Retro. Anglia – Polska 5.01.1966

Polacy sprawili sensację. Bierzemy w ciemno wynik sprzed 55 lat czy nie?

Wystąpimy w Liverpoolu w roli outsidera, stającego do walki z kandydatem na mistrza świata w warunkach dla nas nietypowych: w środku zimy, kiedy buty piłkarskie wiszą w całej Polsce na przysłowiowych kołkach. W tej sytuacji nie można liczyć na powodzenie, jeśli idzie o rezultat meczu, a jedynie na stoczenie ambitnej walki ze sławnym przeciwnikiem oraz na godne zaprezentowanie przez nasz młody zespół polskich barw w ojczyźnie nowoczesnego futbolu – tyle „Przegląd Sportowy” w zapowiedzi pierwszego w historii meczu z Anglikami.

Rzymska łaźnia
Sami przyznacie, że optymizmu w tym tyle, co kot napłakał. Powody ku takiej postawie były poważne. Nieco ponad dwa miesiące wcześniej Polacy z kretesem przerżnęli w Rzymie eliminacje mistrzostw świata 1966, przegrywając z Włochami aż 1:6. Po meczu nazwanym „Rzymską Łaźnią”, w którym kompletnie pogubiła się polska defensywa, jak i debiutant w bramce Henryk Stroniarz, posypały się gromy. Karierę reprezentacyjną zakończyli Henryk Szczepański (olimpijczyk z Rzymu 1960) i Ernest Pol. Dymisję złożył selekcjoner Ryszard Koncewicz. PZPN jednak jej nie przyjął, mając w zanadrzu mecz towarzyski z Anglią, kilka dni po rozpoczęciu roku 1966. Być może niektórzy, nieprzychylni selekcjonerowi działacze liczyli na to, że gospodarze mundialu wbiją gwóźdź do trumny selekcjonerskiej kariery popularnego „Fai”.

Pod koniec roku 1965 Polacy pojechali na zgrupowanie do Bułgarii, a tuż po świętach Bożego Narodzenia szesnastka zawodników spotkała się na zgrupowaniu w Wołominie. Do Liverpoolu na mecz na Goodison Park poleciało ledwie trzech zawodników biorących udział w „Rzymskiej Łaźni”: Stanisław Oślizło, Jacek Gmoch i Jerzy Sadek. Ten pierwszy zadebiutował jako kapitan reprezentacji. Drużynę Polski nazwano „kombinacją rezerwowo-młodzieżową”. W pożegnalnym meczu Koncewicz postawił na czwórkę debiutantów: W obronie zagrali Henryk Brejza (Odra Opole) i Andrzej Rewilak (Cracovia), w pomocy Zygmunt Schmidt (GKS Katowice), zaś w linii ataku Jan Wilim (Szombierki Bytom).

Błysk Banasia
Na Goodison Park gra toczyła się pod dyktando Anglików. Polacy grali bardzo czujnie w defensywie, stopując akcje synów Albionu przed własnym polem karnym. Nie ograniczali się tylko do defensywy – w 9. minucie po centrze Jerzego Sadka z prawej strony, Jackie Charlton zdołał uprzedzić składającego się do strzału Janusza Kowalika. Po zaledwie 120 sekundach Gordon Banks zebrał oklaski od angielskiej publiczności, gdy udanie interweniował po uderzeniu Wilima.

Na grząskim boisku Polacy szybko opanowali nerwy, a doskonałą techniką imponowali Sadek i Józef Gałeczka. Po raz kolejny próbował szczęścia Kowalik, ale na posterunku był Banks. Z upływem czasu Anglicy zaczęli coraz mocniej naciskać. Marian Szeja musiał uwijać się jak w ukropie, gdy w 27. minucie bombę z dystansu posłał George Cohen, a chwilę później wyczyn kolegi usiłował powtórzyć Joseph Baker.

W 39. minucie Wilima zmienił skrzydłowy bytomskiej Polonii Jan Banaś. Już w pierwszej akcji zakręcił Anglikami, lecz jego centry nie przechwycił Gałeczka, który się poślizgnął. W 42. minucie Gałeczka zagrał piłkę do Banasia, który w pełnym biegu minął dwóch Anglików i z prawej strony zagrał na szósty metr do nadbiegającego Sadka. Napastnik ŁKS zdołał uprzedzić stopera i skierował piłkę do siatki. Jeszcze przed przerwą gospodarze mogli wyrównać, lecz Alan Ball strzelił tuż nad poprzeczką.

„Szczupak” Gałeczki
Po zmianie stron Anglicy zaatakowali. W naszej bramce dwoił się i troił Szeja, który w sobie tylko znany sposób obronił choćby strzał Gordona Harrisa. Nasz bramkarz w 55. minucie zapoczątkował akcję, po której debiutant Schmidt precyzyjnie dorzucił piłkę do Gałeczki. Snajper z Sosnowca popisał się efektownym „szczupakiem”, po którym piłka o centymetry minęła angielską bramkę. Gospodarze odpowiedzieli w 63. minucie, ale główka Harrisa minęła cel. Pięć minut później znów pokazał się Schmidt, niewiele myląc się po strzale z daleka.

W 74. minucie nasi obrońcy nie zdołali zatrzymać na prawej stronie Cohena. Ten poradził sobie z dwójką naszych defensorów i wrzucił w pole karne. Bobby Moore przeskoczył Oślizłę i po rękach Szei skierował piłkę do siatki. Było 1:1. Pięć minut później rudowłosy Alan Ball minął już naszego bramkarza, ale na drodze do zdobycia gola stanęła poprzeczka. Polacy odpowiedzieli także groźną sytuacją – w 85. minucie po strzale Kowalika Anglików uratował słupek. Chwilę później Schmidt uderzeniem z dalszej odległości zmusił do wysiłku Banksa. Wreszcie w końcówce Oślizło okazał się najprzytomniejszy w gigantycznym zamieszaniu pod polską bramką i wyjaśnił sytuację.

Nieustępliwość i umiejętności Polaków zrobiły wrażenie na selekcjonerze gospodarzy Alfiem Ramseyu. Najbardziej przypadła mu do gustu przewrotka Schmidta i gra Sadka. Ten drugi ponoć otrzymał po meczu propozycję z Evertonu. Anglicy oferowali za napastnika ŁKS 100 tys. funtów. Oczywiście pochodzący z Radomska snajper na Wyspy nie trafił. Koncewicz nie zmienił zdania – po meczu odszedł z reprezentacji. Zastąpił go Antoni Brzeżańczyk.

5 stycznia 1966, Goodison Park w Liverpoolu

Mecz towarzyski

Anglia – Polska 1:1 (1:0)

Gole: Moore 74. – Sadek 42.

Anglia: Gordon Banks – George Cohen, Jackie Charlton, Bobby Moore, Ramon Wilson – Norbert Stiles, George Eastham – Alan Ball, Rogen Hunt, Joseph Baker, Gordon Harris.

Polska: Marian Szeja – Jacek Gmoch, Henryk Brejza, Stanisław Oślizło, Andrzej Rewilak – Piotr Suski, Zygmunt Schmidt – Jan Wilim (39. Jan Banaś), Józef Gałeczka, Jerzy Sadek, Janusz Kowalik.

Sędziował: Joseph Hannet (Belgia).

Widzów: 47 839.

Grzegorz Ziarkowski