Robert Lewandowski – stabilizacja czy stagnacja?

Najlepszy polski piłkarz znów nie wygra Ligi Mistrzów…

25 maja 2013, legendarne londyńskie Wembley. Naprzeciw siebie w finale Champions League stanęły dwie niemieckie ekipy: potężny Bayern i mająca wielkie aspiracje Borussia Dortmund z trójką Polaków w składzie – Łukaszem Piszczkiem, Jakubem Błaszczykowskim i Robertem Lewandowskim. Bayern wygrał 2:1 i sięgnął po ostatnie w swojej historii najważniejsze europejskie trofeum.

Pół roku później kontrakt z ekipą z Monachium podpisał Lewandowski. Napastnik, który w Dortmundzie osiągnął niemal wszystko i dla którego Bayern mógł być tym przystankiem w karierze, który uczyni go piłkarzem kompletnym. Także pod względem trofeów, zdobywanych w Europie, bo przecież na krajowym podwórku monachijczycy sukcesy mają zapewnione niemal z urzędu.

Dwa półfinały i… tyle
A jednak… Coś poszło nie tak. Pięć lat później już wiemy, że ów finał z Borussią był dla Lewandowskiego jedynym finałem europejskiego pucharu.
Pierwszy sezon – Bayern skończył na półfinale Ligi Mistrzów, odpadł z Barceloną. „Lewy” grał w specjalnej karbonowej masce na twarzy, po tym jak w półfinale Pucharu Niemiec z… Borussią zderzył się z bramkarzem BVB, Mitchellem Langerakiem.
Drugi sezon – w półfinale Ligi Mistrzów klub z Bawarii musiał uznać wyższość Atletico Madryt. „Lewy” ma już na koncie pierwsze rekordy: staje się najlepszym polskim strzelcem w historii europejskich pucharów (przed Włodzimierzem Lubańskim), pobił też rekord Jerzego Dudka w ilości rozegranych spotkań w Lidze Mistrzów.
Trzeci sezon – w ćwierćfinale Champions League nie grał w pierwszym meczu z Realem z powodu urazu barku. Rewanż Bayern przegrał po dogrywce 2:4 i odpadł z Ligi Mistrzów. W kraju zdobył swoje piąte mistrzostwo Niemiec (trzecie z rzędu z Bayernem).
Czwarty sezon – w boju o półfinał Ligi Mistrzów Bayern nie sprostał Sevilli. Lewandowski kolekcjonował kolejne rekordy – wszedł do elitarnego grona zdobywców 100 bramek dla Bayernu, został najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii klubu, wszedł do dziesiątki najlepszych strzelców Ligi Mistrzów, wyprzedzając Didiera Drogbę.
Piąty sezon – w Lidze Mistrzów mistrzowie Niemiec potknęli się już na pierwszej przeszkodzie po fazie grupowej, ulegając Liverpoolowi. Rozegrał setny mecz w europejskich pucharach, został najlepszym zagranicznym snajperem w historii Bundesligi, w klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów dogonił Alfredo di Stefano (49 goli).

Dwa światy
Na krajowym podwórku Lewandowski osiągnął z Bayernem wszystko. Teraz pozostaje mu jedynie śrubowanie rekordów. To stabilizacja, czy jednak stagnacja? Czy poradziłby sobie w Premier League czy La Liga? Na razie się nie dowiemy. Życie pokazało, że Bundesliga, a Liga Mistrzów to zupełnie inne poziomy. Dwumecz z Liverpoolem obnażył wszystkie braki ekipy Niko Kovaca. To, co wystarcza na Bundesligę i na fazę grupową Ligi Mistrzów, w decydujących meczach jest zdecydowanie zbyt małym potencjałem. Bayern czeka kadrowa rewolucja – wszak ile można stawiać na zgrane karty w postaci Arjena Robbena, Franka Ribery’ego czy Javiego Martineza?

Pytanie tylko, czy twardo przestrzegający finansowych zasad bossowie Bayernu odważą się na transferowe szaleństwa?! Na Starym Kontynencie za piłkarza klasy światowej trzeba wydać około 100 milionów euro, a takich w Monachium potrzeba co najmniej kilku. Inaczej, mający mocarstwowe ambicje Bayern stanie się etatowym uczestnikiem 1/8 finału, bądź ćwierćfinałów Ligi Mistrzów. Niestety, bez wartościowych wzmocnień, następcy Franza Beckenbauera, Juergena Klinsmanna i Lothara Mattheusa wyżej nie podskoczą.

A co do Lewandowskiego. Jeszcze niedawno niektórzy umieszczali go w trójce najlepszych piłkarzy świata wraz z Leo Messim i Cristiano Ronaldo. Fakt, w 2016 roku w plebiscycie France Football został uznany czwartym piłkarzem świata, za Messim, Ronaldo i Neymarem. W tegorocznej 1/8 finału Neymar nie grał z powodu kontuzji. Messi w środę strzelił dwa gole, Ronaldo we wtorek trzy. Obaj wprowadzili odpowiednio Barcelonę i Juventus do ćwierćfinału. Lewandowski przez 180 minut z Liverpoolem właściwie nie miał klarownej okazji do strzelenia bramki. I to jest ta różnica…

Grzegorz Ziarkowski