Retro. Holandia 1974

Czarowała pełną polotu grą. Do finału.

To właściwie dokumentalny film, który od kilku miesięcy prezentuje stacja Eleven. Wreszcie go obejrzałem. I postanowiłem nie robić z tego materiału „Seansu piłkarskiego”.

Mistrzostwa świata w RFN poprzedziła wyborna postawa klubów holenderskich w europejskich pucharach. Jeszcze wcześniej było to nie do pomyślenia, ponieważ kraj tulipanów nie uchodził za piłkarską potęgę.

Autorzy filmu wspominają, że w latach 50. XX wieku tamtejszy futbol nie miał w sobie nic z profesjonalizmu. Chociaż „Pomarańczowi” wystąpili dwukrotnie w mistrzostwach globu już w 1934 i 1938 roku. Na kolejne występy wśród najlepszych czekali więc bardzo długo.

Eliminacje do MŚ ‘74 nie należały do łatwych. Niewiele zresztą brakowało, żeby Holendrzy nie uzyskali awansu. Ostatecznie zajęli w grupie trzeciej pierwsze miejsce, wyprzedzając Belgię lepszą różnicą bramek. W bezpośrednich meczach przeciwko Belgii zanotowali dwa bezbramkowe remisy. Ten uzyskany w drugim spotkaniu (i jednocześnie ostatnim na eliminacyjnej drodze) był nieco szczęśliwy. Do tej pory niektórzy mają bowiem wątpliwości, czy gol strzelony przez ekipę „Czerwonych Diabłów” faktycznie był nieprawidłowo zdobyty.

Finały były dla podopiecznych Rinusa Michelsa imponujące pod względem prezentowanej formy, która szła w parze z dobrymi wynikami.

Holendrzy mogli też liczyć w Niemczech Zachodnich na liczną grupę swoich fanów, którzy tłumnie zjeżdżali się na mecze. W dokumencie wspominają o tym byli piłkarze, którym dane było wystąpić na tym turnieju. Zgodnie mówili, że czuli się jak u siebie.

O sile drużyny stanowili przede wszystkim (na co dzień) zawodnicy Ajaksu oraz Feyenoordu. Na skrzydle błyszczał jednak talent – znawcy twierdzili, że nie mniejszy od Johana Cruyffa – Roberta Rensenbrinka, który od końca lat 60. reprezentował kluby belgijskie: Club Brugge i Anderlecht.

Sporo ciekawego do powiedzenia w „Holandia 1974” miał Willem van Hanegem. Rzeczowego komentarza udzielał także Ruud Krol. Warto było posłuchać, co mówili na temat tamtej „złotej generacji”. Van Hanegem nie unikał śmiałych słów. Krol z kolei nie miał problemów z analizą gry swojej drużyny. A miała ona słabe punkty i można było ją pokonać…

Grała widowiskowo, ofensywnie i z olbrzymią swobodą. W pierwszych trzech meczach grupowych powstrzymali ją jedynie Szwedzi, remisując 0:0. Urugwaj i Bułgaria musiały uznać wyższość Cruyffa i spółki, przegrywając odpowiednio 0:2 i 1:4.

W drugiej rundzie grupowej Holendrzy pokonali bez wyjątku wszystkich. Najpierw zmiażdżyli Argentynę 4:0 (występ przeciwko drużynie z Ameryki Południowej uznawany jest za jeden z najlepszych w historii KNVB). Kolejnym rywalem było NRD, bez taryfy ulgowej pokonane pewnie 2:0. W szóstym meczu Holendrów na mistrzostwach pokonani zostali Brazylijczycy, również 2:0.

Finał na stadionie w Monachium zaczął się pomyślnie. W drugiej minucie do siatki z rzutu karnego trafił Johan Neeskens. Wówczas nic nie wskazywało na to, że Holendrzy wrócą do ojczyzny ze srebrnymi medalami na szyjach.

Szybko uzyskane prowadzenie wytrąciło „Pomarańczowych” z koncentracji, jak sami opowiadali po latach. Dodawali, że szwankowała przy tym skuteczność. Sytuacje były, ale zawodziła precyzja. Reprezentacja gospodarzy takie słabości wykorzystała. Najpierw Paul Breitner z „jedenastki” doprowadził do remisu. Pod koniec pierwszej połowy dał znać o sobie niezawodny Gerd Müller, który w swoim stylu umieścił piłkę w bramce. Holendrzy już się nie podnieśli.

Wrócili do kraju jako wicemistrzowie świata, a na lotnisku powitały ich tłumy ludzi. Były kwiaty, zdjęcia i uroczyste przyjęcie na rządowym dworze.

Paweł Król