Retro. Barcelona – Real Madryt (6.12.2003)

Aktualnie mecze z wiadomych względów nie są rozgrywane, więc telewizje sięgają do archiwów.

Jeśli znam wynik, nie mam wielkiej przyjemności z oglądania. Czasem zdarza się, że nie mogę jakiegoś spotkania obejrzeć, więc je nagrywam, a potem… wyłączam w trakcie odtwarzania.

Postanowiłem jednak zaliczyć jakiś staroć – padło na Klasyk sprzed 17 lat, który wyemitował Eleven Sports.

Grudzień 2003. Real – z Carlosem Queirozem w roli trenera – niby pewnie zmierza po mistrzostwo, Barcelona – dowodzona przez Franka Rijkaarda – rozczarowuje. Na dodatek gra przeciwko największemu rywali osłabiona, bez Ronaldinho. Miejsca starcia: Camp Nou.

Można zauważyć, że w jedenastce Blaugrany wybiegli piłkarze ewidentnie za słabi na ten klub: Luis García (autor słynnego gola-widmo dla Liverpoolu, gdy ten grał przeciwko Chelsea w LM), Gabri czy Gerard (może krzywdzę tego ostatniego, ale pamięć już nie ta).

A Królewscy? Z przodu lambada (Ronaldo, Raúl, Zinédine Zidane, Luís Figo…), z tyłu raczej jakaś enerdowska aranżacja taneczna. Wystarczy powiedzieć, że środek obrony tworzyli lewy obrońca Raúl Bravo i Francisco Pavón, sztucznie promowany na klasowego stopera. Warto w tym miejscu przypomnieć, że politykę ówczesnego prezesa Realu Fiorentino Peréza zwano „Zidanes y Pavónes” – czyli gwiazdy i wychowankowie. Skoro na prawej pomocy grał Figo, to transfer Davida Beckhama (również piłkarza wybitnego) był średnio potrzebny albo: był niczym więcej niż chwytem marketingowym. Becksa upchnięto w środku pomocy i cześć.

To niesamowite, że Perez nie wpadł na pomysł, by do gwiazdorów ofensywy dokooptować choćby solidnych stoperów. O puszczeniu Claude’a Makélélé do Chelsea nie ma co mówić – nazwanie tego posunięcia błędem byłoby grzecznością.


Queiroz raczej nie naciskał na to, by sprzedać Makélélé… Sam twierdzi, że Francuz odszedł do Chelsea, gdyż kiepsko sprzedawały się jego koszulki. Wypożyczenie Fernando Morientesa do Monaco miało się odbyć bez zgody Queiroza. O transakcji trener dowiedział się od piłkarza

Na marginesie – Pawłowski w pewnym momencie wymienił tych zawodników, którzy odstawali od Galacticos (nie trawię tego określenia), czyli od Beckhama, Figo, Zidane’a, Roberto Carlosa i Raula. Wśród wymienionych znalazł się Iván Helguera. Zupełnie się nie zgadzam z tym stwierdzeniem. Wychowanek Racingu Santander pewnie nie miał talentu wymienionych gwiazd, lecz był kluczowym zawodnikiem drużyny, która w 2000 r. wygrywała Ligę Mistrzów. Doskonale przecież dowodził eksperymentalną obroną, mając po bokach stopera przeciętnego (Aitora Karankę) oraz Ivána Campo, który mentalnie nie podołał grze w wielkim klubie. Dwa lata później, gdy Real znów zdobywał Puchar Europy, to Helguera był lepszym zawodnikiem niż jego partner z obrony Fernando Hierro, który zaczynał tracić swe walory. Potrafił też stworzyć kapitalną parę pomocników z Makélélé. W pewnym momencie kariery zaczął się niezrozumiały zjazd bohatera tej wzmianki, ale wrzucanie go do jednego worka z Pavónem, Raúlem Bravo czy Álvaro Mejíą to jest nieodrobienie zadania domowego, że tak to ujmę.

Popatrzmy na składy (soccerway.com):

Kiedyś ten mecz leciał w Canal+, więc czas widzom umilali (?) komentatorzy tej stacji. W Eleven robota przypadła Marcinom: Pawłowskiemu i Gaździe. Ten drugi, choć nie ma radiowego głosu, należy do nielicznych, których lubię słuchać. Ma chłop ogromną wiedzę, poczucie humoru i nie wydaje się zakochany w sobie. Tym razem jednak nie wypadł tak dobrze, jak zwykle. Pewnie wpływ miała na to specyficzna sytuacja (komentowanie spotkania sprzed 100 lat), ale trochę przeszkadzał fakt, że raz komentował, jakby mecz odbywał się w czasie rzeczywistym, a raz opisywał go jako kawałek historii piłki. Zdziwiła mnie też nadmierna krytyka Ikera Casillasa. Ale i tak od Gazdy można było się, jak zawsze, dowiedzieć paru ciekawych rzeczy. Pawłowski na swoim normalnym, przeciętnym poziomie. Ameryki nie odkryje, ale też nie wykończy psychicznie.

