Retro. AS Venus București

Ośmiokrotny mistrz Rumunii…

Liczba tych tytułów sprawia, że klub w tym względzie zajmuje trzecie miejsce w historii ligi rumuńskiej! Z kolei w tabeli wszech czasów – pozycję 35.

Sukcesy dotyczą odległych dla nas lat. Venus z Bukaresztu zwyciężała w latach: 1919-1920, 1920-1921, 1928-1929, 1931-1932, 1933-1934, 1936-1937, 1938-1939, 1939-1940.

Ponadto raz wystąpiła w finale krajowego pucharu – w sezonie 1939/1940 – do którego rozstrzygnięcia – na korzyść stołecznego Rapidu – potrzebowano czterech meczów! Regulamin nie przewidywał bowiem serii rzutów karnych w przypadku remisu po rozegranej dogrywce. W tym miejscu więcej szczegółów na ten temat.

Venus powstała pięć lat po wystartowaniu rozgrywek ligowych w kraju hrabiego Drakuli, czyli w 1914 roku. Rok później znalazła się w szeregach Rumuńskiego Związku Piłki Nożnej (Federația Română de Fotbal).

Jej herb to ośmioramienna biała gwiazda z planetarną nazwą w środku.
Przydomek dawnych mistrzów brzmi Negrii din Splai, od czarnego koloru podstawowych koszulek.

Swoje mecze w roli gospodarzy Venus rozgrywała na stadionie mogącym pomieścić 15 tysięcy widzów. Przeszedł on do historii jako obiekt, na którym odbył się pierwszy raz w Rumunii mecz przy sztucznym świetle – miało to miejsce w 1935 r.

Powstaniu tej areny przysłużył się niejaki Alexandru Elădescu, który na budowę przeznaczył własne środki (poświęcając na ten cel nawet fragment lasu). Rozbiórka stadionu z drewnianymi trybunami nastąpiła w 1953 r. na polecenie władz komunistycznych.

Ten sam reżim spowodował, że popularni oraz na ogół lubiani dawniej Czarni przeżyli sportowy regres. Klub właściwie rozpadł się, popadając w niebyt w 1949 r. Reaktywacja AS Venus București nastąpiła dopiero niedawno, cztery lata temu. Obecnie drużyna występuje w IV lidze, w przeszłości oznaczaną jako Divizia D.

Historia skąpo opisana powyżej, głównie z powodu dostępu do niewielkiej ilości informacji, przypomina o dawnym utytułowanym klubie z ligi kraju, w którym jeszcze parę lat temu występowali Paweł Golański czy Kamil Biliński. Stanowi dla mnie zresztą odkrywczą lekcję futbolu. Może nawet podobną do tej, która stała się udziałem dwóch sąsiadów z rumuńskiego filmu pt. „Skarb”, gdzie próbują się oni dokopać do dawno zapomnianych kosztowności.

Wniosek jest prosty: warto szperać, niezależnie od finału.

Paweł Król