: przeróżne sondy przeprowadzane przez stację C+ Sport wśród trenerów drużyn ligowych. Zdania były podzielone, przeważnie różne. Dzisiaj jednak zastanawiam się, skąd tak wielkie zamieszanie wokół tego tematu… Dlaczego? Przecież na plac nie musi wychodzić nieograny zupełnie na poziomie seniora szesnastolatek. Za takiego młodzieżowca, o ile się nie mylę, uznawany jest np. w Piaście Patryk Dziczek… Zupełnie nie rozumiem problemu, jaki został wywołany w swoim czasie.

Posiadanie wyszkolonego zaplecza to podstawa funkcjonowania klubów znacznie bardziej skromnych w środki finansowe. Powinni, a nawet muszą dostawać szanse odpowiednio wytrenowani młodzi polscy zawodnicy. Według określonego schematu działania, który nie będzie barierą, kiedy przyjdzie zadebiutować na poziomie seniorskim.

Ciągle spoglądamy gdzieś w inną stronę, próbując zapychać składy transferami graczy z Bałkanów czy innych kierunków geograficznych, jakby zapominając, że tutaj są młodzi czekający na otrzymanie prawdziwej szansy. Wcześniej należy ich jednak odpowiednio przygotować do występów, co nie jest przecież zadaniem niewykonalnym…

Paweł Król