Nie wiem, może lepszym rozwiązaniem było komentowanie tak, jakby mecz leciał na żywo i dodanie do tego jakiegoś historycznego podsumowania?

To, co się rzucało w oczy, to mała intensywność (ulubione słowo jednego z uczestników opisywanego wydarzenia sportowego i obecnego trenera Los Blancos) gry. Przy dzisiejszym wysokim pressingu potyczka odwiecznych rywali z La Ligi sprzed 17 lat wygląda trochę jak sparing.

Zdziwić mogła fatalna – głównie w pierwszej połowie – gra linii pomocy gospodarzy. A Real? Trochę bez polotu, ale jednak dużo lepszy. Naprawdę przyjemnie patrzyło się na to, jak „skleja” piłkę Zidane, albo jak Figo chroni piłkę przed rywalami. Dla mnie numerem jeden był jednak strzelec jednego z goli, Ronaldo. Nadwaga Brazylijczyka była wtedy aż nadto widoczna, ale co z tego, skoro pokazał kilka zagrań na poziomie, na który weszli w całej historii futbolu nieliczni – jeśli ktokolwiek. To niewiarygodne, jak genialny był to piłkarz. Co do Beckhama, to rzucony na nieswoją pozycję – środek pomocy – grał dobrze. Te jego precyzyjne podania na kilkadziesiąt metrów to jedna z najlepszych rzeczy w historii piłki.

Jeżeli chodzi o Barcelonę, wyróżnić trzeba Carlesa Puyola. Ten z obiema złamanymi nogami nie odpuściły krycia. Inna sprawa, że trochę prysł mi mit Puyola – obrońcy idealnego. Wychowanek Barçy w irytujący sposób, po ewidentnych faulach, biegał do arbitra, wpierając mu, że zagrał czysto.

No właśnie, arbiter. Fernando Carmona Méndez sędziował w sposób autentycznie wkurwiający. Gwizdał byle co – jakby za przerwanie każdej akcji dostawał dodatkowe wynagrodzenie.

Real był lepszy w pierwszej połowie i w końcu zasłużenie wyszedł na prowadzenie po strzale Roberto Carlosa (pomógł rykoszet). Według Pawłowskiego Brazylijczyk zasłużył na miano piłkarza meczu, ja bym je przyznał jego rodakowi Ronaldo, który podwyższył zresztą wynik na 2:0.

Druga odsłona gry to zmiany dokonane przez Rijkaarda i lepsza gra gospodarzy. Wystarczyło to na gol honorowy (złe krycie, bardzo dobre uderzenie głową Patricka Kluiverta). W pewnym momencie, gdy trzeba było przypilnować wyniku, Real znów zaczął pokazywać swą wyższość nad Barceloną.

6 grudnia 2003 r., po ostatnim gwizdku Carmóny Méndeza, nikt nie przypuszczał, że goście zakończą sezon na czwartym miejscu i w sposób po prostu żałosny (do kiepskiej gry w lidze doszło sensacyjne odpadnięcie w Champions League z AS Monaco oraz porażka w finale Pucharu Króla z Realem Saragossa).

Queiroz z hukiem wyleciał z Santiago Bernabéu (ponoć Perez nawet po latach bronił swej decyzji o zwolnieniu Vicentego del Bosque, który dwa razy zdobył Puchar Europy), a kolejni trenerzy – poza José Antonio Camacho – raczej z łapanki, nie potrafili wydobyć Real z kryzysu (chyba tylko Vanderlei Luxemburgo, brazylijski „mag”, nim poległ, był traktowany poważnie). Zrobił to dopiero Fabio Capello, ale wtedy prezesem był już Ramón Calderón.

A Frank Rijkaard wkrótce zbudował fantastyczną maszynę, m.in. dlatego, że do Ronaldinho dokooptował pewnego niewysokiego Argentyńczyka z drużyny rezerw. No i szefowie Barcelony pamiętali o tym, że drużyna składa się nie tylko z ofensywnych graczy.


Tabela sezonu 2003/2004 (soccerway.com)

W grudniu 2003 roku ucieszyłem się, że Real po 20 latach (sic!) wygrał z Barceloną na wyjeździe, teraz patrzyłem na ten mecz jak na letni sparing. Archiwalne spotkania? Doceniam ten pomysł na wypełnienie ramówki, widzę, że wielu kibiców jest tym zajaranych. Mnie wystarczą skróty.

Cały mecz:

Skrót:

Marcin Wandzel